Rozdział V

161 2 4
                                    

Zacisnął oczy, czując nad sobą ciężkie sapanie. Przez chwilę wstrzymał oddech, a kiedy ponownie zaczerpnął powietrza, opuściło go uczucie przytłoczenia. Niepewnie rozchylił powieki, które z początku widziały tylko śnieg pod mężczyzną. Zwlekał ze spojrzeniem w górę, ale zachęcił go do tego czyiś głos.

- Desmond... - Wyszeptała osóbka kucająca obok niego, dokładnie w miejscu, w którym wcześniej stał niedźwiedź. Widział wielkie łapy odciśnięte na śniegu, prowadzące wprost do białowłosej kobiety odzianej w delikatną suknię. Jej zimne, szare oczy wpatrywały się beznamiętnie w jego piwne i wyrażające wiele emocji naraz. Zupełne przeciwieństwa.

- Teraz oboje znamy swoje imiona. Jesteśmy na równi. - Wyrzekła szarooka, po czym wstała. Falujące pod wpływem wiatru włosy sięgały jej aż do bioder. Biała suknia również dawała się ponosić podrywom. Cała osoba ledwo widocznie odznaczała się w tym śnieżnym krajobrazie, jakby była przezroczysta. Desmond tym razem pospieszył się z decyzją i również powstał, a gdy to zrobił, kobietka wydała mu się taka niziutka. Sam był raczej przeciętnego wzrostu, a ona nie sięgała mu nawet do ramion.

Świdrowała go wzrokiem, a jednak miał wrażenie, że nie patrzy na niego, tylko gdzieś w przestrzeń. Właśnie stała przed nim Salma. Ta sama, którą widział idąc za wilkiem i jeśli wierzyć Królowej, ta sama, przez którą Anna zaginęła. Ale czemu miał nie wierzyć? Przecież dosłownie przed chwilą biegła za nim jako niedźwiedź, a właśnie takie zwierzę spowodowało wypadek.

- Skąd znasz moje imię? - Spytała zupełnie niespodziewanie. Zaskoczony Des, pogładził się po ciemnych włosach nie wiedząc jak to ująć. Nie powinien wspominać Królowej, ani tym bardziej celu w jakim go wysłała. Nie umiał jednak dobrze kłamać.

- Królowa mi je zdradziła. - Postanowił powiedzieć prawdę, resztę jednak zataił. Nie wyjawienie całej informacji to przecież nie kłamstwo. Bacznie obserwował jej reakcję, ale zachowywała się wręcz anemicznie. Poruszała powolnie głową oglądając się to na boki, to na niego. Co jakiś czas gładziła suknię i nic poza tym. Żadnych gwałtownych ruchów. To ciekawe, bo jako niedźwiedź goniła go bardzo wytrwale i wcale nie z gracją.

- A więc z nią rozmawiałeś? - Nie wyglądała na zdziwioną, ale trochę jej zajęło odpowiedzenie. Domyślił się, że ona chyba zawsze mówi w ten sposób. Cicho, powoli i obojętnie... Naprawdę nie ma emocji? Było to coraz bardziej prawdopodobne. Tym razem to on nie odpowiadał, a ona nie potrzebowała odpowiedzi. Jej pytanie było bliżej stwierdzenia, co od razu zauważył. Najwidoczniej nie obchodziło jej o czym była ich rozmowa, tym lepiej dla niego. Stali naprzeciw siebie w milczeniu, a Desmond czuł coraz większe zdenerwowanie. Co powinien zrobić?

- Masz zielone sznurowadła. Lubię zielony... - Wyszeptała nagle i bez zapowiedzi, a on znowu uniósł brwi w zaskoczeniu. Jej bezpośredniość trochę go onieśmielała. Spojrzał w dół na swoje buty. Te sznurowadła były jedynym kolorowym aspektem jego ubioru. Kurtka, spodnie... Wszystko czarne i wyróżniające się na tle białego puchu. Chciał jej coś odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Jego myśli były ostatnio zamglone. Ona jednak nie czekała, aż coś z siebie wydusi.

