Pierwszy dzień szkoły

5.6K 362 565
                                    

Nie licząc snów o Ludwigu goniącym mnie przez krainę z gofrów w kształcie Gwiazd Śmierci z packą na muchy w ręce i wrzeszczącym "Italia jest mój!" spałem spokojnie. Zegar biologiczny obudził mnie o czwartej rano.

Zwlekłem się z ciepłego łóżka ciągnącego mnie z powrotem polem magnetycznym i ubrałem w bezrękawnik oraz dresy.
Poranne ćwiczenia to podstawa.

Państwa zawsze były, są i będą wojskowymi na czas wojny, więc mimo czasów pokoju nie powinienem się opierniczać. Powtórka z '39 byłaby bardzo niemile widziana.

Po porannych ćwiczeniach i wycieczce zapoznawczej po zamku przebrałem się w mundurek szkolny i powlekłem na śniadanie do Wielkiej Sali. Jak te dzieciaki znajdują tutaj sale lekcyjne, skoro nikt nas nie oprowadził po budynku ani nie dał mapy? #FuckLogic.

Na śniadaniu nie znalazłem Gilberta. Pewnie odsypia ranne nawyki braciszka.

Do jedzenia znowu było angielskie jedzenie. Wiecie, jajka z bekonem, tosty z dżemem, smażone kiełbaski, sok z dyni, herbata i kawa. Jak oni dbają o figurę objadając się takim jedzeniem i bez żadnego ruchu? Quidditch się nie liczy, bo tylko fruwa się na miotle. To coś jak wyścigi samochodowe.

No nic, poczekam. Usiadłem przy stole Gryffindoru i założyłem nogę na nogę, strzelając subtelnego focha.

O ósmej dopiero zleciał się personel. Co, to tutaj lekcje są dopiero na dziewiątą?

Za personelem wpadła lawina uczniów i zabrała do jedzenia. W międzyczasie zostały rozdane plany lekcji. Za piętnaście minut mam transmutację w Zachodnie Skrzydło, piętro czwarte. Bardziej dokładni być nie mogli?!

Lepiej już pójdę, bo dostanę słowiańskiego wkurwu i wszystko roz*ierdolę. Już zaczynam klnąć! Ewakuacja!

Wybiegłem z sali, starając się zignorować słyszane plotki i spojrzenia wiercące mi dziurę w plecach. Trochę mi zajęło znalezienie klasy, ale w końcu ją odszukałem. Na biurku siedział pręgowany kot, dziwnie przypominający czarownicę prowadzącą "Ceremonię Przydziału".

Chcąc odgonić nudę wyjąłem podręcznik do transmutacji i zacząłem czytać. Poważnie? Na pierwszej lekcji zamieniamy zapałkę z szpilkę. I to ma być przydatne? Chyba mniej więcej tak, jak funkcja kwadratowa artyście.

Za pięć zaczęli się zlatywać zdyszani studenci. Dziwne, mój zegarek zasilany bateriami wciąż działa, mimo powszechnego przekonania o niezdolności działania technologii w środowisku magicznym.

Obok mnie opadł Gilbert, z sianem na głowie większym niż ustawa przewiduje. Kurczak poćwierkiwał na ramieniu.

- Was ist das?

Zignorowałem. Ten kot mnie intrygował. Może to Cheshire? Nah, ogarnij się, Polska! To nie Alicja w Krainie Czarów! Za dużo książek fantasy...

Wywód przerwał mi Weasley, wbijając spóźniony do klasy. Myślisz, że jak w klasie nie ma nauczyciela to się nie spóźniłeś?!

Coż, kot okazał się nie być Cheshirem, a czarownicą z Ceremonii Przydziału... McGonagall! Właśnie! Profesorka stylowo opieprzyła Weasleya i zaczęła wykład. Z tego co zrozumiałem, to transmutacja była jedną z najtrudniejszych dziedzin magii.

Serio? Jako demonstrację zmieniła katedrę (biurko, duh) w prosię. Jaki to miało cel? Po cholerę stworzyła życie? Do zabawy? Przecież każde dziecko wie, że nie wolno się bawić życiem zwierząt. One też czują ból, strach, radość...

Gilbert mnie szturcha, bo znowu odpłynąłem.

Zadali nam ćwiczenia. Co? Ot tak? Po prostu bez żadnego wytłumaczenia działania magii mamy zacząć tramsmutować?

Skrzydła FeniksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz