ROZDZIAŁ 5

115 14 2
                                    

AIDEN

Nie rozumiałem co we mnie wstąpiło. To było silniejsze ode mnie. W jednej chwili zapragnąłem by była moja. Teraz już jest. Nie ma gdzie uciec, ani do kogo pójść prosić o pomoc.

- Ty... - wszeptała, kiedy wyjąłem kły z jej szyi - Dlaczego?

- Erica, mówiła ci, że jesteśmy inni, ja ci to powiedziałem - spojrzałem jej w oczy, które nie wyrażały żadnych emocji - Jestem pół wilkiem, pół człowiekiem, i jak każdy mam swoją mate.

- Wilkołaki? Jesteś wilkołakiem? - w jej głosie słyszałem niedowierzanie.

- Tak - odparłem - jedynym, bez swojego przewodnika.

Pocałowałem ją w czoło.
Alice położyła się na łóżku, i zamknęła oczy. Po jej policzku spłynęła łza.

- Wiesz - odezwała się po chwili ciszy - mam wrażenie, że spotykałam cię znacznie częściej, niż tylko w parku.

Moje serce zabiło szybciej. Czyżby, coś sobie przypominała.
Spojrzałem na nią, a ona na mnie.

- Mogę porozmawiać z Ericą? - spytała.

- Jasne - wstałem z taboretu i podszedłem do drzwi - Mam jedno pytanie.

- Tak?

- Czemu nie krzyczysz na mnie, ani nie prosisz abym cie wypuścił? - spytałem, ale nie oczekiwałem odpowiedzi.

- Bo mam wrażenie, że przeżyłam z tobą coś niesamowitego - w jej głosie wyczułem niepewność - pomimo tego, że nie mam nie pamiętam co to było. A poza tym, nie mam do czego wracać.

Na jej słowa przytaknąłem. Doskonale wiedziałem, że nie miała do czego wracać. Jej życie - dla niej - to jedna wielka zagadka. Której strzeże, chociaż nawet tego nie wie.

Wyszedłem z jej pokoju.

"Erica, idź proszę do Alice"

Telepatia. Nie posługuje się nią często, nie mam takiej potrzeby. Chyba, że ktoś jest na drugim końcu domu, a ja idę w całkiem innym kierunku.
Otworzyłem drzwi prowadzące do mojego biura. Usiadłem na czarnym fotelu, które stało za biurkiem zrobionym z brzozy. Na meblu znajdowały się teczki, pojedyncze dokumenty, laptop i zegarek

Odetchnąłem.

W tej chwili przydał by mi się przewodnik, który powiedział by mi co robić. Takim jaki był mój wilk. Wilk, którego nigdy nie miałem. Urodziłem się bez niego, zdany na siebie. Kiedy inni narzekają na duchowych towarzyszy, ja im zazdroszczę. Wtedy słyszę, że powinienem się cieszyć, że przez to jestem inny - wyjątkowy.
I do tego jeszcze Alice. Ona mogła by go przywrócić, mogła by zrobić znacznie więcej. Ale każda zmiana ma swoją cenę. Cena za nadzieje dla mojej rasy jest straszna. Moja mate... kiedy to się stanie, odłączę się prawdopodobnie od wtachy. Nie będę potrafił z tym żyć.
Ale przeznaczenia, nie da się oszukać.

- Alfo! - do mojego biura wpadł Jack - Chodzi o Grega!

Wstałem gwałtownie.

- On, on... - nie wiadomo czemu, ale nagle zaciął się jak jakaś płyta.

- No mów do cholery! - i pomyśleć, że to mój beta.

- Uciekł - przeszło mu to przez gardło.

Na mojej twarzy zagościło zdziwienie. I co w tym takiego dziwnego, to było bardziej niż prawdopodobne.

- I co w tym niezwykłego? - spytałem, patrząc na niego podejrzliwie. Za tym musiało się coś kryć.

- Wziął ze sobą Alice - ledwo go usłyszałem.

Z mojego gardła wydobył się ryk. Jak on śmiał?! Moją ukochaną?! Nie wybaczę draniowi! Nie taka była umowa!

Wściekły wybiegłem z gabinetu. W głowie wezwałem zespoły Bet i Omeg. Niech tylko ją tknie! Kiedy byłem już na dworze, wszyscy na mnie czekali. Przemieniłem się w wilka i wbiegłem do lasu. Gnałem tropem Alice, zapachem jej słodkich perfum.
Zawyłem, a chwilę później, przy mnie zjawił się Jack, jako ciemno brązowy wilk, o dużych łapach i z jednym przyklapniętym, na którym widać ślad po ostatnim odstrzale.

Kiedy wbiegłem na pole, gdzie wszystko było doszczętnie spalone, zwolniłem. Wiedziałem, że znajdowałem się w odpowiednim miejscu. Kierowany zapachem mojej mate, szedłem w głąb pola, które otaczał gęsty dym.
Na środku, znalazłem wzrokiem Alice. Moją mała, przestraszoną Alice.
W około niej było widać, wybite w ziemi ślady łap. Inne wilki musiały tu być, pytanie gdzie jest Greg?

- Odejdź ode mnie - usłyszałem cichy szloch dziewczyny.

Nie zrażony jej ostrzeżeniem, podszedłem bliżej, a kiedy znajdowałem się jakiś metr od niej, ponownie się odezwała.

- Aiden ja... - starała się opanować łzy - nie chce ci zrobić krzywdy, ja już pamiętam, ja nie chce tego, nie chce tego przeżyć ponownie i...

Podszedłem do niej, i przemieniłem się w człowieka. Przytuliłem ją do siebie, nie zwracając uwagi na moją nagość. Ona też na to nie zwróciła uwagi.

- Przeszukać okolice! - wydałem rozkaz - Wszyscy!

Trwaliśmy w ciszy, przez dobrą chwile, która zdawała się być wiecznością.

- Ja... zrobiłam tyle złych rzeczy - wyszeptała - nie pamiętałam tak wiele. On mi uświadomił pewną rzecz wiesz? Jestem zagrożeniem, nie powinno mnie tu być.

- Cichutko - pocałowałem ją w głowę - Nie jesteś żadnym zagrożeniem.

Kłamałem. Nie potrafiłem ranić mojej mate zwłaszcza, że jej przeznaczeniem jest śmierć...

Z którą nie chce się pogodzić...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Prawda powolutku wychodzi na jaw...

Mam nadzieje, że rozdział się spodobał, a jeśli tak, to zostaw po sobie jakiś ślad :D <3

Do następnego :)

My SweetheartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz