Kołysanka

4.7K 376 299
                                    

Po tym, jak daliśmy lotę z łazienki dziewczyn, głupio byłoby od razu lecieć do akademików. Przypał gwarantowany. Dlatego, biorąc przykład z Sobieskiego i Piłsudskiego, przemyciliśmy się tajnymi przejściami aż na siódme piętro, pod Wieżę Astronomiczną.

- Fiu~ Niewiele brakowało~ - westchnąłem, opierając ręce na kolanach i dysząc. Obok mnie Gilbert charczał jak pociąg parowy, wspierając się na mieczu wbitym w podłogę.

- Prawie nas złapali~ - wydyszał.

Osunąłem się po ścianie, aż usiadłem w kucki. Po drodze wpadliśmy na Dumbla, McGonagall, Snape'a i Quirrela. Szczęście w nieszczęściu, bo wciąż jesteśmy w dorosłych formach, mnie zobaczyli jako dziewczynę a Zakon Krzyżacki nosi "mundurek krzyżacki".

Roztarłem miejsce, w które uderzył mnie oszałamiacz, ciesząc się jak dziecko, że nie działają na personifikacje. Jestem tylko uosobieniem dość dużej grupy ludzi. W wielu przypadkach odróżniam się od zwykłego śmiertelnika. Sprawdziłem mentalnie swoją populację Polaków. Na szczęście oszałamiacz spowodował tylko zemdlenie Anastazji Puczek, sekretarki niewielkiej firmy kserokopiarskiej.

Uspokoiłem oddech, wracając do nastoletniej formy. Prusy zrobił to samo, dodatkowo zmieniając krzyżackie szaty w szkolny mundurek. Oczy przestały mnie piec, czyli wróciły do normalnej, zielonej barwy.

- Dobrze, że trafił się nam ten skrót za gobelinem Barnabasza Bzika - mruknął Gilbert, odsyłając swoje miecze do wymiaru kieszonkowego. Westchnąłem i zrobiłem to samo ze Szczerbcem.

- Wracamy? - spytałem tylko po to, by zorientować się, że mój "podopieczny" zasnął na moim ramieniu.

Eh, Gilbert, Gilbert... Co ja z tobą mam?

Wziąłem go na barana, ze zdziwieniem rejestrując ciche mamrotanie po staroprusku. Wciąż pamiętasz swój pierwszy język?

Mało personifikacji wiedziało, że Gilbert nie był tak do końca bratem Niemiec. Prusy był bliżej spokrewniony z Litwą, Łotwą i Estonią. Do czego się nie przyznawał z powodu wysokości 182 cm o srebrnoblond włosach znanym z miłości do szalików, kranów i wódki. Nienawidził go z namiętnością.

Co do przyrodnich, germańskich braci? Święte Cesarstwo Rzymskie (Niemieckie) mało się interesował starszym bratem, chyba że ten organizował wojnę (patrz: bitwa pod Grunwaldem, cierń w boku Prus). Z kolei Niemcy ledwo co powstał, a z już wywołał wojnę światową. Po czym, po dwudziestu latach od solidnego łomotu, wzięło go na Drugą, jeszcze gorszą niż Pierwsza.

Pokręciłem głową, by nie wpaść w depresję głęboką jak Tatry wysokie. Byłem trochę wdzięczny za tą Pierwszą, bo dała mi możliwość odzyskania niepodległości...

ALE TEJ DRUGIEJ TO JUŻ NIE DARUJĘ!!!!!

Morda, Uriel.

Ale....

Zamknij jadaczkę, albo ci ją zaszyję!

Da da da! Wyszło szydło z worka... Pozwólcie więc, że przedstawię wam moje 2p o imieniu Uriel.

Sup?

Cichaj. Wredny zarówno przed, jak i po porannej kawie.

Ał, ał, ał.

Przesunąłem nieco Gilberta, żeby nie urażał moich kości na plecach. Dobra, za bardzo się rozgadałem. Czas zanieść Prusy do łóżka. Problem tylko taki, że nie znam aktualnego hasła do akademików Slytherinu. Oj... dzisiaj Wężyk prześpi się w lwiej norze.

Jakoś się dotarabaniłem do Wieży Gryffindoru i Pokoju Wspólnego. Gruba Dama dziwnie się na mnie spojrzała. Po czym bez pytania o hasło otworzyła przejście, chichocząc jak Francja patrzący na wkurzonego Anglię.

Nie kapuję tego, ale okej....

Na sam widok schodów prowadzących do dormitorium zmiękły mi nogi. Nie ma mowy, za Rzeczpospolitą Obojga Narodów tam się nie wdrapię z Krzyżakiem na plecach.

Chociaż dużo bym dał za powrót mojej dawnej potęgi....

Feliks, wyciągnij głowę z chmur.

Ok. Dotachałem Prusy na kanapę przed kominkiem i opadłem ciężko na poduszki. Położyłem głowę Gilberta na moich kolanach i wplotłem palce w białe nitki.

Westchnąłem, rozluźniając mięśnie. Mimowolnie zacząłem nucić. Była to melodia kołysanki, którą nauczyła mnie Dobrawa.

Leli, leli maleńki
Noc czarna spłynęła na ziemię
Wiatr szumiący targa w górze gałęzie
Wiatr niosący pogwarki wojackie
Wiatr szepczący w gęstwinie, w poszumie
Bo-lej-sła-wy
Bolejsławy, bolej

W tym momencie włączała się opiekunka Bolesława, Małgorzata. Ale jej tutaj nie było, więc kontynuowałem dalej sam.

Leli, leli słoneczko
Mać sama czeka doma
Syn mocarny bije w puszczy wroga
Ognie, miecze żelazne błyskają
Jak lotne ptaki szypy świszczą
Bo-lej-sła-wy
Bolejsławy, bolej

Za murami huknął piorun, po czym zawtórował mu szum ciężkiej ulewy.

Leli, leli, po leli
Pieśń na wietrze polata
W tużych rogach huczy pieśń
Aż po krańce świata
Śpiewa w strunach starców pieśniarzy
Aż po wszech czasów krańce pieśń niosą
Bo-lej-sła-wy
Bolejsławy, bolej

Gdy ocknąłem się z transu, z zaskoczeniem zobaczyłem sporą grupkę Gryfonów uzbrojonych w czerwono-złote koce i poduszki. W większości pierwszoroczni, choć znalazło się też sporo starszych roczników. Na przykład rudzi bliźniacy o znajomych mi, psotnych uśmiechach.

Zamrugałem.

Podczas śpiewania zdarza mi się odpływać i nie odbierać bodźców ze świata zewnętrznego. Przydaje się to np. w piwnicy Ivana, żeby zapomnieć o bólu.

- O co chodzi? - spytałem.

- Zaśpiewaj jeszcze - odparł starszy z rudych bliźniaków. Zebrane Lwy ochoczo pokiwały głowami.

- Eh?

- Nie rozumiemy ani słowa, ale zaśpiewaj coś jeszcze, proszę.

Po krótkim namyśle, otworzyłem usta i nabrałem powietrza.

Idzie niebo ciemną nocą
Ma w fartuszku pełno gwiazd
Gwiazdy błyszczą i migoczą
Aż wyjrzały ptaszki z gniazd
Jak wyjrzały - zobaczyły
I nie chciały dalej spać
Kaprysiły, grymasiły
Żeby im po jednej dać

Gryfonie głowy zaczęły się kiwać i opadać na poduszki. Ślepia lepić i zamykać. Uśmiechnąłem się i śpiewałem dalej.

Gwiazdki nie są do zabawy
Tożby Nocka była zła
Pssst! Usłyszy kot kulawy
Cicho bądźcie
Aaa....

Gdy profesor McGonagall przyszła sprawdzić co u swoich Lwów, znalazła połowę Gryffindoru rozłożoną dookoła kominka, smacznie chrapiącą. Ze mną nad nimi, niczym orlica pilnująca piskląt.

Skrzydła FeniksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz