Rozdział VI

21 2 2
                                    


Salma sprawiała wrażenie zmieszanej. Zasłaniała się białymi kosmykami, a oczy szukały kontaktu z ziemią i pobliskimi drzewami, byleby nie patrzeć na mężczyznę. W końcu przezwyciężyła to coś, co wprawiało ją w niepewność i odezwała się.

- Jesteś specjalny. - Wypowiedziała się swoim cichym głosikiem, a Des miał wrażenie, że zaraz się uśmiechnie. Okazało się złudne, bo nic takiego nie miało miejsca. Mimo wszystko, jej twarz przybrała łagodniejszy wyraz.

- Co masz na myśli? - Zapytał nie wiedząc, co takiego rozumie przez słowo „specjalny".

- Że jesteś cudaczny. - Nabrała więcej kosmyków w piąstki i osłoniła nimi już całą buzię w charakterze obronnym. Widocznie nie wiedziała jak Desmond zareaguje, ale nie mogła powstrzymać się od powiedzenia tego co myśli. On zaś próbował rozdziawić usta, ale zamiast tego zaszczękał mimowolnie zębami, co sprawiło, że na powrót zostały zamknięte. Skulił się, obejmując rękami zgięte kolana, a mięśnie spinały się wbrew jego woli. Nie próbował wstawać, ani odsuwać się od kobiety, tylko siedział wytrwale, bo inaczej jego wcześniejsze słowa straciłyby sens, a on wiarygodność. Uparcie znosił przeszywające zimno.

- Może i jestem cudaczny... - Mruknął, a kobieta odsłoniła twarz, wypuszczając włosy z dłoni. Odsunęła się od niego, wstając i podchodząc pod jedno z drzew obrastających okolice stawu. Przysiadła pod nim i oparła się plecami o nierówną korę. Dzięki temu, Desmond poczuł, że mróz nie przybiera już na sile i mógł siedzieć, nie obawiając się o dalszy ciąg. Odetchnął z wyraźną ulgą, co Salma zauważyła, bo pomachała do niego, lecz niezbyt energicznie. Ot, zafalowała powoli ręką, ledwo ją unosząc, jakby nie miała siły na nic więcej.

- Jak się czujesz? - Prawie jej nie dosłyszał, gdy nie posiliła się o podniesienie głosiku, a przecież dzieliła ich większa odległość niż wcześniej.

- Lepiej. - On, w przeciwieństwie do niej, postarał się o dostosowanie głosu do dystansu. Nie spodziewał się jednak, że weźmie z niego przykład. Musiał od teraz wytężać słuch.

- Czym takim naraziłaś się Królowej? - Zaryzykował, rzucając pytanie. Po tym co na razie zobaczył, białowłosa nie wyglądała na chcącą uprzykrzać życie wszystkim naokoło. Była zdystansowana, a i chyba nie rozmawiała z nikim od dłuższego czasu, biorąc pod uwagę to w jaki sposób się wypowiada. Zapadła chwilowa cisza, w której kobieta bawiła się śniegiem, zgarniając go w kupki i ugniatając.

- Ona nie lubi zimy. Jest zła, gdy jest zbyt zimno. - Wydukała z siebie obojętnym tonem. Nie wyglądała na chowającą urazę, ani nie czyniła wyrzutów, tylko skończyła na tej wypowiedzi i dalej zajmowała się śniegiem. Desmond zaś podrapał się w czoło, przetrawiając to co powiedziała.

- Jeżeli nie lubi zimy, dlaczego tutaj ma swoje królestwo? - Zapytał lekko drżącym z wychłodzenia głosem. Salma zdawała się znać odpowiedź, bo od razu ją rzuciła.

- Jest przywiązana do tego miejsca. Dosłownie. Nie może odejść. - Wypowiadała się krótkimi stwierdzeniami, a między nimi robiła nieznaczne pauzy. - Dlatego się stara. Żeby wszystkim było ciepło. Chce zmienić to miejsce. - Na tym skończyła wyjaśnienia, nie dodając nic więcej. To i tak mu wystarczyło do pośredniego zrozumienia.

- A ty jej przeszkadzasz. - Podsumował, pewny swoich myśli. Salma tylko kiwnęła głową, doskonale orientując się w tym, że dopóki wychładza wszystko wokół siebie, Królowa nie będzie w stanie sobie poradzić.

- Współczuję jej. Tak się stara... - Wyszeptała do siebie, ale dzięki panującej ciszy, mężczyźnie udało się dosłyszeć. Zrobiło mu się jeszcze bardziej żal Salmy.

- Jak możesz jej współczuć? Ona chce się ciebie pozbyć. - Donośnie dał znać co o tym myślał, ale nie krzyczał. To tylko wystraszyłoby kobietę, która wcześniej prosiła, żeby nie krzyczał. W tym momencie naszły go obawy, czy nieumyślnie nie zdradza jej coraz bardziej tego w jakim celu się tutaj zapuścił. Nie chciał, by to wyszło na jaw, nieważne jakie były jego prawdziwe intencje, które nie rozważały pozbawienia kogokolwiek życia. Teraz tym bardziej nie miał zamiaru tego robić. Szarooka kręciła głową, ale nie miała zamiaru się tłumaczyć. Zamiast tego wstała i potruchtała do niego, co było najżywszym ruchem jaki dotąd wykonała, a zaraz potem, leniwie zaczęła go okrążać. Uderzyło go to z dużą siłą, gdy po chwili upadł obejmując się z całej siły, co tylko spowodowało szybsze stracenie czucia w rękach. Z jego ust rozległo się drżące i urywane „Przestań!", ale Salma nie przestawała.

- Teraz rozumiesz? - Odezwała się głośniej niż zwykle, lecz różnica była niewielka. - Teraz też chcesz się mnie pozbyć. Nie można przy mnie wytrzymać. - Dodała, nawiązując do jego wykrzyknięcia. Aż nazbyt wyraźnie starała się wytłumaczyć zachowanie Królowej, co dla kogoś takiego jak Desmond było zupełnie niezrozumiałe. Na jego włosach pojawił się szron i wtedy kobieta odbiegła. Nie na tyle, żeby stan bruneta gwałtownie się poprawił, ale odpowiednio, by jego życie nie było zagrożone. Te jej zagrywki mogły go sporo kosztować, ale mógł się tylko zastanawiać, czy ona zdaje sobie z tego sprawę. Gdy uregulował mu się oddech, przed oczami wymalował się niewyraźny obraz Anny. Zdawało mu się, że leży tuż obok niego. Że jest na wyciągnięcie ręki. Umysł jednak zaraz odzyskał pewną dozę trzeźwości i czarnowłosa zniknęła, a zamiast niej pojawiły się myśli.

- Nie rozumiem. - Przyznał się, próbując spoglądać na Salmę z dołu, wciąż nie mogąc wstać. - Nie rozumiem, dlaczego jej bronisz, ale... Szanuję to. Tak, szanuję. - Zaczął mówić prawie że do siebie i niczym w transie. Sama Salma nie poruszała się i czekała na to, co Desmond zrobi.

- Wiesz, nawet mnie do czegoś natchnęłaś. - Jej niejaki zapał do wytłumaczenia niechęci Królowej sprawił, iż sam zmotywował się do ponownej konfrontacji z władczynią lasu w próbie przekonania jej do Salmy oraz pomocy w odnalezieniu Anny bez konieczności spełnienia jej wymagań. Będzie stanowczy i bardzo zdesperowany.

- Natchnęłam? - Mimowolnie przyłożyła ściśniętą piąstkę do klatki piersiowej.

- Tak. - Odparł bez namysłu. - Można powiedzieć, że byłaś moją... Inspiracją. - Uznał to ostatecznie za ładniejsze określenie, bo owszem, tak jakby zainspirowała go do działania. Nie tylko ulegania, dawania się prowadzić za rączkę i słuchania tego co inni mówią. Jeśli tak dalej pójdzie, to nigdy nie znajdzie Anny, więc musi zacząć biec i okrążać tych, którzy mogą coś wiedzieć. Zmuszać ich do zrozumienia jego położenia. Jak Salma, chociaż przewrotnie zinterpretował jej działania, ponieważ nie siebie przecież tłumaczyła.

- Jestem czyjąś inspiracją. Jak to brzmi... - Chwyciła końcówki sukni i falowała nią imitując powiew wiatru, którego już od dawna nie było. Nie można było określić, czy się cieszy czy robi to z zakłopotania, a może jeszcze innego powodu. Ku jego zdziwieniu, dziewczyna zaczęła obracać się i nisko podskakiwać, a robiła to niemal w zwolnionym tempie. Zamknęła oczy i nie przejmowała się, że końcówki włosów zaczęły wpadać jej do rozchylonych ust. Desmond oparł się łokciami o ziemię, wpatrując się w jej wyczyny, jakże przez niego nieprzewidziane. Białowłosa rozwarła szerzej usta, ale zamiast spodziewanego okrzyku, wydała z siebie niedźwiedzi pomruk. Natychmiast zasłoniła twarz rękami i stanęła w miejscu. Prędko przerzuciła wzrok na Desmonda, po czym upadła. Mężczyzna przybrał wystraszony wyraz twarzy, a gdy zauważył, że Salma się nie podnosi, zebrał siły by przygramolić się do niej.

- Salma? - Powtórzył jej imię kilka razy, zanim otworzyła oczy i spojrzała na niego. Niemo uniosła ręce jak małe dziecko proszące rodzica o podniesienie go. Desmond nie zwlekał, jedną ręką przytrzymał jej plecy, drugą włożył pod kolana i uniósł kobietę, która lekka była jak płatek śniegu. Ku jego zdziwieniu, nie roztaczała już mroźniej aury, która w normalnej sytuacji uniemożliwiłaby mu taką czynność.

- Tam... - Wymamrotała i resztkami sił wskazała na staw. 

InspiracjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz