Wild West

1.7K 135 11
                                    

Zapięłam górne guziki koszuli, poprawiłam kołnierzyk i założyłam skórzaną kamizelkę, która idealnie pasowała do spodni, wykonanych z tego samego materiału. Musiałam przyznać, że pomimo lata, temperatura wieczorem nie należała do najprzyjemniejszych.

- Clarke, jesteś pewna, że nie chcesz wziąć nikogo ze sobą? – Usłyszałam głos Marcus'a.

Kane był moim ojczymem, a także szeryfem naszego miasteczka.

- Wiem, że Raven chętnie by ze mną poszła, ale jestem już dorosła i sama mogę pełnić nocną wartę. – Uśmiechnęłam się nieznacznie.

- Twoja matka mnie zabije za to, że puszczam cię samą. – Poprawił swoją odznakę, przypiętą do kamizelki. – Pełnisz wartę na całym Wzgórzu. Jesteś pewna, że sobie poradzisz?

- A czy kiedykolwiek sobie nie poradziłam? – spytałam retorycznie.

- Tego nie powiedziałem – zaśmiał się cicho i uniósł ręce w geście obronnym. – Ale dobrze, jeśli chcesz, pójdziesz sama. Nie zapomnij o broni.

- Spokojnie. – Wskazałam na rewolwer, przyczepiony do paska. – Nigdy się z nim nie rozstaje.

Mężczyzna skinął głową i pożegnał się ze mną. Poprawiłam swój kapelusz i ruszyłam w stronę stajni. Będąc na miejscu, osiodłałam swojego konia.

- Clarke! – Usłyszałam głos przyjaciółki.

- Co jest Raven? – spytałam, siadając na Heliosa.

- Powodzenia. – Uśmiechnęła się, po czym włożyła dłonie do kieszeni spodni. – I pamiętaj, pozbądź się każdego Indianina, jakiego spotkasz.

Wiedziałam, że to powie. Od kiedy biliśmy dziećmi, mówiono nam, że Indianie to dzikusy, a także nasi wrogowie. Od lat toczymy ze sobą wojnę. Było to dla nas prawie że naturalne.

- Nie martw się - zapewniłam ją. – Żaden przede mną nie ucieknie.

Niecałe pół godziny później byłam na Wzgórzu, które mieściło się niedaleko od naszego miasteczka. Dojechałam do mojego ulubionego miejsca, znajdującego się w samym środku lasu. Niewielki wodospad tworzył w dole sporej wielkości oczko wodne. Za spadającą wodą, ukryta była jaskinia. Odnalazłam to miejsce kilka miesięcy temu i zakochałam się w nim. Nikt prócz mnie o tym nie wiedział.

Zeszłam z konia i przywiązałam lejce do drzewa. Postanowiłam rozpalić niewielkie ognisko, by choć trochę rozświetlić przesiąknięty nocnym mrokiem las.

Nie pierwszy raz pełnię wartę. Choć zazwyczaj byłam z kimś, wolę to robić samemu. Wybrałam Wzgórze, by móc być w tym miejscu. Rzadko zapuszczałam się gdzieś dalej. Jeśli jakiś Indianin znajdowałby się w lesie, światło bijące od ognia przyciągnęłoby go do mnie.

Usiadłam na ziemi i oparłam się o drzewo. Po pewnym czasie głowa zaczęła mi ciążyć. Zaczynałam robić się senna, choć wiem, że nie powinnam zasypiać. Niestety takie są skutki pływania przez pół dnia w jeziorze. Nawet się nie zorientowałam, kiedy zamknęłam oczy.

Obudził mnie głośny szelest. Szybko poderwałam się na równe nogi, lecz musiałam złapać się pnia, ponieważ zakręciło mi się w głowie. Gdy wszystko wróciło do normy, przemieściłam się o kilkanaście kroków w stronę lasu, by móc nasłuchiwać.

Poprawiłam swój kapelusz i przełknęłam ślinę. Nagle usłyszałam trzask łamanych gałęzi, tuż za moimi plecami. W ułamku sekundy chwyciłam rewolwer i odwróciłam się, celując przed siebie.

Momentalnie zamarłam. Wstrzymałam oddech, a moje serce gwałtownie przyspieszyło. Nie jestem pewna, czy było to spowodowane strzałą wcelowaną w moją stronę, czy właścicielką trzymanego łuku.

Indianka – pomyślałam.

Było to pierwsza informacja, jaka dotarła do mojego mózgu. Następną, były piękne oczy. Choć las spowijała ciemność, światło bijące z ogniska, było wystarczające, by dostrzec głębie zielonych tęczówek. W jej spojrzeniu było coś magicznego jak i przerażającego. Kolejną rzeczą, która przykuła moją uwagę, była urocza twarzyczka, umalowana kolorowymi barwami. Jej długie, brązowe włosy zarzucone były na prawe ramię.

- Kowbojka tutaj? – odezwała się melodyjnym głosem, a ja poczułam, jak miękną mi kolana.

Wciąż trzymałam rewolwer w spoconych dłoniach, celując w dziewczynę. Położyłam palec na spuście. Próbowałam go nacisnąć, ale nie mogłam. Przez kilka sekund mierzyłyśmy się morderczym wzrokiem.

- Strzelisz, czy mam to zrobić pierwsza? – zakpiłam.

Któraś z nas już dawno powinna być martwa, ale my wciąż stałyśmy w bezruchu.

Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, a ja wciąż byłam na linii strzału. Dziewczyna nagle opuściła łuk, a strzałę włożyła ją do kołczanu przewieszonego na ramieniu.

- Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam zaskoczona.

- Bo i tak mnie nie zabijesz. – Posłała mi uroczy uśmiech.

Miała rację.

Nie byłam w stanie jej zabić. Nie teraz. Nie, kiedy spotkałam ją po raz pierwszy. Nigdy. Za każdym razem starałam się to zrobić, ale coś mnie powstrzymywało. Tak samo, jak ją.

Okręciłam rewolwer na palcu i schowałam go za pas. Szybkim krokiem podeszłam do dziewczyny i przyciągnęłam ją do siebie, kładąc dłonie na jej talii.

- Oj, Alexandria. Dziś wymiękłaś pierwsza – parsknęłam śmiechem.

- Wystarczy Lexa – burknęła. – Ale jeszcze raz tak do mnie powiesz...

- Wiem, wiem – szepnęłam.

Prawdą jest to, że znamy się od kilku miesięcy i już od pierwszego spotkania nie byłam w stanie jej zabić. Nie wiem dlaczego. Powinna być moim wrogiem.

- Jutro, to ty pierwsza odłożysz broń – powiedziała z przekonaniem w głosie. – Albo wreszcie uda mi się ciebie zabić. Tak, jak powinnam zrobić to wtedy.

- Możesz próbować, ale dobrze wiemy, że ci się nie uda.

Przybliżyłam się do niej, po czym złączyłam nasze usta w czułym pocałunku. Lexa wplotła palce w moje blond włosy. Robiąc to wszystko, popełniałyśmy błąd. Wiedziałyśmy, że jeśli ktoś nas przyłapie, obie zostaniemy pozbawione życia. Nie jest to tylko spoufalanie się z wrogiem, lecz coś gorszego. Nasza miłość była zakazana, nielegalna. I może właśnie to było w tym wszystkim najpiękniejsze?

Lost In Time || Clexa - One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz