Była ciemna, burzliwa noc. Deszcz lał jak z cebra jakby rozpaczał, a wiatr wiał mocno łącząc się z deszczem w smutku. Pogoda nie zwiastowała niczego dobrego. W śród kropel deszczu biegła kobieta odziana w długi płaszcz z kapturem na głowie. W ramionach niosła małe dziecko zawinięte w kocyk i kwilące cichutko. Tak cicho jakby nie chciało by ktokolwiek je usłyszał. Kobieta podeszła pod drzwi budynku. Dokładniej obskurnego sierocińca.
- Vicki. Vickusiu nie płacz. Tu będziesz bezpieczna. Nie możemy pozwolić im cię zabić rozumiesz słoneczko? Musisz żyć.
Mówiła kobieta po czym położyła dziecko na wycieraczce, zapukała do drzwi i zeszła po schodach. Na chodniku już czekał na nią mężczyzna. Mężczyzna o trupio-bladej cerze i wężo-podobnej twarzy.
- Oh głupiutka, głupiutka Emily. Myślisz że uratujesz to dziecko? Mylisz się. Ono zginie. Tak. Jak. Ty.
Mężczyzna patrzał na przerażoną kobietę z satysfakcja w swoich czerwonych ślepiach.
-Jakieś ostatnie życzenie? -zapytał podnosząc różdżkę i celując nią w osobniczkę stojącą przed nim.
-Nigdy nie wygrasz Tom. A może powinnam powiedzieć Markusie?- powiedziała. W rubinowych oczach, koło żądzy mordu pojawiło się niezauważalne zdziwienie.
-Avada Kadavra!
Promień zielonego światła poleciał w stronę kobiety i trafiło w nią zaklęcie. Mężczyzna zaczął się opętańczo śmiać i rzucił zaklęcie śmierci w niewinną istotkę zawiniętą w kocyk. Zaklęcie odbiło się i trafiło w niego samego. Pod wpływem własnego zaklęcia upadł z bólu na kolana ale już po chwili podniósł się i ruszył lekko kulawym krokiem wzdłuż ulicy.
Obudziłam się oblana zimnym potem. Kolejny koszmar. Pomyślałam przecierając twarz dłońmi. Zwlekłam z łóżka i podeszłam do walizki po ubrania. Jako że była godzina 3:52 to nie ubrałam bluzy by zakryć blizny ani tej na twarzy nie ukrywałam żadną iluzją.Postanowiłam jednak wziąć nakrycie ze sobą. Ubrałam się w białą bokserkę z koronką na plecach, czarne spodenki i moje ukochane czarne trampki do kostek. Schodząc na dół związałam włosy w niechlujnego koka u góry głowy z zostawioną grzywką.
Tak jak myślałam wszyscy jeszcze spali więc mogłam spokojnie zrobić śniadanie w tym stroju. Postawiłam na pancakes'y [takie naleśniki małe ale grube], gofry i omlety mojego przepisu a wszystko zrobione po mugolsku. Wszystko szło jak po maśle. Mieszałam, smażyłam, gotowałam a wszystko to robiłam nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Gdy wszystko było gotowe rozłożyłam talerze, sztućce i potrawy na stole.Rzuciłam zaklęcie by wszystko pozostało świeże i ciepłe. Zdążyłam szybko założyć bluzę i zakamuflować bliznę gdy zaczęli schodzić się domownicy zwabieni zapachem. Gdy "miejscowi" stanęli w drzwiach zaniemówili. Pierwsza ocknęła się młodzież (bliźniaki, Harry,Ron, Miona, Ginny)rzucając się na jedzenie jakby ich głodowano.
- Skąd tu tyle jedzenia?-zapytała pani Weasley. Chyba mnie nie zauważyli.
- No cóż z przyzwyczajenia wstałam wcześniej by przygotować śniadanie. Przy okazji chciałam podziękować za gościnę.-powiedziałam z uśmiechem zwracając na siebie uwagę. O dziwo wśród zgromadzonych byli też dyrektor, pan Snape i pani McGonagall.- Radziłabym już zacząć jeść bo jak te głodomory wyczują jedzenie to nie zostawią nawet okruszka.-dodałam i z uśmiechem wróciłam do kuchni po kubki z napojami dla każdego. Rozniosłam kakaa, herbaty i kawy w zależności od osoby i stanęłam przy drzwiach wyczuwając że zaraz pojawi się reszta.
Nie minęła nawet minuta a zaczęli wchodzić jeszcze w piżamach. Przyzwyczajeni do tego wzięli swoje napoje i usadowili się na swoich miejscach.
CZYTASZ
Moja Historia ||Harry Potter
FantasyGodzina 1:42 a.m. Ulice zionęły pustkami. Wszyscy mieszkańcy Sydney od dawna spali i nikt nie widział jak skaczę po dachach budynków. Każdy mnie zna i darzy szacunkiem. Jestem najlepszym hakerem w Australii i bardzo zdolnym czarodziejem. Dzięki moim...