5

95 20 1
                                    

Drzewa szumiały wzbudzane oddechem wiatru. Spoglądałam na swoje buty, kołysząc się na starej huśtawce, wewnątrz lasu, pozostawionej dawno w zapomnieniu. Każdy mój ruch wydawał głośne skrzypnięcie, ale to nie przeszkadzało mi bujać się i machać nogami w powietrzu.

Las wydawał się wyjątkowo cichy. Wcześniej myślałam, że skoro żyje w nim tyle stworzeń, powinno się to życie usłyszeć. Jednak każde zwierzę, które znajdowało się w pobliżu nas milczało, jakby nasłuchując, kto wkroczył na ich teren.

Słońce nie szczędziło swoich promieni w tym dniu. Światło przebijało się przez gęste korony drzew i zdobiło ściółkę, tworząc na trawie świetlisty dywan. Huśtałam się wysoko tak, jakbym chciała odlecieć wraz z wiatrem i podziwiałam ten świetlny spektakl na podłożu.

— Co widzę? Zielone i ogromne — powiedziałam, a mój głos okrążył drzewo i dotarł do uszu Sama.

Siedział z podkulonymi nogami oparty o pień i spoglądał w kolorowe notatki zeszytu, przegryzając końcówkę ołówka. Usłyszawszy mnie jednak, podniósł głowę, poprawił okulary w grubych, czarnych oprawach i rozejrzał się dookoła.

— Niech zgadnę, drzewo? — odparł z rozbawieniem i powrócił do nauki matematyki.

Odepchnęłam się od ziemi, wprawiając huśtawkę w ruch.

W szkole wciąż był Samem, którego poznałam. Kiedy jednak przebywaliśmy w dwójkę, stawał się kimś zupełnie innym. Jego blond włosy w końcu przestawały go drażnić, jego oczy łagodniały i nie patrzyły już tak ponuro, a jego bariera ustępowała bezpowrotnie.

W pewnym momencie naszej znajomości doszłam do wniosku, że to musiał być ten trzeci Sam, którego tak usilnie próbowałam odnaleźć. I to ja miałam wyłączność do niego.

Trzeci Sam był przeznaczony dla mnie.

Czasami jednak się przede mną zamykał. Do niektórych części jego duszy wciąż nie miałam dostępu. I chociaż zauważałam tę niewidzialną powłokę, którą wtedy przywdziewał, nie próbowałam go maltretować pytaniami. Czekałam na ten moment, w którym ta powłoka pęknie.

I czasami pękała.

Były to krótkie momenty, czasami wręcz sekundy, w których jego oczy zachodziły mgłą, a usta mówiły słowa prosto z serca. Zwykle wtedy milczałam, czasami pomagałam sobie słowami. Ale słowa nie potrafiły wyrazić tego, jak bardzo ściskało mnie wtedy serce. W tych momentach zastanawiałam się, jak to jest, kiedy ktoś lubi kogoś tak mocno, że aż boli.

Co mogłam zrobić, żeby bolało mniej?

— Pudło. Zgaduj dalej — rzuciłam słowa w przerwach między skrzypieniem huśtawki.

— Aby ustalić, że dwie wartości są wprost proporcjonalne...

Zaczęłam śmiać się w głos. Szum drzew mi zawtórował.

— To liść. Chodziło mi o liścia — powiedziałam, kiedy się uspokoiłam.

Spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Zielony liść, to zrozumiałe. Ale ogromny?

Uśmiechnęłam się. Lubiłam go zaskakiwać.

— Dla tej mrówki jest ogromny, spójrz. — Wskazałam palcem na podłoże lasu.

To oczywiste, że nie mógł dostrzec tego małego zwierzęcia, jednak spojrzał w moją stronę i kiwnął głową z uśmiechem na ustach. Powrócił do swoich notatek.

— Nudzi mi się, poróbmy coś — rzekłam w chwili, w której wstałam z huśtawki i zaczęłam się rozprostowywać.

— Gdybyś też się uczyła, teraz byś tak nie mówiła — usłyszałam głos Sama.

Sam razy trzyWhere stories live. Discover now