MUAHAHAHAHAHAHA!!!!!!!
ZNALAZŁAM!!!!!!!!!!! WRESZCIE!!!!!!!
*kręci się dziko w fotelu na kółkach*
ZNALAZŁAM OSTATNI ROZDZIAŁ, JAKI NAPISAŁAM NA PAPIERZE!
ZAPRASZAM!
Dzisiejszy cyrk zaczął się od poczty.
Zaraz po spanikowanych sowach do Wielkiej Sali wpadły mewy. Co gorsza, mewy przywiązane sznurem do drewnianej skrzyni. Która wylądowała z trzaskiem przede mną, miażdżąc złotą zastawę stołową.
Zabiję Morze Bałtyckie.
Nie, że się porywam na zbiornik wodny. Aż taki głupi to nie jestem, jak się innym wydaje. Chodzi o nadopiekuńczą personifikację owego zbiornika. Ale za przesyłkę na pewno się odwdzięczę. Tylko, czy musiała to wysyłać mewami???
Nożem odciąłem ptaki, które swoim zwyczajem rzuciły się na jedzenie, i uchyliłem wieko.
Oczy mi zabłyszczały.
- Bałtyk, kocham cię!
Morze wysłało mi skrzynię domowego jedzenia! Zachichotałem, widząc kilka zgrzewek "Piasta", z dopiskiem "Dla Gilberta".
- Zbieraj się, Pruska Cholero! Idziemy do kuchni! - wydarłem się na drugi koniec sali, chwilowo mając gdzieś dobre maniery oraz uszy innych. Mam swoje jedzenie!
Gilbert w try miga był przy mnie, z tym samym entuzjastycznym wyszczerzem na twarzy co ja. Chwyciliśmy skrzynię we dwóch i wyemigrowaliśmy z sali.
- Panie Lukasiewi, co to ma znaczyć?
Z małą przeszkodą w postaci profesor McGonagall. Szkotka z dezaprobatą na twarzy taksowała spojrzeniem skrzynię. Wyszczerzyłem się przyjaźnie.
- Przyjaciółka dopiero teraz dała radę wysłać mi parę potrzebnych rzeczy.
Niech podziała, niech podziała, niech podziała....
- Proszę ją uprzedzić, by ograniczyła wielkość przesyłek.
I sobie poszła. Jeeeeeeeeeest!!!
Wraz z Pruską Cholerą zbiegliśmy do kuchni, gdzie musiałem się nieźle nagimnastykować, by stopą połaskotać gruszkę. Już w środku odgoniłem się od podekscytowanych skrzatów domowych, gdy zacząłem przekopywać zawartość paczki.
Cztery smaki paluszków.... garnek smalcu do chleba... cały gar bigosu.... przepiórki w grzybach.... smażono-gotowano-pieczony szczupak... są. Ruskie pierogi! Na pierwszy ogień!
Zacząłem kręcić się po kuchni, szukając patelni. Mam smaka na smażone.
Patelnię znalazłem. Stanu takiego, że Ela by się przeżegnała i nawet na Prusach nie użyła. Słowem, szajs. Jak to się razem do kupy trzymało, to chyba jakaś czarna magia była. Zapewne.
- No i jak mamy odgrzać te pierogi?.... - zerknął mi przez ramię Gilbert. Bez słów zgodziliśmy się nie wspominać o stanie garnków w żadnym liście. Ela by albo na zawał zeszła, albo wkurzona przyszła szturmować zamek.
- Lepiej poszukajmy garnka - zaproponowałem, dalej wlepiając oczy w zardzewiały, dogorywający durszlak usiłujący być patelnią.
- Okej.
Dwie godziny później, nafutrowani pierogami po uszy i po ukryciu zapasów od Bałtyku w bezpiecznym miejscu, rozdzieliliśmy się. Zakon Krzyżacki pofrunął na Zielarstwo z Krukonami, a ja, z racji braku profesora od Eliksirów, miałem wolną resztę przedpołudnia.
Wyskoczyłem więc na błonia, by zobaczyć pegazy. Gajowy Hagrid opiekował się małym stadkiem, więc padok był tuż obok jego chatki.
Na mój widok zaczęły się przepychać bliżej barierki. Skubane, wiedzą, że mam cukier w kieszeniach. W mniejszym bądź większym porządku poczęstowałem sacharozą wszystkie. Czarny ogier, Snowball, wciąż się przepychał na przód po więcej. Łakomczuch.
Na szczęście po jakimś czasie się uspokoiły i wróciły do swoich zajęć. Została przy mnie tylko ciężarna klacz nakrapianej maści, Whisper. Delikatnie ją głaskałem, chłonąc spokój. W takich momentach odpoczywam. W przeciwieństwie do młodszych personifikacji, czerpię siłę ni tylko z ludzi, ale również ze świata dzisiaj znanego w mitach, bajkach i podaniach.
Z myśli wytrącił mnie chłodny nos, dotykający mnie od Zakazanego Lasu.
Chwila, co?
Ostrożnie, by tego czegoś nie spłoszyć, odwróciłem się.
Stał tam jednorożec.
Jednorożec był na tyle śmiały, by wyjść z lasu, przejść przez puste błonia i zbliżyć się do mnie. Mnie, który ma na rękach tyle krwi.
Wbrew sobie, powoli wyciągnąłem dłoń (splamioną krwią) w stronę pyska pokrytego śnieżnobiałą sierścią. Ostrożnie... centymetr po centymetrze..... już prawie......
BUM!
We wnętrzu chatki Hagrida coś wybuchło, płosząc jednorożca. Srebrna smuga znikła w Zakazanym Lesie.
Uśmiechnąłem się smutno, wiedząc, że i tak nie dałby mi się pogłaskać.
Postanowiłem sprawdzić co się stał, by odciągnąć myśli w inną stronę. Obszedłem domek dookoła, zaglądając przez okna, ale nic nie było widać.
Właśnie miałem dać sobie spokój, kiedy przez drzwi wytoczył się Hagrid, wypuszczając ze środka chmurę dymu i mamrocząc coś o "cholernych, mugolskich środkach". Zamknął drzwi, idąc do Zakazanego Lasu.
Teraz albo nigdy.
Wybrałem zamek i wślizgnąłem się do środka. Przez moment uderzyło mnie poczucie deja vu, kiedy nawdychałem się dymu ze spalonego drewna i benzyny. Chyba o te "mugolskie środki" chodziło Hagridowi. W jego, aktualnie wygasłym, kominku wisiał kocioł.
Po co używał benzyny do rozpalenia ognia? Do jakiej potrawy/alchemii/bogowie wiedzą czego potrzebował wyższej niż zazwyczaj temperatury?
Postanowiłem sprawdzić kocioł.
I własnym oczom nie wierzę.
Skąd gajowy Hogwartu wytrzasnął smocze jajo?!
Teraz już wiem, po co mu benzyna. Smoczyce ogrzewają jaja własnym oddechem... to co to jajko robi w kotle?! Lepiej by mu było w palenisku! Mniejsza z tym. W takim kominku nie wyciągnie się odpowiedniej temperatury, choćby się dwoiło i troiło!
To jajko umrze z zimna.
Ale jest sposób na jego ocalenie.
Przygryzłem dolną wargę, ważąc swoje opcje.
Nie. Po tym, co Skuba odwalił pod Wawelem, nie jestem w stanie patrzeć na śmierć kolejnego smoka.
Szybko, gołymi rękami wyłowiłem za zimne jajo z kotła. Każdy inny dawno by się poparzył. Schowałem je pod pachę i wyskoczyłem sprintem do Zakazanego Lasu, uprzednio zamykając drzwi chatki na zamek. Biegłem w innym kierunku niż gajowy, szukając jakiejś kamiennej groty.
Po piętnastu minutach szukania znalazłem odpowiednią. Była w dogodnej odległości od Hogwartu, skraju lasu oraz ziem centaurów. Wskoczyłem do środka, na samym jej dnie zwijając się w kłębek wokół jaja.
I zapłonąłem
Chyba nie będzie mnie trochę w szkole....
CZYTASZ
Skrzydła Feniksa
FanficWszechmagia ratuje chłopca z szafki pod schodami i daje mu nowe życie. Tylko że przeszłość, a może przyszłość, zaczyna go doganiać. Prolog wyjaśnia wszystko