- Chodź za mną. - Nie wykonała żadnego gestu, ani nie zmieniła mimiki twarzy, tylko wyminęła go i zaczęła iść. Desmond zamotał się, ale bez zbędnych słów ruszył za nią. Chciałby dowiedzieć się czegoś o niej, jednak z drugiej strony, może to nie był najlepszy pomysł. Chyba lepiej skupić się na tym jak ma wykonać swoje zadanie. Nie miał zamiaru pozbawiać nikogo życia, ale jak inaczej miałby to zrobić... „Sposobem", przypomniał sobie słowa Królowej. Jakim sposobem?

~~~~~~

Bose stópki Salmy, dreptały po śniegu, a zimno nie wydawało się jej przeszkadzać. Im dłużej na nie patrzył, tym wyraźniejsze wypieki mróz odznaczał na jego twarzy. Grzejąca aura Królowej widocznie gasła, bo cały się trząsł, a robiło się tylko gorzej. Starał się dotrzymywać jej kroku i skrzyżował ręce masując ramiona, próbując choć odrobinę się ocieplić. Kobieta nie wyrażała chęci przyspieszenia, ani przejęcia jego stanem. Stawiała drobne kroki, zdecydowana co do kierunku marszu. Nie był w stanie stwierdzić ile idą. Dla niego minął szmat czasu, a stopy bolały z odmrożenia. Już musiał przebierać energicznie nogami, żeby nieco rozruszać mięśnie, ale nie czuł różnicy.

- Tutaj. - Ogłosiła Salma. - Moje miejsce. - Wskazała na staw otoczony drzewami. Prezentował się malowniczo i jak na taki klimat, nie był zamarznięty. Stojąca woda wydawała się błyszczeć, gdy odbijała przenikające światło coraz bardziej zachodzącego już słońca. Brunet podszedł bliżej i kucnął wpatrując się w taflę wody. Doprawdy, kojący widok.

- Rozumiem, że to jakiś twój azyl? Czemu mi go pokazujesz? - Zapytał i westchnął, nie odwracając się do niej.

- Na przeprosiny. - Odpowiedziała bez namysłu, a kącik ust mężczyzny zadrgał nerwowo. - Wiem kim jesteś. - Dodała chłodnym tonem. Desmond, nadal wpatrzony w staw, musiał jej teraz wygarnąć.

- A ja wiem kim ty jesteś. To twoja... 

- Wina. - Przerwała mu, nie dając wyładować emocji. Czuł na sobie jej spojrzenie. Tym razem to na niego naprawdę patrzyła. - Ja nie chciałam. To przez dziewczynę spadliście. - Szczerze wyjaśniła swój punkt widzenia. - Pociągnęła cię. - Dopowiedziała, a nie powinna mówić takich rzeczy. Nie w tej sytuacji. Dało się słyszeć jak Des wciąga powietrze nosem. Wstał i obrócił się, żeby spojrzeć jej w twarz, a kiedy ją ujrzał, wszystko z niego zeszło. Rozluźnił ramiona i jak jeszcze niedawno miał ochotę wrzucić ją do tego stawu, teraz chciało mu się tylko współczuć. Zarówno sobie jak i jej. Dziewczyna patrzyła mu się prosto w oczy z miną jakby miała płakać, ale żadna kropla nie popłynęła po jej policzkach. Zacisnęła dłoń w pięść i przycisnęła ją do klatki piersiowej.

- Nie krzycz na mnie... - Wyszeptała z trudem wypowiadając słowa. Zmarszczyła brwi w boleści, a następnie skierowała wzrok na swoje stopy. Desmond postąpił krok przed siebie, a przy następnym syknął, gdy zimno odebrało mu częściowo czucie w palcach u nóg. Zabierało się i za ręce. Zachwiał się i przysiadł na ziemi, powstrzymując szczękanie zębami. Salma widząc to, usiadła naprzeciwko z niepewnością wymalowaną na twarzyczce. Wtedy zrobiło mu się jeszcze zimniej i już zrozumiał. Zanim się odezwał, zrobiła to kobieta.

- Nie odsuwasz się. Przecież wiem co się dzieje z innymi, gdy jestem w pobliżu... - Białe włosy oklapły, nie wzruszane już przez wiatr, który osłabł na sile. Desmond rozchylił usta, ale z początku nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.

- Ty mnie testujesz. - Oznajmił. - Sprawdzasz jak długo wytrzymam. - Bynajmniej, nie mówił tego z wyrzutem, a jedynie stwierdzał jak jest. Po tym nastała cisza, dzięki czemu wyraźnie było słychać jak Des ocierał dłonie o siebie dla rozgrzania.

- Nic nie mówisz. Czyli mam rację. - Upewnił się w swojej teorii i już nie była w stanie wmówić mu, że jest inaczej. Zresztą, nawet nie próbowała.

- Dlaczego więc zostałeś? - Spytała. I było to bardzo dobre pytanie. Nie chodziło już nawet o Królową i jej zadanie. Ten temat zszedł na dalszy plan, co mogło wydawać się niepojęte, po tym jak zawzięcie starał się odszukać Annę, a raczej sokoła, w którego w jego mniemaniu się przemieniła.

- Bo tego potrzebujesz. - Odparł, po krótkim namyśle. Mógłby przysiąc, że Salmie drgnęły powieki. - Gdyby tak nie było, nie przyprowadziłabyś mnie tutaj. Nawet na przeprosiny. - Nie próbowałaby się do niego zbliżyć, ani testować czy to wytrzyma. Nie odbywaliby żadnej rozmowy. Był pewien, że ją rozpracował, ale i tak zdumiał się, gdy chwyciła kosmyki swoich włosów i zasłoniła sobie nimi nieporadnie twarz.

- Nikt nigdy tak nie mówił. Kim jesteś...? - Wymamrotała ledwo wyraźnie, na co Des uśmiechnął się pod nosem z politowaniem.

- Jestem Desmond. - Rzucił beztrosko. 

InspiracjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz