Rozdział 7 - Egzekucja

2.1K 142 22
                                    

Jack

W końcu przyszedł czas. Dzień był piękny. Żadnej chmurki, ale za to śnieg po kolana.

Dwóch strażników w maskach prowadziło Bridget, udającą Elsę. Na środku sceny stał król Agnar ze złowieszczym uśmiechem na ustach. Panował okropny zamęt. Co chwilę przychodzili nowi ludzie. Tłum zwiększał się z każdą chwilą.

Wsiadłem na konia i schowałem się między bramą a krzewami. Byłem przygotowany i lada chwila mogłem ruszać.

Czekać na znak...

Po kilku minutach, jeden ze strażników głośno uderzył włócznią w scenę. Zapadła cisza.

- Witajcie! - zaczął władca, rozkładając ręce. - Zebraliśmy się tu dziś, gdyż ta oto kobieta... - wskazał Bri, podnosząc głos. - Dopuściła się okropnej zbrodni, jaką jest......... czarna magia.

Znaczna większość ludzi wydała z siebie zdumiony okrzyk. Niektórym kobietom nawet zdarzyło się zemdleć.

- CZY BĘDZIEMY TOLEROWAĆ TAKIE ŚWIĘTOKRADZTWO?! - ryknął do tłumu.

Odpowiedziało mu jednogłośne: "NIE!"

Co jest z tymi ludźmi?

- CZY ZEZWOLIMY NA TO, ABY TACY "LUDZIE" STĄPALI PO NASZEJ ZIEMI?!

"NIE"

- Spalić ją! - krzyknął, ktoś z widowni.

Wybuchły wiwaty, które przerodziły się w buczenie, kiedy strażnicy wprowadzili Bridget na scenę. Dziewczyna ze spuszczoną głową podeszła do przygotowanych drewnianych belek.

Przewidział to...

Prowadził ją Thomas, który wcześniej obezwładnił swojego poprzednika i zabrał mu maskę. Przy stosie dyskretnie poluzował kajdany dziewczyny.

Mina króla zrzedła. Podszedł do Bridget i zdjął jej kaptur. Przypatrywał się jej chwilę, a potem zdarł jej z twarzy maskę.

- GDZIE ONA JEST?!! - ryknął po chwili, przybliżając się do niej.

Dziewczyna triumfalnie się uśmiechnęła.

- Nigdy jej nie znajdziesz!

- Co? Jak śmiesz...

- Nie jesteś wart nazywać się królem! - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - ANI OJCEM! - wykrzyczała mu w twarz.

Mina władcy przybierała coraz groźniejszy wyraz.

- Słuchajcie! - zwróciła się do zdezorientowanego tłumu. - Księżniczka Elisabeth żyje!

Niektórzy wstrzymali oddechy, inni znów mdleli, jeszcze inni pytali: "jak to?", "czy to możliwe?"...

- Ty.... - król zacisnął zęby i pięści. Rzucił się na Bri, ale ta zrobiła unik, zrzucając przy tym kajdany. Tom chwycił ją za rękę i zaczęli uciekać.

Znak...

Czas ruszać...

- Wio... - szepnąłem do konia i ruszyłem, naciągając przy tym kaptur mojej granatowej bluzy. Zdecydowanie wolałem ją od tych wszystkich sztywnych garniturów...

Galopowałem przez szeroką drogę, nie patrząc za siebie. Zatrzymałem się dopiero przy jakiejś łące. Wypuściłem konia na wolność i schowałem za wielkim dębem.

Czas mijał, a ich nadal nie było. Słońce było wysoko na niebie, a śnieg błyszczał w jego promieniach. Już traciłem nadzieję, kiedy usłyszałem stukot kopyt.

Spowite Lodem || JelsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz