– PETUNIO!
Pani Evans wbiegła na piętro i z hukiem otworzyła drzwi do pokoju dziewczynek. Choć, gwoli ścisłości, nazwa już od jakiegoś czasu wymagała gruntownej modyfikacji liczby mnogiej.
– Mamo? – Petunia oderwała się od maszyny do pisania i spojrzała na rodzicielkę pytająco.
– Dość tego! Wołam cię od pięciu minut. – Linda zgarnęła maszynę do podłogi i fuknęła ze zniecierpliwieniem na córkę. – Walisz w te klawisze całymi dniami, nie da się już wytrzymać tego huku!
– Ale...
– Tatuś musi przepisać rachunki. Odda ci ją później.
– Mamo!
Linda wyciągnęła z rolki kartkę i zerknęła na pierwsze kilka zdań.
– Nie czytaj tego! – Petunia poderwała się na równe nogi i wyrwała matce swoje zapiski.
– Co to w ogóle jest?
– Moja powieść! – Panna Evans poczerwieniała na twarzy, a Linda uśmiechnęła się dobrotliwie.
– Och, kochanie... – Pogłaskała ją po głowie i wyszła z pokoju sprężystym krokiem, kierując się na schody.
Petunia zaczekała, aż wybrzmi ostatnie skrzypnięcie drewnianych stopni, zanim krzyknęła ze złości i trzasnęła z hukiem drzwiami. Oczywiście matka zaraz potem przybiegła na górę, ze szczękami zaciśniętymi z wściekłości, i rozpoczęła się dzika awantura. Niespełniona pisarka mogła niniejszym zapomnieć o maszynie na cały tydzień.
Ostatnimi czasy atmosfera w domu Evansów balansowała na granicy wojny stulecia. Odkąd Lily wyjechała, Petunia odreagowywała negatywne emocje w coraz gwałtowniejszy sposób. Gdyby miała płyty, z gramofonu nieustannie leciałby Eric Carmen. Albo Karen Carpenter. Na nic się zdawały krzyki, groźby i prośby – rodzice nie wiedzieli już, jak sobie z nią radzić. W końcu jedna, druga, trzecia i dziesiąta przyjazna sąsiadka zaproszona na herbatę uspokoiła panią Evans, że „to taki wiek". Istotnie, Petunia już za miesiąc miała być nastolatką, ale szczerze wątpiła, czy w popularnych gazetach dla dziewczyn uzyska od kogoś poradę na temat tego, co robić, gdy twoja siostra okazuje się czarownicą, a ty zostałaś zepchnięta na boczny tor.
No, dobrze. Nie do końca tak właśnie było. Lily wciąż wysyłała do niej listy – to Petunia nie chciała na nie odpowiadać. Owszem, na początku nawet jej się to podobało, ale po jakimś czasie przypomniała sobie, że nigdy nie będzie jej dane zobaczyć świata, o którym Lily tak szczegółowo się rozpisywała. Nie wspominając o tym, że w tych opisach coraz częściej pojawiał się Snape. Snape, Snape, Severus Snape – z każdej strony zapisanej krągłym, chaotycznym pismem Lily skapywało to znienawidzone imię. Co kilka zdań starsza panna Evans była zapewniana o zaletach Severusa, które według niej, gdyby ktoś się pofatygował, by zapytać ją o zdanie, były nieistniejące.
Od ładnych paru tygodni każdy list od Lily lądował w szufladzie. Owszem, Eros przez jakiś czas próbował ją zmuszać do odpisywania, pohukując nad Petunią i szczypiąc ją w palce. Zaczął jej unikać dopiero, gdy posłała w jego stronę gruby podręcznik do historii. Nie trafiła, ale to nie miało znaczenia. Od tamtej pory przynosił korespondencję z Hogwartu tylko rodzicom, którzy każdą wiadomość od młodszej córki traktowali z nabożeństwem.
Lily przyjechała do domu niedługo przed świętami. Ani przez chwilę nie przestawała mówić o szkole i wszystkim, co się w niej działo. Rodzice chłonęli wszystko, absolutnie zasłuchani, a Petunia udawała, że jest ponad to wszystko. W ramach cichej zemsty specjalnie zaplamiła żurawiną świeżo wykrochmalony obrus w takim miejscu, by matka nie zauważyła od razu.
CZYTASZ
Miss Evans
FanfictionZwycięzca WATTONATORS 2017. Jest 6:30 rano, niedziela, 23 stycznia 1977. W dniu swojego wesela, Petunia Evans pod pretekstem przygotowań wsiada w taksówkę, wysiada w Londynie i... postanawia pójść na spacer. Dochodzi aż do Charing Cross Road - nie s...