6. Bajki Leśne

36 10 3
                                    

Kryspin zostawia mokre trapery pod kaloryferem w werandzie, aby wyschły do następnego dnia, wiesza kurtkę, zostawia czapkę i szalik, a następnie wchodzi w głąb domu.

Ku jego zaskoczeniu, na korytarz wyłania się matka. Nie powinno to go dziwić, jest przecież panią tego domu, gospodynią i ma pełne prawo do poruszania się po nim. Niemniej, zazwyczaj o tej porze krząta się w kuchni.

— Ale masz czerwone policzki! Zmarzłeś! — mówi, patrząc oskarżycielsko na syna i podaje mu stos czystych talerzy. — Idź, poukładaj je na stole.

Chłopak idzie posłusznie do jadalni, gdzie na wielkim stole z ciemnego drewna, przykrytym białym obrusem w symetryczne wzorki, układa talerze.

Kolacja w tym domu jest bardzo ważną tradycją. Spora część populacji celebruje obiady, jako wspólny, rodzinny posiłek. U Hernogów jest jednak inaczej. To na koniec dnia wszyscy spotykają się przy jednym stole i biesiadują, opowiadając przy tym przygody, jakie im się danego dnia zdarzyły. Wtedy właśnie śmieją się wesoło i nie pozwalają, aby więzy rodzinne opadły. Wspólną kolacją dbają nie tylko o napełnienie sobie brzuchów pysznymi posiłkami przygotowanymi przez matkę oraz jej córkę, a czasem i przyszła synowa nawet pomoże. Nie, nie. Najważniejsze jest dla nich w tym czasie, aby wszyscy byli razem.

Toteż Kryspin jest ogromnie zaskoczony, gdy odkrywa brak jednego talerza i cztery razy liczy domowników, ilość miejsc przy stole i talerzy. Wynik za każdym razem pozostaje ten sam. Wraca zatem do kuchni.

— Dałaś mi, mamo, za mało talerzy — mówi i otwiera szafkę z talerzami.

— Ach, zapomniałam mówić! Krzesimira nie będzie na kolacji. — Matka miesza coś w garnku.

— Jak to? Gdzie on jest?

— Miał coś do załatwienia na mieście.

— Tu są sztućce, zanieś — rozkazuje siostra, otwierając szufladę blisko Kryspina.

— No dobra. — Chłopak wzrusza ramionami i odlicza widelce oraz noże, a następnie zanosi je do jadalni i układa.

W końcu, kiedy stół jest gotowy, stoją na nim wszystkie potrawy przygotowane na dzisiejszy wieczór, schodzą się domownicy i zajmują swoje miejsca.

Kolacja przebiega wesoło, jak przed jesienią. Aniela opowiada o korkach w mieście, jakie one są męczące i wszyscy to potwierdzają westchnieniami. Bogdan chwali się, że prawdopodobnie niedługo dostanie awans, ale wuj Edward szybko mu przypomina, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Matka pyta ich o wnuki, co wyraźnie nie podoba się ojcu, według którego nie powinni się z tym śpieszyć. Kryspin komentuje, że ma ogromne szczęście, iż jeszcze nie boryka się z korkami i pytaniami matki odnośnie dzieci. Wtedy Aniela zagaduje, kiedy przyprowadzi do domu jakąś dziewczynę. Chłopak robi się czerwony, a wszyscy się śmieją, po krótkiej chwili nawet on.

— Kryspin ma jeszcze czas — mówi matka, uśmiechając się szeroko i poprawia grzywkę, wpadającą jej w oczy. — Ja natomiast po świętach muszę iść do innego fryzjera. Ten mnie beznadziejnie ściął — skarży się.

— Gdzie byłaś? — pyta Aniela.

— W tym nowo otwartym salonie, tam na rogu, blisko kwiaciarni — nawiguje kobieta. — Nie polecam.

— Przynajmniej bardzo dobrze zafarbował. Kolor wygląda bardzo naturalnie!

— Farbowałam sama, w domu — mówi matka, ze śmiechem. Aniela także się śmieje.

— Jak tam twoje zdjęcia, Krystynko? — zagaduje do Kryspina Bogdan, używając zdrobnienia, które wymyślił mu, jak był niegrzecznym dzieckiem. Chłopakowi nigdy nie podobało się, jak go tak nazywał, ale od jakiegoś roku nie zwraca na to uwagi i sam się z tego śmieje.

DobranockiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz