(22) D Ø D + podziękowania

739 96 44
                                    

chyba czwartek, na oko 6:29


Słońce delikatnie wpadało do białego pomieszczenia. Ptaki rozpoczynały już swoje serenady na drzewie obok ogromnego, ceglanego budynku.

Brunetka codziennie budziła się o 6:30. Przynajmniej tak się jej wydawało, bo nie miała dostępnego ani kalendarza, ani zegarka. W końcu szczęśliwi czasu nie liczą, nieprawdaż?

Zawsze o 6:45 do jej pokoju przychodził jej ulubiony lekarz, z którym mogła pożartować i porozmawiać o wszystkim. Po tym wszystkim ogromnie jej pomógł.

  — Puk, puk, dzień dobry panno Solheim. Jak się dzisiaj mamy? — jej ulubiony, dźwięczny głos zabrzmiał w pobliżu drzwi, na co aż podskoczyła.

— Znakomicie, doktorze Fors. — uśmiechnęła się szeroko, poprawiając swoją białą koszulę nocną, która robiła także za koszulę dzienną, wyjściową i tą niewyjściową. 

Wysoki brodacz w kitlu jak zwykle zajął miejsce na krześle obok biurka, na którym walała się sterta papierków.

— Dzisiejszy dzień jest wyjątkowy, moja droga. Wiesz dlaczego? — mężczyzna śmiesznie poruszył brwiami, spoglądając na kobietę znad swoich okularów.

Linnea zrobiła zamyśloną minę i spojrzała na sufit, który wydawał się być równie wielką zagadką, co pytanie doktora. Niby był biały, nic sobą nie reprezentował, ale jednak skrywał tyle sekretów i tajemnic, że nikt nie był w stanie tego pojąć. Uroku dodawała mu mała plamka krwi tuż nad oknem, która powstała dokładnie tego samego dnia, kiedy Solheim próbowała pozbyć się metalowych krat, uderzając w nie głową z całej siły.

  — Oh, proszę mnie nie trzymać w napięciu! — zrobiła smutną minę, chowając dłonie między kolanami jak mała przedszkolanka.

— Można rzec, że twoja terapia przebiegła pomyślnie. Dotarliśmy do końca, co prawda z drobnymi ekscesami, jednak można już definitywnie ogłosić, że osiągnęliśmy planowany sukces. Prawda, Linni? — blondyn posłał jej pytające spojrzenie, jednocześnie szeroko się uśmiechając.

Kobieta przez chwilę nie odpowiadała, mocno nad czymś dumając.

  — Dopadliśmy mordercę, tak? — spytała, zaciskając usta w cienką linię.

— Owszem, Linni. Powiedz mi, skarbie, czy czujesz skruchę? Poczucie winy? Po tym, jak postawiłaś się w roli zupełnie obcej ci osoby? Wiem, że bolało. Jednak nie było innego wyjścia i mam nadzieję, że rozumiesz. Musieliśmy postawić cię w tej sytuacji żebyś zrozumiała to, jak postąpiłaś, do czego się przyczyniłaś i dlaczego znajdujesz się teraz w naszym ośrodku. — odpowiedział spokojnym tonem, akcentując niektóre wyrazy tak, aby bardziej dotarły do Solheim.

— Podobała mi się praca w KRIPOS, doktorze. — kobieta odpowiedziała z uśmiechem, spoglądając za metalowe kraty.

— Jestem z ciebie niesamowicie dumny. Jesteś pierwszą pacjentką, u której wyobraźnia tak silnie zadziałała i jedyne co musieliśmy robić, to podrzucać ci małe podpowiedzi i pilnować, abyś nie przestała brać swoich lekarstw. 

Między dwójką nastała chwila ciszy. Linnea zagapiła się na wróbelka siedzącego na parapecie, odpływając na chwilę do zupełnie innego świata.

— Halo, Linni, jesteś tam? — Fors machnął jej dłonią przed twarzą, szczerząc się do niej swoimi śnieżnobiałymi zębami.

— Tak, tak. Jestem, doktorze Fors. Cieszę się i rozumiem, że wszystko, co zrobiłam, było złe. Bardzo złe. — odparła, przenosząc wzrok na brodacza.

— Jestem z ciebie niesamowicie dumny, Linneo. Zmieniłaś się, diametralnie, na dobre. Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. Wypiszę ci certyfikat o ukończonej terapii i będziesz go sobie mogła powiesić tam na ścianie, o. W porządku, słońce?

Linnea pokiwała głową bardzo zadowolona, od razu wyobrażając sobie milion certyfikatów, które będzie miała. Może wtedy znowu poczuje się tak jak szanowana agentka Solheim, którą była tylko i wyłącznie w swojej wyobraźni.

Viktor wstał z krzesła, poprawił swój biały kitel, po czym wolnym krokiem skierował się ku białym, metalowym drzwiom, które charakteryzowały się brakiem klamki.

— Panie doktorze, panie doktorze! Mam pytanie!

Fors natychmiastowo odwrócił się na pięcie, spoglądając na swoją podopieczną.

— Tak, Linni?

Kobieta zaczęła bawić się swoimi dłońmi, krzywiąc się jak małe dziecko.

— Myśli pan, panie doktorze, że Daniel jest na mnie zły za to, co mu zrobiłam? — spytała półszeptem, nieśmiało spoglądając na mężczyznę.

Brodacz usiadł obok niej i poklepał ją po plecach.

— Słońce, tym się nie martw. Na pewno nie miał ci tego za złe. Uwolniłaś go od tego zła, którym był nałóg. Jestem pewien, że spogląda na ciebie z góry i dziękuje za to, że dałaś mu przepustkę do lepszego świata. — odrzekł pokrzepiająco.

— Pewnie tak, ale on zawsze się bał, że dostanie kulkę w tył głowy i codziennie mi to powtarzał, a ja zrobiłam mu na złość... — jęknęła, pociągając nosem.

— Cichutko, słońce. On nadal cię kocha i już dawno ci to wybaczył. Wiem, że tęsknisz, ale nie wolno się zamartwiać. Poszukaj go. On jest wszędzie. W tych promieniach słońca, w szumie drzew. Może być nawet tym małym ptaszkiem, który siedzi na parapecie. Otwórz umysł, kochana. — dodał, po czym niezauważalnie zniknął za białymi wrotami do lepszego świata.

Linnea nadal wpatrywała się w małego wróbelka, który nie odrywał od niej wzroku, kręcąc swoją główką to w lewo, to w prawo. Oparła się o parapet w pokoju, wciskając swoją twarz między kraty tak, aby być jak najbliżej ptaka.

  — Hej Daniel, co u ciebie słychać?



***



tak więc nadeszła wiekopomna chwila - krwawa skocznia dobiegła końca. z tego miejsca chciałabym podziękować wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mnie wspierali, dopingowali i cierpliwie wyczekiwali na kolejny rozdział ((bo systematyczna to ja za cholerę nie byłam)). pisanie tego opko było dla mnie fajnym doświadczeniem, w końcu mogłam wyrzucić z siebie swoje kryminalne frustracje i tym podobne gównaXD szczególne podziękowania lecą do isy  oraz julki, bo to moje kuleczki szczescia.

dzieki jeszcze raz za wszystko, MAM NADZIEJE ZE TAKIEGO ZAKONCZENIA SIE NIE SPODZIEWALISCIE BO TO BYLOBY DLA MNIE PRZYKRE GDYBYSCIE WSZYSTKO SOBIE SAMI WYLOZYLI NA TACY XD

buzi, trzymajcie sie mocno.


KRWAWA SKOCZNIA ♦ Daniel-André Tande | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz