Yesterday Once More

379 44 17
                                    


Minie jeszcze sporo czasu, zanim Petunia rozliczy się z marzeniami i odkryje, dokąd może ją zaprowadzić biegła umiejętność pisania na maszynie. Gdyby czytała gazety, które jak na razie stanowiły dla niej apogeum nudy, być może jej uwagę przykułyby liczne ogłoszenia o treści: „Stenotypistka przepisze" lub „Stenotypistka napisze: list, podanie, ogłoszenie, etc." Na razie stanęło jednak na mozolnym wystukaniu kilku listów dla matki, które ta i tak musiała później poprawić odręcznie, popisywaniu się przed Lily, by wzbudzić zazdrość, a na koniec zamknięciu prezentu w szafie.

Rok później Petunia nadal uważała, że kiedy dorośnie, zostanie prywatnym detektywem. Sekretarka była zbyt zwyczajna, a ona, jak każda nastolatka, wychodziła z założenia, że pewnego dnia podbije świat swoją wyjątkowością. Postanowiła zatem od razu zabrać się za wszelką literaturę fachową. Po uporaniu się z Agathą Christie, natychmiast sięgnęła po „Przygody Sherlocka Holmesa". Starsza panna Evans nigdy nie była specjalnie żarliwą czytelniczką, dlatego przebrnęła przez książkę dopiero w okolicach Świętego Andrzeja — zawinięta w dwa koce i zmuszona przez matkę do założenia grubych, gryzących skarpet z owczej wełny.

Pewnego popołudnia, tuż przed świętami, Margaret Evans wysłała do syna niespodziewany telegram, w którym ogłosiła chęć przybycia do Cokeworth na „przedświąteczną herbatkę i ciasteczka z wnuczkami". Z racji faktu, że przez ostatnie kilka lat wizyta „jej królewskiej mości" nastąpiła jedynie... cóż, nigdy, Linda nieco histerycznie zabrała się za pranie i sprzątanie. Wszystkie obrusy, cała pościel i ręczniki przeszły bezlitosne katusze w krochmalu, by na końcu zawisnąć na sznurach rozciągniętych przy wiekowym, kaflowym piecu. Dziewczynki, rzecz jasna, natychmiast skorzystały z okazji i urządziły tam sobie indiańską kryjówkę, w której bawiły się świetnie, dopóki matka nie przegoniła ich stamtąd miotłą. Gdy wszystko było dostatecznie suche, Petunię wysłano do Marjorie Shelton — przyjaciółki Lindy, która jako jedyna w mieście posiadała magiel. Opatulona w szalik i gruby płaszcz Petunia szła zatem przez miasto, świadoma powagi misji. Z nabożeństwem niosła ciężki, wyładowany po brzegi wiklinowy kosz i uważała przy tym, by nie wdepnąć w zaspę ani nie poślizgnąć się na zdradzieckich ślizgawkach, które lubiły się tworzyć na nierównych, błotnistych ulicach miasteczka. Gdy minęła rzekę, usłyszała znajome, ociężałe chlupanie, do którego wbrew pozorom tak się już przyzwyczaiła, że wzbudzało w niej pewnego rodzaju poczucie bezpieczeństwa — trzeba bowiem nadmienić, że ta konkretna rzeka nigdy nie zamarzała na zimę. Raz nawet przyjechało ją zbadać dwóch naukowców z Królewskiej Akademii Nauk, ale wyjechali zaraz po pobraniu swoich próbek i pomiarów. Mieszkańcy Cokeworth nigdy się zatem nie dowiedzieli, co takiego czai się w brunatnych odmętach.

Petunia maszerowała dzielnie i chuchała energicznie, obserwując jak jej oddech zamienia się w parę. W ten sposób urozmaicała sobie nieco to, bądź co bądź nudne, zadanie. Zastanawiała się, czy to właśnie tak wygląda dym papierosowy i czy dobrze by wyglądała z fifką w dłoni. Wszystkie aktorki zdawały się mieć co najmniej jedno zdjęcie z długą, czarną fifką... Gdy dotarła do bocznej uliczki, przy której kiedyś znajdował się teatr, zobaczyła w oddali ciemne sylwetki, szperające po lesie i przemykające między drzewami. „Zbierają chrust", pomyślała natychmiast.

Zima w Cokeworth wciąż była czasem głodu i chorób. Na samym początku grudnia szron i mróz zdążyły już przedrzeć się przez szpary w ścianach i oknach i sprowadzić wczesną epidemię zapalenia płuc. Temperatura nie wzrastała już powyżej zera i każdy wiedział, że tak miało pozostać aż do wiosny. W Cokeworth grudzień wcale nie zwiastował świąt — przypominał o biedzie i sprawiał, że mniej zamożna część mieszkańców, której nie stać było na ogrzewanie, podejmowała desperackie kroki ocieplenia mieszkań i domów. Petunia zatrzymała się na chwilę, słuchając suchych trzasków łamanych patyków. Poczuła delikatny ucisk w żołądku. Po raz kolejny powtórzyła sobie mantrę, która towarzyszyła jej od czasów dzieciństwa — nigdy, nigdy, nigdy nie chce być biedna.

Miss EvansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz