10. Mali agenci

1K 126 29
                                    


***

"Jeśli nie masz na coś fotki, to to się nie wydarzyło" wychodził z założenia Phichit, zachowując się co najmniej tak, jakby obejrzał film "Incepcja" o jeden raz za dużo. I o ile jeszcze jego mania na tle mediów społecznościowych była sama w sobie średnio szkodliwa, o tyle jego działania stały się mocno wątpliwe, gdy na drogę występku zaczął sprowadzać także swoich młodszych kolegów po łyżwiarskim fachu: Guang-Honga oraz Leo. Nawet na świętej ziemi Hasetsu, miejscu wydawałoby się obfotografowanym przez Viktora i Yurio wzdłuż i wszerz w ciągu ostatniego roku, wciąż dało się znaleźć jakiś dziewiczy skrawek zabytku, przy którym Phichit mógł dowieść swego selfiakowego kunsztu. I nie tylko zabytku - zgodnie z tym, co Taj powiedział rosyjskiemu koledze, obecnie zajmował się podziwianiem atrakcji nieco bardziej ruchliwych niż nawet najbardziej sugestywny pomnik kałamarnicy wcinającej jeżowca.

...powiedzmy, że wcinającej.

Trójosobowy pochód podążał właśnie gęsiego za JJ'em oraz Yurio, śledząc ich z bezpiecznej perspektywy kilkudziesięciu metrów. Na czele kolumny domorosłych tropicieli znajdował się Phichit, przebrany w najbardziej podejrzany strój szpiega, jaki tylko mógł wymyślić - na usta miał nasuniętą maseczkę przeciwpyłową, oczy ukrył za okularami, a czuprynę zdobiła czarna czapka z daszkiem. Jego towarzysze wyglądali tylko odrobinę lepiej: Guang-Hong z dziwniejszych elementów stylizacyjnych miał jedynie okulary przeciwsłoneczne, podczas gdy Leo poza szkłami preferował jeszcze naciągnięty głęboko na czoło kaptur sportowej bluzy.

Cała barwna kompania przystanęła chwilowo za słupem latarni, nieświadomie wychylając się jeden nad drugim na podobieństwo nowoczesnego indiańskiego totemu.

- Czy to na pewno legalne, że ich szpiegujemy? - Kucający najniżej Chińczyk zerknął na pozostałych chłopaków znad ciemnych okularów.

- Spoko wodza - zapewnił ze środkowej pozycji Phichit, mamrocząc zza maseczki. Zaraz cmoknął z niezadowoleniem i odsłonił usta, zaczerpując powietrza. - To tylko taka forma social mediowego joggingu. Wiecie, dokładnie to się nazywa... Obvious Stalking Challange.

- Jeszcze o nim nie słyszałem. - Guang-Hong uniósł wysoko brwi. - Jak bardzo jest nowy?

- Właściwie dopiero go stworzyłem - zdradził bez cienia wahania Taj, rozcapierzając palec wskazujący i środkowy na tle jednego oka. - Zawsze marzyłem o tym, żeby zapoczątkować jakąś modę.

- I jesteś pewien, że tak to właśnie działa? - Leo nie wyglądał na przekonanego. Wypadało, że to on dziś grał głos rozsądku całej drużyny.

- Absolutnie. W Detroit Yuuri puszczał mi nieco tych swoich anime, więc znam się na szpiegowaniu lepiej niż wszyscy Bondzi razem wzięci - odparł zdecydowanie pomysłodawca. - I jako rzecze rozdział pierwszy, podpunkt pierwszy Wielkiej Księgi Szpiegowskich Mądrości: naturalnym środowiskiem życia skutecznych agentów są latarnie. To elementarne, mój drogi Watsonie.

- Skutecznych? - przyczepił się Leo. - No to w końcu nasz zwiad ma być oczywisty czy nie?

Phichit westchnął z zawodem. Naprawdę, co on z nimi miał - zero zrozumienia, zero empatii, jakiegoś wyczucia czy polotu. Śledzenie to nie spacerek kwiatową aleją, ale ciężka walka o każdą informację!

- Będzie oczywisty, bo potem o wszystkim opowiem.

"W onsenie, jak będę grozić tym, którzy nie zechcą dołączyć do kąpieli" dokończył Phichit w myślach. Dla Yuuriego był w stanie nawet skalać swą duszę tak niecnym postępkiem jak szantaż, aby przyjaciel mógł w spokoju spędzić romantyczny wieczór ze swoim wybrankiem. A że potem zamierzał równie podstępnie wydobyć z kumpla szczegóły pikantnej nocy, to już była jedynie niewinna troska, nie ujma dla honoru.

Hasetsu na lodzieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz