ROZDZIAŁ 6

77 11 1
                                    


ALICE

Minął tydzień, od tego co wydarzyło się w lesie. To nieco dziwne, że Aiden, bądź Erica nie zadawali żadnych pytań, na temat tego co się tam wydarzyło. Siedząc w kuchni, na stołku i popijając herbatę, chyba próbowałam się schować, przed blondynem, który zostawił na mojej skórze ślad kłów. Ostatnio stał się strasznie, nad opiekuńczy. Może właśnie w taki sposób próbował dowiedzieć się ode mnie prawdy. Ale ja nie chciałam o tym mówić. On był potężnym wilkiem, o szarej sierści i dużych łapach z pazurami, ale ja byłam chyba kimś gorszym. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Ali! - usłyszałam głos Aidena, który zbliżał się do kuchni - Gdzie się chowasz? - w jego głosie było słychać zmartwienie, ale i za razem troskę. Złe połączenie.

Jednak ja nadal siedziałam cicho. Cieszyłam się, że stołek był niski.

- Czasem sobie myślę, że nie wierzysz w moje możliwości - usłyszałam chłopaka ponownie, podniosłam głowę i zobaczyłam, że kucał tuż przede mną - Masz mój zapach na sobie wiesz? Nie ukryjesz się przede mną tak łatwo - uśmiechnął się słodko, a w jego jednym policzku było widać dołeczek.

- Idź sobie - powiedziałam, w sumie mówiłam mu to za każdym razem kiedy go widziałam, w ciągu tego tygodnia.

- Nadal nie w humorze co? - spytał sam siebie, uśmiechając się pod nosem - Muszę z tobą o czymś porozmawiać - oznajmił, a jego głos spoważniał - Ale nie tu.

A dlaczego nie tu? Kuchnia to idealne miejsce, na poważne rozmowy i kłótnie.

- Chodźmy na dwór - kiedy to usłyszałam, otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia i uniosłam brwi - Nie dziw się tak tylko chodź - zaśmiał się, wyciągając w moją stronę swoją dłoń.

Nie pewnie mu ją podałam. On posłał mi lekki uśmiech i podciągnął do góry. Wyszliśmy z kuchni do salonu, a tam niebieskooki odsunął szklane drzwi, delikatnie na bok. Trzymając moją dłoń w swojej wyszedł ze mną do ogrodu. Był on duży i zadbany. Strasznie dużo było w nim słoneczników i róż herbacianych. Piękne złociste kwiaty.

- Czemu taki, a nie inny kolor kwiatów? - to pytanie, samo uleciało z moich ust.

- Wiesz co oznacza kolor żółty? Znasz jego znaczenie? - pokręciłam przecząco głową - Oznacza nadzieję.

Nadzieje umiera ostania.

- I co w związku z tym? - dopytywałam.

- Widzisz, dla nas wilkołaków - miałam wrażenie, że ostatnie słowo strasznie ciężko mu się wypowiada - nadzieje jest czymś, co się bardzo ceni. Co prawda ludzie, też ją cenią, tylko jest drobna różnica pomiędzy nami. Wilki wiedzą w co pokładać te nadzieje - jego oczy przez chwilę były zimne i obojętne, a może mi się tylko zdawało, ponieważ potrząsnął głową, a na jego twarzy znów zagościł uśmiech - Ale nie przyszliśmy tu aby o tym dyskutować, chodźmy się przejść.

Tak też zrobiliśmy, przez parę minut szliśmy w całkowitej ciszy, do póki on jej nie przerwał.

- Powiesz mi o tym co się tam wydarzyło? - spojrzałam na niego przestraszona, nie chciałam mu nic mówić - Wiem, że to ty wznieciłaś ogień, wiem o tym - westchnął - chcę tylko wiedzieć do czego tam doszło, rozumiesz? - jego oczy, na ułamek sekundy zmieniły barwę na czerwoną.

- Nie rozumiem, co byś chciał wiedzieć, skoro wiesz co zrobiłam - odpowiedziałam.

- Na przykład co z Gregiem, jak wyszłaś z pokoju skoro była z tobą Erica, jak to wszystko się wydarzyło - zacisnął dłoń w pięść - chce wiedzieć wszystko, o tym co tam się stało.

- Erica wyszła z pokoju, ponieważ Jack chciał z nią o czymś porozmawiać - zaczęłam wyjaśniać, skoro wie o ogniu, to pewnie wie wiele więcej i chce usłyszeć moją wersję - Potem otworzyły się drzwi, do środka pokoju wszedł ten, cały Greg, chwycił mnie za ramię i zaczął grozić, że jeśli zacznę się wyrywać to cię zabije i mnie przy okazji - nabrałam powietrza - przestraszyłam się, okej? Zaciągnął mnie do lasu, a kiedy byliśmy na tej dziwnej polanie, zjawiły się wilki, nie wyglądały normalnie, wyglądały jak ten, który był w zaułku. To było takie nagłe, rzuciły się w moją stronę i nagle wszędzie zaczął się rozprzestrzeniać ogień, powstał jego krąg w okół mnie, słyszałam skomlenia i wycia tamtych potworów, a potem zjawił się ten brunet - poczułam jak po moim policzku spływa łza.

- Co ci powiedział? - w jego głosie, było słychać złość.

- On - zawahałam się - mówił, że zabiłam wielu ludzi, że moja rodzina nie żyje, że ja już dawno powinnam była umrzeć, że dla wszystkich było by lepiej, gdyby mnie tu nie było - szlochałam, czułam się słaba.

Po chwili poczułam jak silne ramiona, przyciągają mnie do torsu blondyna. Wtuliłam się w niego. Jego zapach był kojący, a sama świadomość tego, że mnie przytulał była przyjemna. Nie chciałam tego ukrywać. Erica, powiedziała mi, że to normalne. Że tak na prawdę, spotkałam go więcej razy niż mi się wydawało. I była to prawda. Za każdym razem, kiedy szłam do pracy i wpadałam na maskę samochodu, kierowcą była jedna i ta sama osoba. To był Aiden. Za każdym razem kiedy jechałam, na jak mi się wydawało pierwszą lekce tańca, pytałam się o drogę zawsze jego. Za każdym razem, zamawiał to samo w kawiarni, kiedy w niej był i za każdym razem mówił to samo... Więc dlaczego, tego nie pamiętałam? To chyba jest, coś co będzie dla mnie nieodgadnione.

- Nie umrzesz kochanie - poczułam jak ustami delikatnie przejeżdża po moim policzku - Gdybyś umarła, to i ja bym umarł. Rozpacz by opanowała mój umysł i ciało, nie umiał bym żyć bez ciebie.

Spojrzałam w jego oczy. One nie były czerwone... One były rubinowe, były piękne niczym rubiny.
Blondyn pochylił się w moją stronę, a ja przymknęłam oczy. Jednak jedyne co poczułam, to czuły pocałunek złożony na moim czole.

- Nie opanował bym się, gdybym cię teraz pocałował, i chodź bardzo tego pragnę, to nie mogę tego zrobić - jego oddech był bardzo szybki, a dłonią która spoczywała na jego klatce piersiowej, mogłam stwierdzić, że jego serce właśnie przebiegło maraton.

Nagle poczułam, jak ktoś delikatnie ciągnie za materiał mojej bluzki. Spojrzałam w tamtą stronę. Przed nami stał mały chłopiec, który miał na twarzy nie śmiały uśmiech.

- Proszę pani - powiedział wstydliwie - to prawda, że idzie pani, wraz z moją mamusią na bal?

Jaki bal?!

~*~

- Nie mogę uwierzyć, że ten dzieciak, nie powiedział ci o balu - Erica wyładowywała swoją frustracje, na moich włosach, wbijając w mojego kocha, coraz większą ilość wsuwek. Dlaczego ja w ogóle tam szłam?

- Ale przecież to ten chłopiec Ethan, mi o nim powiedział - nie rozumiałam o jakim dziecku mówiła.

- Mówię o Aidenie! Bachor jakich mało, zamiast przejść do konkretu, to jeszcze milion innych pytań, zdąży zadać - marudziła - No gotowe, wyglądasz świetnie - oznajmiła szczęśliwa.

Wstałam od toaletki, która znajdowała się w pokoju szatynki i podeszłam do dużego lustra. Miałam na sobie białą zwiewną sukienkę, białe balerinki, spięte czarne włosy w których znajdował się biały kwiat. Na moich powiekach pojawił się cień, który idealnie podkreślał moje ciemno niebieskie oczy.

- I jeszcze to - Erica wyjęła z pudełka srebrną maskę, którą założyłam i związałam aby nie spadła

Bal czas zacząć...

^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Witam!

Bal, cóż tam się wydarzy? :0 Morze być ciekawie...

Zatem, jeżeli rozdział się spodobał, to zostaw jakiś ślad po sobie :)

Do następnego!

Ps...

Dziękuje za wszystkie gwiazdki i komentarze, to naprawdę motywuje.
Cieszy mnie, że ktoś to czyta ;)

My SweetheartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz