Lily nie zamykała się na temat SUMów już od pierwszego dnia swojej wizyty, według Petunii całkowicie rujnując święta w nowym domu. Jej samej udało się wtrącić zaledwie dwa słowa na temat swoich nadchodzących egzaminów, ale nic to — na tym etapie wiedziała już swoje. Jej nowa szkoła i nowe mundurki były na pewno o wiele ładniejsze i niosły za sobą dużo lepszą przyszłość, niż jakaś szkoła zaawansowanego konserwowania żabiego skrzeku. To, że nikt nie chciał o nich słuchać to tylko skutek uboczny.
Michael Evans dostał upragniony angaż w londyńskiej operze. Oznaczało to nieskończenie lepsze możliwości, o których Petunia nie przestawała rozmyślać, a Linda nie pozwalała nikomu zapomnieć. Już od pierwszego dnia upiekła stertę ciastek i ruszyła z misją podboju serc sąsiadów. Jak na razie rezultaty były umiarkowanie udane, ale kobiety w rodzinie Petunii ogólnie rzadko się poddawały, więc spodziewała się, że runda numer dwa nadejdzie wkrótce. Pani Evans porzuciła pracę w klinice i z dumą powróciła do doglądania domowego ogniska, czemu poświęcała się teraz w pełni. Trzeba przyznać, że po jej czujnym okiem nowy dom wyglądał jak spod igły i wszystko chodziło jak w zegarku — łącznie z najstarszą córką, której posh metamorfoza nie była może zbyt korzystna dla samej zainteresowanej, ale satysfakcjonowała matkę i jej nowe poczucie społecznego awansu. Jak na razie Lily skwitowała nową bufiastą fryzurę siostry napadem chichotu, zanim zapewniła ją nieszczerze, że bardzo jej do twarzy. Petunia nauczyła się jednak znosić dużo gorsze i mniej wybredne uwagi, więc zagryzła zęby i ze słodkim uśmiechem oznajmiła:
— Widzę, że tobie przybyło piegów? Ale nic się nie przejmuj, dzięki piegom nie widać, że masz pryszcze.
Dość powiedzieć, że atmosfera przy świątecznym stole była nader napięta, dlatego gdy następnego dnia Petunia wróciła ze spaceru, nawet nie zdziwiła jej obecność w kuchni osoby, której miała nadzieję nigdy tam nie oglądać. Przyjęła jednak tę „karę" z absolutnie brytyjską powściągliwością, bo prędzej zjadłaby swój nowy kapelusz, niż przyznała, że ktokolwiek byłby w stanie wyprowadzić ją z równowagi — a już na pewno nie Severus Snape.
Lily przestała szczebiotać i obserwowała siostrę z mściwą satysfakcją wymalowaną w oczach. Petunia postanowiła zatem dołączyć do gry. Rozpięła powoli płaszcz i zamaszystym krokiem podeszła do kuchenki z zamiarem nastawienia wody na herbatę. Była zmarznięta, a jej twarz różowa od mrozu. Rzuciła rękawiczki na nieskazitelnie czysty blat stołu, posyłając nieprzyjemne spojrzenie intruzowi. Jako jedyny człowiek na tej planecie, Severus nie ugiął się pod jego ciężarem. Wręcz przeciwnie. Przestał się rozglądać i teraz patrzył na Petunię z jawnym wyzwaniem w oczach. Splotła ręce na piersi i również nie dawała za wygraną. W końcu to Lily przerwała milczenie, bo nie zwykła siedzieć w ciszy:
— Sev, nie powiesz nic o nowych włosach naszej drogiej Tunii?
Uwaga miała ją zawstydzić, ale Petunia z satysfakcją zaobserwowała, że blade, zapadnięte policzki chłopaka nabrały nieco koloru. Nie wyglądał na eksperta od mody i stylu, sądząc po jego wyglądzie było wręcz przeciwnie.
Zanim sięgnęła po czajnik, kątem oka zarejestrowała, że Snape rozgląda się po kuchni z mieszanką niepokoju i podziwu. Petunia nie miała pojęcia w jakiej norze ten konkretny obwieś musiał się wychować, ale była pełna domysłów. Zresztą nawet taki laik jak on musiał przyznać, że nowa kuchnia Evansów była urządzona z wielkim smakiem, tak więc należało ją podziwiać.
— No? — ponagliła go Lily.
Severus skwitował wszystko wzruszeniem ramionami, a na jego wąskie usta wstąpił typowy dla niego pogardliwy uśmieszek. Osobiście uważał, że z tą fryzurą głowa Petunii przypomina gruszkę — i kolorem, i kształtem — ale nie był na tyle szalony, by ją obrażać, gdy trzymała metalowy czajnik pełen wrzątku. Ten instynkt samozachowawczy wyrobił w sobie już dawno.
CZYTASZ
Miss Evans
FanfictionZwycięzca WATTONATORS 2017. Jest 6:30 rano, niedziela, 23 stycznia 1977. W dniu swojego wesela, Petunia Evans pod pretekstem przygotowań wsiada w taksówkę, wysiada w Londynie i... postanawia pójść na spacer. Dochodzi aż do Charing Cross Road - nie s...