13.

277 30 32
                                    

Siedziałem w dość dużym, pięknym salonie wraz z mamą Chiary i policjantami. Nie wiedziałem co zrobię temu skurwielowi, który ją porwał. A niech tylko spróbuje ją skrzywdzić. Czułem jak w środku mnie wybuchają tysiące emocji, które chciały ze mnie wylecieć. Nie mogłem jednak nic zrobić. Musiałem  stłamsić je w sobie. Przecież nie mogłem teraz tak nagle wybuchnąć, zacząć krzyczeć, przeklinać i rozwalać nie swojego salonu. Siedziałem więc z głową spuszczoną w dół, gniotąc swoje dłonie. Każdy z nas był poddenerwowany. 

— Kiedy właściwie zorientowała się pani, że córki nie ma? Nie określiła pani dokładnie czasu zniknięcia— odezwał się jeden z młodszych policjantów. Był uderzająco podobny do bohatera z ulubionego serialu Ciary. Wszystko tak bardzo mi o niej przypominało. 

— Jaa...- kobieta była zdenerwowana, wypełniona troską. Ciekawe od kiedy już nie piła. Wyglądała zdrowiej niż przy naszym pierwszym spotkaniu. —Ja wróciłam do domu po północy... I ja nie wiem, zorientowałam się dwa dni później, że za długo nie pokazuje się w domu... Przepraszam jak ja mogłam... Boże jestem okropną matką... — zalała się łzami. 

Wstałem i wyrzuciłem dłonie ku górze, zaraz szybko łapiąc się za  głowę. Boże dlaczego to wszystko się tak skomplikowało. Mogłem jej kurwa nie zostawiać, mogłem zostać w Anglii i poczekać, aż dziewczyna sama wytłumaczy mi o co chodzi  z tym całym gównem.

— Ale ... Czy macie jakieś podejrzenia kto porwał Chiarę? Czy porwali ją dla okupu, z kontekstem seksualnym czy po prostu? A może porwali ją żeby wywieźć ją do jakiegoś niemieckiego burdelu? — uniosłem się w stronę policjantów, niespokojnie siadając na kanapie.

— Pani Martha... Pani Martha ma pewne podejrzenia. — a więc tak ma na imię rodzicielka mojego słońca. Z wyczekiwaniem zwróciłem głowę w jej stronę.

— Karol... Jesteś na prawdę dobrym chłopakiem, przepraszam za nasze pierwsze spotkanie... Widziałeś, że chorowałam.. Ja jestem alkoholiczką.. — wydukała. Mnie to jednak nie interesowało. Chciałem poznać kto skrzywdził Chiarę. — Karolu, ja spotykałam się z pewnym facetem. Wtedy ten chłopak który otworzył ci drzwi... — od razu przed oczami stanął mi ten obleśny Matt w jasnych włosach. —Oni dobierali się do Ciary... Ja byłam zbyt pijana, ja tego po prostu nie widziałam... Myślę, że oni mogli ją uprowadzić. Tak okropnie się boję, nie nadaje się na matkę! — wybuchła niekontrolowanym płaczem, a ja zmusiłem się żeby przytulić kobietę i cicho uspokajać. Nie to nie była jej wina. Nie znam całej prawdy, ale to tylko i wyłącznie wina tych skurwieli. Niech spróbują ją tylko tknąć. 

Siedzieliśmy w salonie w ciszy. Policjanci wyraźnie zaniepokojeni popijali wodę ze szklanek, które przyniosłem im z kuchni, bo pani Martha była zbyt roztrzęsiona. Dopiero teraz, kiedy mogłem się jej w spokoju przyjrzeć, zobaczyłem że Chiara była przerażająco podobna do matki. Obie miały tak delikatne, jednak ładnie zarysowane rysy twarzy. duże usta, spiczaste noski i te głęboko szare oczy. Kobieta miała posmutniałą, zniszczoną przez lata, alkohol i łzy twarz. Chiara przy mnie zawsze była uśmiechnięta, tryskała radością, jej cera była nieskazitelnie gładka. A usta... Mógłbym całować je do końca życia. 

Moje marzenia o dziewczynie i ciszę w salonie przerwał dźwięk komórki jednego z aspirantów. Mundurowy — ten niepokojąco podobny do jednego z norweskich aktorów — podniósł się szybko i wymienił znaczące spojrzenia z partnerem. Lustrowałem ich wzrokiem, chciałem wiedzieć co się stało. Wierciłem dziury w ich twarzach czekając, aż Pan  Aktor zakończy połączenie. Przełykałem głośno ślinę. Chwila w której czekaliśmy na informacje dłużyła się w nieskończoność. 

— Chiara żyje. Jest w szpitalu przy Jackson Street. Udało się namierzyć ludzi, którzy przetrzymywali ją w swoim starym mieszkaniu. — nie daliśmy policjantom dokończyć, bo chwytając szczęśliwy za rękę mamę Chiary, wybiegłem z nią z domu. 

Jackson Street była niedaleko, dobre pięć minut drogi na pieszo. Obydwoje podekscytowani wbiegliśmy do szpitala, rozglądając się. Podbiegłem do recepcji z zamiarem wyciągnięcia od jednej z pielęgniarek informacji o mojej ślicznej brunetce. 

Drugie piętro. Sala 103. 

***

Szpitalne krzesełka są cholernie niewygodne. Przesiedziałem na nich cały dzień i pół dnia. Kilkanaście okropnych godzin w towarzystwie pani Marthy. Równie smutnej jak ja. Mimo wszystko nie uroniłem ani jednej łzy. Czułem jak zbierają się we mnie, miałem ochotę krzyczeć, rozwalać i płakać jednocześnie. Ale nie teraz. Teraz najważniejsza jest Ciara. 
Przez całą noc masa lekarzy i pielęgniarek przewijała się przez jej salę, niby wszystko było dobrze. Jednak my mogliśmy tylko kątem oka dostrzegać posturę człowieka, który leży szczelnie przykryty białą pościelą. Okropnie się niecierpliwiłem. Chciałem już ją zobaczyć, upewnić się że żyje, że jest bezpieczna. Chciałem przytulić ją do swojej klatki piersiowej i obiecać, że już nigdy jej nie opuszczę. Chciałem tak bardzo cofnąć czas i zatrzymać ją wtedy w tym parku. 

Zgniotłem plastikowy kubek po piątej kawie, pozwalając ulecieć 1/3 moich emocji. 

Z pokoju w którym leżała już dawno przytomna Chiara wyszła pani psychiatra. Podeszła bliżej nas, licząc najwidoczniej na rozmowę. Kurwa mać, nie miałem na to najmniejszej ochoty, chciałem wbiec do tej sterylnie białej sali i zamknąć w objęciach te bezbronną dziewczynę. 
Margaret Watson. Psychiatra. Zmrużyłem oczy, żeby w myślach przeczytać napis na plakietce. Kobieta wyglądała na miłą blondynkę, jakoś po czterdziestce. Sprawiała wrażenie zaufanego lekarza.

— Chiara chce się z wami zobaczyć. — oczy błysnęły mi na jej słowa. — Dziewczyna jest jeszcze jednak wystraszona i obolała, boi się dotyku innych osób. Jednak bardzo chciałaby pana ujrzeć, panie... Karolu? — zapytała niepewnie patrząc mi w oczy. Była mojego wzrostu. Chciałem wbiec od razu do jej sali, jednak miałem jeszcze jedno pytanie, które męczyło mnie przez całą noc. 

— Przepraszam... Czy oni ją.. Czy oni ją zgwałcili? — mówiąc oni miałem na myśli Matthew'a i jego ojca. Policjanci potwierdzili, że to oni. Złapali ich i wsadzili do aresztu na czas rozprawy w sądzie. Mam nadzieję, że zgniją w pierdlu. 

— Nie. A przynajmniej nie zdążyli. Całe szczęście. — westchnęła i odwzajemniła mój uśmiech. Cieszyłem się, że nie zdążyli skrzywdzić do tego stopnia Chiary. Była na to zdecydowanie za delikatna. 

Sterylne pomieszczenie, pikające urządzenia i woreczek z kroplówką, spływającą do żył dziewczyny. Moje słońce. Od razu rzuciłem się żeby chwycić ją w ramiona. Jednak przypomniały mi się słowa lekarki. Boi się dotyku, jest obolała. Zatrzymałem się na wprost niej, wpatrując się w jej oczy. Kiedy dostrzegłem lekki uśmiech na jej wykrzywionych ustach i lekkie skinienie głową w geście pozwolenia, od razu delikatnie ją objąłem. Cholera jasna, przecież mogłem ją stracić. 

Była taka delikatna. Chiaro obiecuję, że się Tobą należycie zaopiekuje i nigdy w tym pierdolonym życiu Cię nie opuszczę. Bo Cię kocham. 

***

✔It would be perfectly | Kapitan AlienOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz