(11) SOLHEIM, DU ER NESTE

669 100 32
                                    


Sobota, 6:07

— Zostań w samochodzie.

Johann już miał otwierać usta, jednak widząc karcące, czerwone oczy Solheim, od razu zrezygnował z tego pomysłu. Wiedział, że w tej sytuacji powinien siedzieć cicho. Dla dobra wszystkich. Cholera wie do czego ta kobieta jest zdolna pod wpływem takich silnych emocji.

Linn zaciągnęła ręczny, wyłączyła światła i zgasiła silnik, po czym wyskoczyła ze swojego czarnego SUV-a. Nogi automatycznie się pod nią ugięły. Nie chciała tam iść. Nie chciała tego widzieć. Dalej ją naciągało. I gdyby miała czym, na pewno od razu by zwymiotowała.

Przetarła twarz swoimi drobnymi dłońmi i ruszyła w kierunku apartamentowca. Jej apartamentowca.

Kiwnęła głową w stronę dwóch krawężników, którzy posłali jej pełne współczucia spojrzenie, po czym sprawnie podnieśli żółtą taśmę tak, aby agentka mogła przedostać się na „ciemną stronę".

Z prawej strony budynku roiło się od ludzi. Ktoś szepnął jej nazwisko. Wszyscy umilkli. Poczuła na sobie wzrok każdego. Czuła jak wiercą w niej dziury. Widziała w ich oczach obrzydzenie. Brzydzili się nią.

— Linnea... — szef KRIPOS ruszył w jej kierunku. Kobieta jedynie ucięła ręką ich rozmowę, która się jeszcze nawet nie zaczęła.

— Pokażcie mi. — szepnęła, nerwowo zagryzając szczękę. Czuła, że zaraz połamie sobie wszystkie zęby.

Kilka osób rozeszło się, ukazując tym samym widok, od którego nie będzie się mogła uwolnić do końca życia.

Przy bocznej ścianie usypano sporą górę śniegu, formując ją na kształt skoczni. Była idealna. Ktoś nawet prześmiewczo napisał na jej środku „OSLO". Krwią. Krwią Jorgena.

Jego ciało spoczywało na samym szczycie „skoczni". Ułożone było w pozycji najazdowej. Nogi Jorgena były zakopane do wysokości kolan, dzięki czemu korpus stał na tyle stabilnie, na ile było to możliwe. Jego głowa bezwładnie opadała w kierunku podłoża. Oczy miał otwarte.

Dopiero po kilku minutach Linn zauważyła coś jeszcze. Kolejny napis. Tuż pod OSLO.

„Solheim, du er neste"

(Solheim, jesteś następna)

Poczuła jak traci grunt pod nogami. Upadła na kolana, nie odrywając wzroku od swojego kolegi.

To jej wina. Wszystko jej wina.

Chciała być na jego miejscu. Oszczędzić go. Oszczędzić Jorgena i jego rodzinę. Jego żonę i małą córeczkę. Nigdy jeszcze nie pragnęła śmierci tak bardzo, jak w tej chwili.

Poczuła jak ktoś łapie ją pod ręce i próbuje podnieść.

Wszystko było jakieś odległe, rozmazane. Widziała jedynie Jorgena. I jego małą córkę, która płacze przy jego trumnie.

— Wstawaj, Solheim. Wody, dajcie jej wody!

Nawet nie zauważyła kiedy aniołki ojca-dyrektora zaciągnęły ją do jednego z dwóch ambulansów stojących na ulicy. Czuła na sobie spojrzenie każdego. Wiedziała, że sąsiadka z drugiego piętra stoi na balkonie i wszystko obserwuje. To samo małżeństwo mieszkające za jej ścianą. Wydawało jej się, że słyszy szepty. Słyszała obelgi kierowane w jej stronę. Kobieta wiedziała, że była wszystkiemu winna. Ta martwa kukła na śnieżnej skoczni to powinna być ona. Nie Jorgen.

Nagle u jej boku zjawił się szef. Drapał się po brodzie. Wyglądał na zamyślonego.

— Solheim... Będę zmuszony odsunąć cię od tej sprawy...

KRWAWA SKOCZNIA ♦ Daniel-André Tande | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz