Rozdział 12 - Tacy sami

1.7K 109 11
                                    

Elsa
Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Przez chwilę sądziłam, że to sen, który się zaraz skończy... ale przecież ten Jack był prawdziwy. Siedział obok mnie, skąpany w blasku księżyca, wpatrując się w moje oczy. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że czuję to samo...

Białowłosy przejechał kciukiem po moim policzku. Uśmiechnęłam się do niego szeroko i przytuliłam go. Słyszałam bicie jego serca, które znajdowało się na tej samej wysokości co moje ucho. Pierwszy raz od tak dawna poczułam się naprawdę szczęśliwa. Naprawdę kochana.

Jack zaczął wydawać dziwny dźwięk, coś pomiędzy śmiechem a łkaniem. Odsunęłam się od niego i dostrzegłam na jego ustach smutny uśmiech. Uniosłam brew i patrzyłam jak błyszczącymi oczami spoglądał w rozgwieżdżone niebo.

- Nigdy nie sądziłem, że znów będzie dane mi kochać... - powiedział cicho.

Nie poczułam zazdrości, mimo iż przed chwilą przyznał, że kochał kogoś przede mną. A może powinnam ją poczuć? Nie liczyło się to jednak dla mnie. Odniosłam wrażenie, że to nie taki rodzaj miłości, żeby gardzić kobietą, o której mówił. Zresztą przed chwilą wyznał mi uczucia.

- Była piękna, inteligentna, jedyna w swoim rodzaju... - przełknął głośno ślinę - Najlepsza matka pod słońcem...

Nakrył moją dłoń swoją i delikatnie ścisnął, szukając wsparcia.

- Żałuję, że się z nią nie pożegnałem. Tak cholernie tego żałuję! - rzekł z bólem i westchnął - Jeszcze bardziej boli mnie to, że to moja wina... - dodał półszeptem.

Widziałam w jego oczach wszystkie emocje, które nim targały. Pragnęłam przejąć choć część brzemienia ciążącego nad nim, bo wiedziałam, że jest niewinny i przecież nikt nie lubi patrzeć na cierpienie osoby, którą kocha, prawda?

Jack

Spojrzała na mnie smutno i splotła nasze dłonie. Pod wpływem jej dotyku poczułem się odrobinę lepiej. Bałem się jak zareaguje na to co mam zamiar jej powiedzieć, ale zdałem sobie sprawę, że nie mogę dłużej tego w sobie dusić.

