Przynajmniej mógłby sobie darować te rękawiczki. Petunia nigdy w życiu nie rozumiała i nawet nie miała zamiaru zrozumieć idei rękawiczek bez palców. Przecież i tak było w nich zimno! Kojarzyły jej się wyłącznie z bazarowymi przekupami i bezdomnymi. Nie była pewna, do której z wyżej wymienionych kategorii mogłaby Severusa przypisać, ale jeśli miała być szczera, w obydwu sprawdziłby się doskonale.
— Co tu robisz? — zapytała takim tonem, jakby Londyn należał tylko do niej, a on bezczelnie przekroczył granicę jej prywatnego terytorium.
Słysząc to, Severus uczynił wszelki wysiłek, by się ani trochę nie uśmiechnąć. To było tak bardzo w jej stylu... Trzymał jednak emocje pod ścisłą kontrolą i wciąż milczał, na co Petunia nie zwracała w sumie większej uwagi. Pozostawała zaabsorbowana obrzucaniem karcącym spojrzeniem jego znoszonego płaszcza, który niegdyś mógł być czarny, któż to wiedział, dziurawego szalika... Do tego jeszcze te buty, święty Boże, ubłocone jakby dopiero co wypuścili go z placu budowy.
— Byłem na–... — zawahał się na ułamek sekundy, ale zaraz potem przypomniał sobie, że przecież mógł przy niej rozmawiać o Pokątnej.
Tyle tylko, że nie chciał. To w końcu jego sprawa, gdzie się włóczył. Petunia nie naciskała. Przycisnęła kwiaty bardziej do siebie i udawała, że bardzo się spieszy. Tyle tylko, że wciąż stała nieruchoma niczym posąg. Sterane niezapominajki przedstawiały sobą opłakany widok, na który Severus skrzywił się jeszcze bardziej zgryźliwie. Wtem styczniowy, mroźny wiatr przedarł się między budynki i strącił kapelusz z jej głowy. Nie dała rady go utrzymać. Ręce miała zajęte kwiatami, a refleks przytłumiony nieprzespaną nocą.
Jasne kosmyki włosów przysłoniły jej oczy, a kapelusz szybował wysoko, wysoko i coraz dalej, dopóki nie wylądował na chodniku po drugiej stronie ulicy. Snape nawet za nim nie spojrzał. Nadal stał w tym samym miejscu, jak słup soli. Nie spuszczał Petunii z oczu, ale wyraz twarzy miał wciąż obojętny. Ona natomiast wbiła w niego spojrzenie pełne nienawiści i przez ułamek sekundy Severus poczuł, że wszystko jest na swoim miejscu. Tak jak być powinno. Lewy kącik jego wąskich ust zadrżał nerwowo, co tym razem nie umknęło jej uwadze. Warknęła pod nosem przekleństwo i odepchnęła go na bok.
— Cóż. Niezwykle miło cię znowu zobaczyć, Severusie — burknęła ironicznie, spoglądając ostentacyjnie na zegarek. — Jeżeli wybaczysz, wybieram się do fryzjera.
Przekrzywił głowę, oglądając z uwagą jej rozwiane przez wiatr włosy. Teraz były długie niemal do łopatek i z jakiegoś powodu Severus uznał, że ścinanie ich to tragiczna głupota.
— Może powinnaś też wybrać inne kwiaty — wtrącił cicho; tak cicho, że zaczęła się zastanawiać, czy to przypadkiem nie głos w jej własnej głowie.
— Ach. Zapomniałam już, że jesteś ekspertem w każdej dziedzinie — warknęła złośliwie, na co on zgiął się przed nią w parodii dworskiego ukłonu.
Petunia przestała się krzywić. Teraz patrzyła tylko za swoim kapeluszem. Wiatr wciąż niósł go w siną dal. Spojrzała znów na Severusa i zorientowała się, że wcale nie chce przerywać tej rozmowy. Z drugiej jednak strony, o czym mieliby rozmawiać? Kiedy widziała go ostatnim razem, grabarze wkładali trumnę jego matki do ziemi, a on... Na samo wspomnienie Petunia przycisnęła do siebie kwiaty jeszcze mocniej, a Severus wyprostował się powoli, patrząc na nią z powątpiewaniem.
— Słyszałem, że wychodzisz za wieloryba — wymruczał, robiąc krok w jej stronę.
Nawet jeżeli ta uwaga jakkolwiek ją ubodła, nie dała tego po sobie poznać. Nie pytała nawet, skąd wiedział. Przyzwyczaiła się, że Severus pewne rzeczy po prostu wiedział.
CZYTASZ
Miss Evans
FanfictionZwycięzca WATTONATORS 2017. Jest 6:30 rano, niedziela, 23 stycznia 1977. W dniu swojego wesela, Petunia Evans pod pretekstem przygotowań wsiada w taksówkę, wysiada w Londynie i... postanawia pójść na spacer. Dochodzi aż do Charing Cross Road - nie s...