Pierwsze parę dni w szkole było... kompletnie i śmiertelniee... nudnych.
Wyobrażałem sobie nie wiadomo co, a teraz nagle rozumiem, czemu Anglia zerwał z nimi kontakty. No bo zamiast uczyć się czegokolwiek przydatnego, to na zaklęciach uczymy się jak zakląć ananasa by tańczył, na transmutacji zamieniamy mysz w tabakierkę, OPCM prowadzi podejrzany typ bojący się własnego cienia, a Mistrz Eliksirów najchętniej utopiłby nas we własnych kociołkach (z cyny. TRUJĄCE!!).
Masakra...
Lekcja latania nie była lepsza. Była wczoraj. Gryffindor i Slytherin razem na łączonej lekcji.
Koszmar.
Najpierw było fajnie. Trzeba było ustawić się po lewej od miotły, wyciągnąć nad nią rękę i zawołać "Do mnie!"
Trochę mnie to zdziwiło, że moja miotła zaraz sama wskoczyła mi do ręki jak tresowana, podobnie jak ta należąca aktualnie do Gilberta. Ten rudy Weasley, chyba nazywał się Ron, dostał z kija prosto w piegowatą facjatę. Nie, że coś mam do rudych, jestem z reguły strasznie tolerancyjny.
Natomiast wracając do przerwanego wątku, to miotła Malfoya postanowiła najzwyczajniej w świecie go olać. Chyba z miotłami jest jak z końmi. Jeśli tak, to latanie mam opanowane w małym palcu.
Potem dosiedliśmy mioteł i, ku mojej i Prus chorej radości, czarownica poprawiała Wielkiego Księcia Slytherinu, bo dzidziuś nawet na miotłę wsiąść nie potrafił.
A następnie bidny Neville poleciał samopas i bez kontroli lotów,jakoś wykonując popisowy numer akrobacyjny Brytyjskich Sił Powietrznych, kończąc zawieszony za szatę na wyciągniętym mieczu jakiejś żeliwnej figury na dachu. Kolejny punkt za tym, że gdyby do Hogwartu jakimś cudem wparował SANEPID, w trybie ekspresowym placówka zostałaby zamknięta z powodu braku przestrzegania zasad BHP. Longbottom skończył, na szczęście, tylko ze złamanym nadgarstkiem. Nauczycielka uziemiła nas słownie za pomocą groźby wylania ze szkoły (serio?), po czym zabrała poszkodowanego do Skrzydła Szpitalnego.
Pan Wielki Malfoy oczywiście musiał znaleźć przypominajkę Neville'a.
Tylko zrobił podstawowy błąd, czyli pomachał nią Gilbertowi przed nosem.
Wszystkie personifikacje z przynajmniej setką na karku i dwiema poważnymi wojnami (domowe się nie liczą) na koncie wykształciły błyskawiczne odruchy, pozwalające w ułamku sekundy ocenić wartość przedmiotu i złapać go, zanim okazja zniknie bezpowrotnie. Więc Prusy zwinął błyszczącą, szklana kulkę zanim ktokolwiek zdążył choćby mrugnąć. Mój bohater.
Aktualnie siedzimy przy stole przystrojonym w halloweenowe barwy i załadowanym dosłownie tonami żywności. Piorunujemy wzrokiem Ronalda, który przygadał Szkolnemu Molowi Książkowemu, przez co poleciała z płaczem do łazienki i jeszcze nie wróciła. A, oraz każdego, kto krzywo patrzył na mojego Krzyżaka. Tak, Ślizgon usiadł przy stole Lwów, Alleluja!
- Jak myślisz, oni biorą jakieś eliksiry redukujące poziom tłuszczu lub cholesterolu? Bo z taką dietą to powinni wyglądać jak utuczone na Boże Narodzenie gęsi. - mruknął Gilbert znad kufla z kremowym piwem. Bezalkoholowym, ale o dziwo Prusek je polubił.
Wyjąłem z włosów bratka, stanowiącego część wianka z kwiatów pasującego do mojej sukienki. W takiej atmosferze, jaka panuje w Hogwarcie, to nie ma mowy o jakimkolwiek męskim stroju. Normalnie chodzę w damskim mundurku, ale dzisiaj w ramach buntu założyłem moją ulubioną ludową sukienkę.
CZYTASZ
Skrzydła Feniksa
أدب الهواةWszechmagia ratuje chłopca z szafki pod schodami i daje mu nowe życie. Tylko że przeszłość, a może przyszłość, zaczyna go doganiać. Prolog wyjaśnia wszystko