Grahen nie był pewien, czy zapraszanie Zoltana było dobrym pomysłem. Aedirński generał słynął ze swojej skłonności do filozofowania, podczas którego porównywał postęp ludzkości do stada świń. Jednakże, póki co, nie usłyszał ani jednej mądrości. Zamiast tego, pili w ciszy i spokoju. Gdy barmanka podała talerz ślimaków oraz bułek z masłem czosnkowym, krasnolud z irokezem wreszcie przerwał milczenie:
- Ja ci powiem tak, Nobellriks...
- Daruj sobie.
- Oooo nie! Jesteśmy, psia jucha, jak bracia rodzeni i muszę to z siebie wyrzucić.
- Bracia? - podniósł brwi weteran - Zoltan, ty już lepiej nie pij.
- No ale popatrz: ty masz rude kłaki i ja mam rude kłaki... ty jesteś krasnoludem i ja jestem...
- ... i oboje mamy brody. Mówiłem, nie pij już, bo osobiście ci mordę tymi ślimakami zaknebluję.
- Grahen! Ale ja muszę to z siebie wyrzucić - upierał się podchmielony jegomość, przeczesując dłonią irokez.
- Zaraza, coś czuję, że będę tego żałował... ale mów.
- Tyś jest, miarkuj sobie, bardzo fajna Wiewiórka. Tyle razem przeszliśmy i powiadam ja tutaj otwarcie, że - łypnął wzrokiem na karczamarkę, która bezczelnie podsłuchiwała ich rozmowę, chrząknął i splunął - ja cię, chłopie, kocham!
- Ty, zasrany pijaku! - wrzasnął Nobellriks i wstał, a oczy wszystkich gości zwróciły się ku niemu.
- No co?
- A to, że dzisiaj mówisz mi takie głupoty już czwarty raz!
*
Gdy Derven wyszedł "za potrzebą", to już wtedy wiedział, że nie będzie mu dane dokończyć herbaty. Caleb został na górze i zabawiał rozmową córkę Percivala, zaś on zszedł po starych, skrzypiących schodach i znalazł się w magazynie.
Ciemność rozświetlały płomienie świec. Tliły się one niezwykle delikatnie. Maleńki podmuch wiatru mógłby ugasić je wszystkie jednocześnie i skryć to miejsce pod osłoną mroku.
Stanął więc Ponury Dzik jak najbliżej ściany, by nikt go nie zauważył, w razie, gdyby ktoś chciał tędy przejść. Wysunął miecz z pochwy i zbliżył się do kapliczki, wokół której te świeczki stały. Na niej zaś leżały pióro, kałamarz i zapieczętowany list.
Czemu go nie wysłał, pomyślał. Może gdzieś musiał, ale w takim razie... w każdej chwili może tu być.
Zabrał list, obrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, mając cichą nadzieję, że zdąży stąd uciec.
*
Wysoki szatyn wciąż odczuwał ból ramienia, które było pamiątką po lodowym pocisku czarodziejki. Nie śmiał jednak mieć jej tego za złe. Wziął kolejny łyk z drobnej filiżanki i powiedział:
- Cieszy mnie twoja gościnność, Arielo. Nie spodziewałem się tego po córce Percivala.
- Mój ojciec stara się nie łączyć polityki z życiem prywatnym - odrzekła, chrupiąc ciastko - i pewnie dlatego dotąd cię nie zapraszał, drogi panie.
- Rozumiem.
Mężczyzna starał się ukryć zachwyt niewiastą, jednak nie potrafił oderwać wzroku od krwistej czerwieni jej szminki, idealnie dopasowanej do koloru włosów. Wydawała się być czystym snem. Nigdy wcześniej nie widział tak wspaniałej kobiety. Dla niego ta rozmowa mogłaby twać wiecznie. Wstał jednak i spojrzał w kierunku płótna, rozwieszonego na ścianie, po czym zagaił rozmowę:
- Rzuć okiem, Arielo. Mapa Królestw Północy.
Szlachcianka podeszła, potarła palcem granice lądu i odrzekła:
- Skellige, Aedirn, Redania...
- ... dawniej: Redania, Temeria, Kaedwen i wolne miasto Novigrad.
Spojrzała w jego, piwne oczy i przełknęła ślinę.
- Sigismund przelał tyle krwi, nim stał się królem....
- Czyli w Aretuzie uczą historii, ciekawe.
- To nie są aż tak zamierzchłe czasy. Tylko kilka lat - jej wzrok wyraźnie się zeszklił. Zawsze do oczu napływały łzy, gdy wspominała wojnę z Nilfgaardem oraz polowania na czarownice. Ale teraz nie mogła płakać. Nie przy nim. Nie ma bardziej żałosnego widoku, niż płacząca czarodziejka. Mimo wszystko, poczuła na policzku drobną kropelkę, która po chwili spadła na podłogę... a za nią kolejne. Szatyn objął ją, zaprowadził na fotel i powiedział po cichu:
- Tśśś, już dobrze.
Podał Arieli chustę i mówił dalej:
- Chcę tylko wiedzieć, czy twój ojciec brał w tym udział?
- W-w czym?...
- W polowaniu na czarownice.
Spojrzała na niego i nawet nie poczuła, jak otarł jej łzy. Nie miała pojęcia, czemu... ale mu powiedziała.
*
To był dla niej wyjątkowy dzień. Niedawno zakończyła naukę i wreszcie mogła ubiegać się o stanowisko czarodziejki króla Radowida. Właśnie wracała do swojego domu w Novigradzie, gdy przed bramą ujrzała swojego ojca. Podjechała bliżej na swoim siwku, pochyliła się w siodle i rzekła:
- Tatusiu, jak dobrze cię widzieć!
Zsiadła i uściskała go najmocniej, jak tylko potrafiła. On jedynie uśmiechnął się i ucałował jej czoło. Nagle usłyszeli krzyki, a Percival zerwał srebrny płatek śniegu z szyi swojej córki. Podszedł do nich tęgi mężczyzna z kajdankami przy pasie. Zaryczał wesoło:
- Panie hrabio, kolejną wiedźmę rzeście złapali?! Król Radowid i hierarcha chyba się poskręcajo z zachwyta!
Rycerz odepchnął łowcę czarownic i krzyknął:
- Opanuj się, żolnierzu! To moja córa, a nie żaden pomiot diabli.
- A-ale ona takie włosy ma... jak krew, przecie...
- Gówno mnie obchodzi wasze pojęcie estetyki, szeregowy. Odmaszerować!
Ariela nie mogła uwierzyć własnym oczom i uszom. Radowid zaczął nagle tępić magików, zaś jej ojciec został pogromcą takich, jak ona. Gdy przejeżdżali przez plac targowy, odwróciła wzrok... by nie widzieć znajomych twarzy, wśród palonych żywcem medyczek i zielarzy.
*
-Wspólczuję ci - rzekł odziany w czerń szlachcic, po chwili niezręcznej ciszy.
- Nie potrzebuję współczucia - odpowiedziała i spojrzała przez okno.
W tym momencie do pokoju wbiegł Derven i podał szatynowi papierową kopertę, po czym wycedził:
- Caleb, musimy wyjść. Teraz.
- Zaraza, wiedziałem, że tak będzie!
Wstał z oparcia fotela i spojrzał na megaskop, rozstawiony przy łóżku. Łypnął wzrokiem i zapytał nieśmiale:
- Arielo, mogłabyś?...
- Oczywiście - odrzekła i zaczęła konfigurować urządzenie. Wyjęła jeden z kryształów i zastąpiła go swoim naszyjnikiem, który rozłożył się i ukazał rubin, pozbawiony najdrobniejszej nawet skazy. Zerknęla na mężczyzn i wyszeptała:
- Dokąd?
- Wyzima, moja rezydencja... Derven, to prawda, że wiedźmini nienawidzą portali?
- Tylko niektórzy... w tym i ja. Ale wolę ten, pokrętny środek podróży, niż spotkanie z kolejnymi wartownikami i ich broszkami w kształcie róży.
- Panowie, dosyć tych rozmów, czas nagli.
Czarodziejka wymówiła formułę i utworzyła wyrwę w przestrzeni, w postaci świetlistego portalu. Chwilę później patrzyła, jak jej goście znikają, po czym wyłączyła urządzenie. Nagle usłyszała za plecami znajomy głos:
- Arielo! Nic ci nie jest?
- N-nie... czemu pytasz?
- Na dworze znaleziono zwłoki. Bałem się, że coś się stało.
Hrabia, obejmując córkę, zauważył rubin, umieszczony w megaskopie. Zmarszczył brwi i rzucił się w kierunku schodów. Podbiegł do kapliczki, zacisnął pięści i machnięciem ręki strącił wszystkie świeczki.
- Arielaaaaa!
*
Dwa dni później Derven został zaproszony do kasztelu Wrońce. Wjechał na gościniec, a tam zastał Caleba, wraz z kilkoma żołnierzami, odzianymi w czerwień i biel, co gryzło się delikatnie ze strojem szlachcica, utrzymanym w ciemnej tonacji czerni i fioletu. Szatyn uniósł dłonie i uścisnął wiedźmina, gdy ten tylko zsiadł ze swojej Hanarietty. Ponury Dzik łypnął wzrokiem na poborowców i rzekł:
- Co tu się dzieje?
A no widzisz - odpowiedział arystokrata - mój druhu... Kasztel Wrońce należy teraz do mnie. Wczoraj wieczorem przybyłem tutaj, wraz z królewskim dekretem i zbrojnym wojskiem, ale Percival i jego żołdacy zniknęli w przeciągu jednego dnia. Zastaliśmy jedynie poobijaną córkę naszego, świętojebliwego rycerzyka.
- Nic jej nie jest? - Derven rozejrzał się i dostrzegł stos z palonymi książkami, zapewne poświęconymi doktrynie Wiecznego Ognia.
- Spokojnie, ma się dobrze. Aktualnie odpoczywa w swojej komnacie.
- No dobrze. A kto teraz zajmie się kwestią Jarugi?
Szlachcic zrobił krok w tył, stanął na baczność i zasalutował w dosyć komiczny sposób.
- A ja, hrabia Caleb aep Christoph. Zawsze zwarty i gotowy, by bronić...
- Daruj sobie - wtrącił wiedźmin.
Nagle usłyszał odgłosy rogów za swoimi plecami. Odwrócił się i ujrzał kilka zbrojnych orszaków, każdy z proborcem ozdobionym barwami Aedirn. Szatyn poklepał go po ramieniu, zaś on spojrzał prosto w piwne oczy nowego hrabiego i zasyczał:
- Myślałem, że zależy ci na losie Redanii. Co to ma być?!
- Nie unoś się, przyjacielu. To, co tu widzisz... - Caleb podszedł do żołnierzy - ... to symbol trwałego, solidnego sojuszu między dwiema potęgami Północy. Mój dom w Wyzimie wkrótce przerodzi się w aedirńską ambasadę.
Derven nie był pewien, czy to dobry znak. Wiedział już wcześniej, że prosty zabójca potworów nie powinien mieszać się w zatargi polityczne. Jednak postanowił zaufać temu, ambitnemu szatynowi. Jak dotąd, nie wyszedł źle na współpracy z nim, a może nawet ocalił Redanię przed kolejną wojną. Zostało mu jedynie czekać na rozwój wydarzeń.Najmocniej wszystkich przepraszam, jednak wystąpił pewien problem z publikacją. Z niewyjaśnionych przyczyn, poprzednio mój telefon opublikował fragment z przedwczoraj.
CZYTASZ
Wiedźmin: Opowieść o Dervenie
FanfictionHistoria w świecie Wiedźmina, mająca miejsce na kilka miesięcy po zakończeniu Wiedźmina 3. Gdy Wieczny Ogień gaśnie, a Nilfgaard cofa się za Jarugę, czarodzieje wiodą godne życie. Żmije kryją się pod kamieniem, zaś na trakt wyruszają dziki. Wśród ni...