- Wtedy... - wziąłem głęboki wdech. - W zamku panowało wielkie zamieszanie. Służący uwijali się jak pszczoły w ulu, bo odbywał się uroczysty bankiet z okazji urodzin mojej matki. Wokół szumiały radosne rozmowy i rozbrzmiewał spokojny dźwięk fortepianu. Moi rodzice siedzieli przy jednym z bogato zastawionych stołów. Machali do mnie i Jacoba. - przełknąłem ślinę. - Podbiegliśmy do nich i usiedliśmy na naszych miejscach. Oburzeni żywo opowiadaliśmy im o tym jak jedna z ciotek wytargała nas za policzki i ucałowała. Rodzice próbowali zachować powagę, ale nic im z tego nie wyszło. Śmiali się do rozpuku. - uśmiechnąłem się na to wspomnienie. - Służący zaczęli wnosić tace z deserami. Dostałem kawałek ciasta z jagodami, których, swoją drogą, dalej nienawidzę. Z obrzydzeniem przełknąłem kęs i spojrzałem zawiedziony na mamę. Uśmiechnęła się do mnie pobłażliwie i zamieniła nasze talerze. Tata potrząsnął głową. Wiedział, że mama nie lubi jagód, tak jak ja. Ucieszyłem się, bo jej kawałek był z wiśniami. Niemal od razu rzuciłem się na ciasto. Niedługo potem zaczęły się tańce. Tata oczywiście od razu porwał mamę i tańczyli, a ja bawiłem się z Jacobem w berka. Nagle gwar ustał. Panowała śmiertelna cisza, którą przerwał głos mojego ojca wykrzykującego imię matki. Spojrzałem w tamtą stronę. Widziałem wszystko jakby w zwolnionym tempie. Jacob i inni zbiegli się bliżej. Ale ja wiedziałem. Matka upadła. Tata trzymał ją kurczowo w ramionach, tuląc do swojej piersi. Nawet z tej odległości mogłem zobaczyć łzy na jego policzkach. Błyszczały w popołudniowym słońcu wlewającym się z zewnątrz. Przybiegł Gilbert pośpiesznie wkładając biały fartuch. Wydawał jakieś polecenia, a potem ojciec torował sobie drogę do wyjścia z bezwładnym ciałem matki w ramionach. Stałem wpatrując się nieprzytomnie w przestrzeń. Zaczęli podchodzić do mnie ludzie. Poczułem ściskanie w żołądku. Miałem ochotę zwymiotować, ale zamiast tego otoczyła mnie ciemność. - spojrzałem Elsie w oczy. Patrzyła na mnie z kamiennym wyrazem twarzy. Po raz pierwszy nie mogłem odgadnąć o czym myśli. Znów przełknąłem ślinę. - Obudziłem się w swoim pokoju. Rozejrzałem się. Było mi okropnie gorąco. Urywany oddech przyprawiał mnie o ból w piersi. Spróbowałem usiąść, ale zakręciło mi się w głowie i opadłem z powrotem na poduszki. Zacisnąłem dłonie na kołdrze. Nagle znów otoczyła mnie ciemność. Dręczyły mnie koszmary, tak straszne, że nie potrafię nawet opowiedzieć o czym były... - Dziewczyna zbliżyła się do mnie i objęła, tak jak zawsze, delikatnie. Wtedy zorientowałem się, że zacząłem drżeć. - To było okropne. Na przemian traciłem i odzyskiwałem świadomość. Raz, kiedy moje zmysły wróciły, usłyszałem rozmowę Gilberta i jego starego wspólnika, Freda. Fred upierał się, że mój stan jest spowodowany szokiem, a mojej matki silną anemią, ale Gilbert temu zaprzeczał. Moja gorączka zaczęła rosnąć. W końcu, gdy pewnego razu się obudziłem poczułem się o wiele lepiej. Zaczęło mi się poprawiać. Rozejrzałem się po pokoju i zobaczyłem Gilberta z ulgą wymieszaną ze smutkiem wypisaną na twarzy. Okazało się, że to była trucizna. Była w cieście, które dostałem. Moja matka też je jadła, ale ona... Nie miała tyle szczęścia... Zjadła o wiele więcej, więc antidotum było zbyt słabe i podane zbyt późno, jak na taką ilość trucizny. Ojciec zaczął poszukiwania sprawcy, ale nie znaleziono go do dzisiaj. Od tamtej pory nikogo nie pokochałem, bo... ona odeszła. I to z mojej winy...

Elsa

- I to z mojej winy... - wziął lekko drżący wdech. - Gdybym nie zamienił się z nią tym ciastem...

Zacisnął powieki i usta, starał się nie płakać. Pogłaskałam go po białych włosach. Były gęste, miękkie jak puch i zimne w dotyku. Jak śnieg, który nas otaczał.

Patrzyłam na niego ze współczuciem i czułością. Tak długo trzymał w sobie coś takiego, a ja, chyba jako jedyna, wiedziałam jak to jest. W końcu spojrzał mi w oczy, a ja z całej siły pragnęłam, żeby ujrzał z nich to wszystko co chciałabym mu powiedzieć. Że to nie prawda. Że matka nie chciałaby żeby tak myślał, bo ona zawsze będzie z nim. Każda matka by tak postąpiła, bo każda kocha swoje dzieci i zrobi wszystko, aby oszczędzić im cierpienia.

Wtedy naszła mnie myśl, że ja też nie chce przechodzić przez to sama. Mimo, że miałam tylko list, który jak dotąd był moim jedynym tropem, bałam się tego co mogę odkryć. Wolałam, żeby Jack był ze mną. Nie chciałam już być sama.

Wstałam i pociągnęłam go w kierunku, z którego przyszliśmy. Jack jednak zatrzymał się raptownie. Wyglądał na całkowicie zdezorientowanego, ale na jego twarzy wykwitł nieśmiały uśmiech. Odwzajemniłam go i nagle przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Coś było nie tak. Odwróciłam się przez ramię, ale nikogo nie zobaczyłam. Poczułam jak Jack napina mięśnie i mocniej ściska moją rękę.

- Znam lepszą drogę. - powiedział mrużąc oczy, gdy patrzył w jakiś odległy punkt.

Niemal biegnąc przemierzaliśmy zaśnieżony ogrodowy teren, raz po raz nerwowo zerkając za siebie. Jack zatrzymał się przy jednej z grubych, białych ścian zamku. Położył płasko dłoń na murze, a z jego dłoni wydobyło się blade, niebieskie światło. Otworzyłam usta ze zdziwienia. Przenosiłam wzrok to na Jacka, to na miejsce gdzie przed chwilą znajdowała się jego dłoń. Teraz znajdowały się przed nami piękne drzwi z białego drewna, które wspierały się na czarnych zawiasach. Chłopak znów obejrzał się za siebie i pchnął drzwi.

Śnieg zaskrzypiał pod nami ostatni raz, kiedy wchodziliśmy do środka. Białowłosy zamknął wejście i znów dotknął drzwi, a one zniknęły. Po prostu rozpłynęły się na moich oczach. Otoczyła nas ciemność. Jack pstryknął palcami i wtem rozbłysnął biały płomień na jego dłoni. Tańczył w rytm bicia serca, a jednocześnie oddawał zimne światło.

Nie powinnam być zdziwiona, w końcu sama robiłam podobne rzeczy, ale jednocześnie...

"Jack" - powiedziałam bezgłośnie. Uciekał wzrokiem w różne kąty długiego, kamiennego korytarza. Chwyciłam go za ramię, zmuszając go tym samym, aby na mnie spojrzał. Usta zacisnął w wąską linię, przez co niemal zniknęły w jego bladej twarzy. Ręka z płomieniem drżała, a sam ogień rósł i powiększał się szybko. Bał się.

- Przepraszam... - rzekł drżącym głosem. - Przepraszam, że ci nie powiedziałem. Wytłumaczę ci wszystko tylko... nie odchodź... - mówił błagalnym tonem, intensywnie wpatrując się w moje oczy.

Więc dlatego się mnie nie bał. Dlatego ze mną został.

Przyłożyłam dłoń do jego policzka i przejechałam po nim kciukiem. Nie odwracając wzroku drugą rękę delikatnie dotknęłam płomienia. Był ciepły, mimo, że wydawał się zimny. Ogień uspokoił się razem z Jackiem, który uśmiechnął się półgłębkiem.

Powinnam też być zła, bo jak mógł ukrywać to przede mną? Ale nie byłam. Świadomość, że jest na świecie ktoś taki jak ja i to w dodatku tak blisko, sprawiała, że wszystko inne było nie ważne. Liczył się tylko on. On i ja. My.


*********************************************************************************************

No witam kochani moi drodzy! :3

Tak to ja, żyję, oddycham i w końcu piszę. Naprawdę się cieszę, że udało mi się wrócić i W KOŃCU odzyskać wenę.

Jak tam u was? Rok szkolny zaliczony, czy popraweczki w sierpniu się szykują? Mam nadzieję, że wszystkim miło i szybko zleciało ;).

Dziękuję tym co czekali i witam tych nowych :)

No, to tyle.

Żegnam kochani i do następnego :)

~ Ellisse ♥



Spowite Lodem || JelsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz