Rozdział III

17 2 4
                                    

Na krótką chwilę zamknął oczy, które zaczęły łzawić od kłującego wiatru. Skulił się i zaczął nasłuchiwać. Może zaraz usłyszy ten charakterystyczny skrzek lub cokolwiek co wskazywałoby na obecność ptaka. Słyszał jednak tylko świsty i szmery. Pewną wyróżniającą się odmianą był ledwo rozpoznawalny dźwięk ugniatanego śniegu. Kroki.

Wydawały się lekkie i najwidoczniej kierowane były w jego stronę. Otworzył oczy na tyle, by utworzyły się tylko szparki, dzięki którym zobaczy kto idzie i czy na pewno ktoś idzie, bo równie dobrze mogło mu się wydawać. Z początku niczego nie widział, ale zaraz biała postać wyłoniła się tuż nad jego głową. Tak zlewała się z otoczeniem, że ledwo ją dostrzegł. Mimowolnie rozszerzył oczy i uniósł brwi na widok świdrujących go żółtych ślepi. Duży, biały wilk stał nad nim dumnie, a mądre spojrzenie omiotło mężczyznę w całej okazałości. Jego gęsta sierść osłaniała Desmonda przed wiatrem, więc mógł bez większych trudności spoglądać na bestię.

Czuł się jak sparaliżowany. Najpierw niedźwiedź, teraz wilk? W co ten dzień sobie pogrywa? Bał się wykonać najmniejszy gest, a samo zwierzę wyglądało jakby rozmyślało co z nim zrobić. W końcu ruszyło z miejsca i okrążyło Desmonda niespiesznie tylko po to, by zaraz stanąć w tym samym miejscu co wcześniej. Zupełnie niespodziewanie, uszy mężczyzny przeszyło przeraźliwe wycie zwierzęcia. Nie brzmiało wcale przyjemnie. Wbrew temu co myślał, zwierzę nie rzuciło się zaraz po tym na niego, tylko zakwiliło jak poczciwa psina i ruchem głowy potrąciło go w rękę. Wilk oddalał się i wracał jakby chciał mu coś pokazać, gdzieś zaprowadzić. Wysoko unosił głowę dodając sobie dumy i powagi. I nie można było powiedzieć, że nie wyglądał pięknie. W innych okolicznościach, można było się nim zachwycić, zrobić zdjęcie i chwalić wszystkim dookoła, ale teraz Desmond był skołowany. Może... Może jednak zwierzę naprawdę chciało pokazać mu drogę? Może zaprowadzi go do Anny. Był na tyle zdesperowany by w to uwierzyć, tak jak wierzył, że sokół, którego zgubił to właśnie ona. Czy to efekt szoku pourazowego? W tej chwili nie miało to znaczenia. 

Zaczął mozolnie się podnosić i pełzać za wilkiem, który widząc to ,zaczął iść przed siebie. Brunet, nabrawszy pewności iż futrzak wie co robi, z każdym ruchem się podnosił aż w końcu szedł na lekko ugiętych nogach, zasłaniając się przed wiatrem. Białe futro nie pomagało w rozpoznaniu lokalizacji zwierzęcia, ale szło na tylko blisko, żeby nie zgubić człowieka. Mężczyzna szedł przed siebie i o niczym innym nie myślał. Nic nie chciało przebić się przez barierę, która sprawiała iż żadne pytanie nie rodziło się w jego głowie, a jedyne co się liczyło, to stawianie kroków.

Miał wrażenie, że marsz nie ma końca i akurat, gdy miały dopaść go wątpliwości, z zawieruchy wyłoniła się burza śnieżnobiałych włosów rozwiewanych na wszystkie strony. Postać stała daleko, ale po sylwetce dało się rozpoznać, że była kobietą. Stała odwrócona profilem, a ubrana była zaskakująco lekko jak na takie miejsce. Pozwalała, by biała sukienka dawała się ponosić ruchom wiatru. To nie mogła być Anna... Wyglądała kompletnie inaczej, już z daleka można to było rozpoznać. Po paru krokach, nagły podmuch zmusił Desmonda do przymknięcia oczu, a kiedy je otworzył, kobiety już nie było. Przywidziała mu się? Już sam nie wiedział co się z nim dzieje.

Jednak krótko po tym, wiatr osłabł i polepszyła się widoczność. Wtedy ukazały mu się sylwetki ogromnych drzew. Wilk prowadził go właśnie w głąb lasu. Wszystko było zaśnieżone, a dookoła panował mróz jakiego nie odczuwał wcześniej z taką siłą. Szedł niepewnie, oglądając się na wszystkie strony. Zauważył, że im dalej idą, tym więcej zieleni wyłania się spod białego puchu. Gdzieś rósł pojedynczy kwiatek, gdzieś dalej na gałęzi widniały dorodne liście. Las był widoczną mieszanką drzew liściastych i iglastych. Robiło się cieplej... To nie było naturalne. Desmond spojrzał krzywo na wilka, który szedł zupełnie niewzruszony ani nawet nie zmęczony całą tą wyprawą. On sam głośno dyszał i najchętniej by gdzieś usiadł, ale wątpił, by zwierzę na niego zaczekało. Te jednak, jakby czytało w jego myślach, zatrzymało się i odwróciło w jego stronę, przysiadając. 

- Mogę... Mogę odsapnąć? - Zapytał zdezorientowany Des. Wilk przekręcił głowę widocznie nie rozumiejąc o co mu chodzi. Czyli taki mądry nie jest, pomyślał brunet. Chociaż z drugiej strony może go zwodzić na manowce i świetnie rozumie, udając niewiniątko. Zwierzę, potwierdzając jego teorię kiwnęło głową, pokazując, że człowiek ma iść dalej. Iść sam. Des wahał się, ale postąpił krok, potem drugi i wcale nie raźnie rozpoczął kolejny etap marszu. Wymijając wilka, obejrzał się na niego, by zobaczyć jak tamten odchodzi w swoją stronę kompletnie go ignorując. Dopiero, gdy zniknął mu z pola widzenia, narodziło się pytanie. Dokąd iść?

- Chyba zostało mi iść przed siebie... - Odpowiedział na własne pytanie, dodając sobie otuchy wypowiadając to na głos. Przed siebie, czyli tam gdzie wskazał wilk, ale co potem? Ma gdzieś skręcić? Okaże się. Po cichu liczył, że zaraz wyleci do niego sokół. Tak się jednak nie stało, więc szedł dalej. Było wyjątkowo cicho. Jedyne co obijało mu się o uszy, to szum drzew i własny oddech.

Po kilkunastu minutach wędrówki, na ziemi ukazywały się już tylko nieliczne przymrozki. Wygramolił się spomiędzy iglastych drzew na niewielką polanę, a w oczy rzuciło mu się wielkie, całe obrośnięte mchem drzewo, stojące solidnie naprzeciw mężczyzny, po drugiej stronie polany. Jego gałęzie były gęste i rozciągały się, prawie zasłaniając niebo nad niezalesionym obszarem. Desmond ostrożnie stąpał po ziemi kierując się w stronę gigantycznej rośliny i szedł by dalej, gdyby nie nagły szelest dobiegający z lewej. Odwrócił się gwałtownie, ale nic nie wyłoniło się z gęstwiny krzaków. Wtem usłyszał jeszcze jeden dźwięk i kolejny.W końcu wszystko szumiało wokół niego, a sam Des obracał się jak głupi próbując dostrzec cokolwiek. Może oczy niczego nie wychwyciły, ale uszy miały więcej szczęścia, bo dosłyszały łagodny, kobiecy głos.

- Widzę, że dotarłeś, Desmondzie. - Ciężko było określić z jakiego kierunku dobiega, był wszędzie naokoło...

 - Miło cię w końcu zobaczyć. - Gdy brunet wykonał kolejny obrót w stronę drzewa-giganta ujrzał jak z mchu formuje się kształt przypominający wizerunek kobiety. Popiersie oderwało się od kory i przybrało bardziej przystępny dla oka wygląd. Ukazała mu się niebrzydka twarzyczka o złotych oczach oraz długich, zielonych i falujących włosach, niczym gęste pnącza. Zaczepiały się o gałęzie drzewa i rozpościerały wraz z nimi. Tak niecodzienny widok zaparł mu dech w piersi, jednocześnie ze zdumienia i strachu. Jego uwagę przykuwały głównie grube gałęzie wystające z jej głowy, jakby miały przedstawiać rogi lub coś podobnego.

- Co się stało? Przecież nic ci nie zrobię. - Zaśmiała się kobieta machając do niego, sprawdzając czy w ogóle ją widzi. - Czekałam na ciebie. - Uśmiechnęła się szeroko. 



//To był chyba najspokojniejszy rozdział. Potem fabuła poleci mocno do przodu, a rozdziały będą mniej więcej takiej długości lub dłuższe, bo naprawdę nie jest to długa historia. I wybaczcie takie spóźnienie, wszyscy którzy czytacie te wypociny... 

InspiracjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz