12 września 1971
Dzisiaj muszę iść porozmawiać z panią Pomfrey. Nie chciało mi się wczoraj. Mam nadzieję, że pielęgniarka nie będzie długo przeciągała, bo z Huncwotami mamy wyjść na błonia po śniadaniu. Wstałam z łóżka i wyciągnęłam z szafy jeansy i białą bluzkę z koniem. Były to moje ulubione ciuchy. Szybciutko weszłam do łazienki, umyłam się, uczesałam i ubrałam. Nie lubię moich włosów, ponieważ bardzo długo schną. Nienawidzę korzystać z suszarki, więc często chodzę z mokrą głową. Cicho wyszłam z Pokoju Wspólnego i pobiegłam do Skrzydła Szpitalnego. Miałam jeszcze pół godziny do śniadania. Specjalnie wybrałam tą porę. Gdyby pani Pomfrey się rozgadała, mogłam powiedzieć, że spieszy mi się na śniadanie. Delikatnie zapukałam, otworzyłam drzwi i weszłam do gabinetu pielęgniarki. Dyskretnie rozejrzałam się. Pokój był urządzony w kolorze beżowym z elementami bieli. Stało tam tylko biurko i szafy z dokumentacją medyczną.
- Dzień dobry- mruknęłam.
- Dzień dobry. Coś się stało?- zapytała zmartwiona pielęgniarka.
- Nie, znaczy tak, znaczy...- urwałam.- Wiem kto jest wilkołakiem.
- Mów dalej- zachęciła mnie pani Pomfrey.
- Jest nim Remus Lupin.
- Tak, masz rację. Od następnej pełni spotykacie się o dwudziestej pierwszej w Pokoju Wspólnym i idziecie do Wrzeszczącej Chaty. Wierzbę uspokaja się zaklęciem Immobilus. Rano przychodzicie do mnie- wyjaśniła.
- Dobrze- zgodziłam się szybko, bo już mi burczało w brzuchu.- Przekażę Remusowi.
- Możesz już iść- powiedziała z uśmiechem pielęgniarka.- Do zobaczenia.
- Do widzenia- odkrzyknęłam. Prędko pomaszerowałam do Wielkiej Sali. Usiadłam koło Jamesa, naprzeciwko Syriusza. Obok niego siedział Remus.
- Gdzie jest Peter?- zapytałam.
- Jeszcze śpi- wyjaśnił z głupim uśmiechem okularnik.
- A wy jako dobrzy koledzy daliście mu jeszcze pospać- zakpiłam. Ten moment wybrał Pettigrew, by wbiec do pomieszczenia i przewrócić się w drzwiach. Wszyscy zaśmiali się, a Peter szybko podreptał na swoje miejsce.
- Cześć- mruknął cicho.
- Hejka- odpowiedziałam mu, bo chłopacy jeszcze się nie uspokoili. Trąciłam Pottera łokciem w żebra. Nie zrobiłam tego zbyt delikatnie, bo kolega, aż się skulił. Spojrzał na mnie z obrażoną miną, ale zaraz się uśmiechnął.
- Siemka, Peter- przywitał się James. Remus tylko uśmiechnął się przyjaźnie do kolegi.
- Jedzcie, bo chcę iść już na dwór- zaczęłam marudzić.
- Ty już zjadłaś?- zdziwił się Syriusz.
- Nie jestem głodna- wyjaśniłam.
- O nie, tak nie będzie- krzyknął Potter i nałożył mi na talerz jajecznicę.
- Tyle nie zjem- zapowiedziałam zrezygnowana.
- Trudno- stwierdził okularnik.
Zabrałam się do jedzenie. Nie zjadłam nawet połowy, ale już byłam najedzona. Odsunęłam talerz i patrzyłam na chłopaków. James i Syriusz głośno rozmawiali, śmiejąc się. Remes jadł kanapkę z serem i czytał, a Peter pożerał
prawie wszystko, co było na stole od zupy mlecznej, przez kanapki z miodem, po naleśniki z serem.
- Nie dam więcej rady- powiedziałam szybko i uciekłam do Pokoju Wspólnego. Zaraz za mną pobiegł Potter, a za nim Black. Zdążyłam dobiec n adrugie piętro, ale zapatrzyłam się na widok za oknem i uderzyłam twarzą w coś miękkiego. Okazało się, że to gobelin. Stary i poniszczony gobelin. Stałam oglądając go, dopóki z całej siły nie wbiegli w moje plecy James i Syriusz. Drugi raz plasnęłam twarzą w materiał.
- Co to?- zapytał James, poprawiając okulary.- Dywan? Kto normalny wiesza dywan na ścianie?
- To gobelin- skrzywił się Syriusz.- W moim domu są wszędzie.
Jak tak staliśmy, poczułam, że jest mi zimno. Rozejrzałam się i zobaczyłam otwarte okno. Szybkim krokiem podeszłam, by je zamknąć. Nagle znowu bardzo mocno zawiało.
- Laura, widziałaś?!- darł się Black.- Tam jest jakiś korytarz!
- Co?- spytałam szybko.- Pokaż!
Potter odchylił materiał i ujrzałam ciemny korytarz z wieloma pajęczynami. Co parę metrów w uchwytach ledwo świeciły pochodnie.
- Zobaczmy, co tam jest!- ekscytował się okularnik.
- Może wrócimy tu z Remusem?- zapytałam cicho.
- To szybko idziemy po niego- rzucili się po przodu chłopaki, a ja za nimi. Jak biegliśmy po schodach nadepnęłam na szatę Jamesa.
Sturlaliśmy się ze schodów. U podnóża schodów leżeliśmy w jakiejś dziwnej plątaninie. Leżeliśmy i nie mogliśmy przestać się śmiać. W takiej pozycji zastał na Filch.
- Macie szlaban- wycharczał.- Jutro o osiemnastej.
- Za co?- wrzasnęliśmy.
- Za to, że brudzicie podłogę. Zauważyłam za jego butem coś szarego z dwoma żółtymi plamami. Po dłuższym przyjrzeniu się zorientowałam się, że to mały kotek. Skrzywiłam się, bo nigdy nie lubiłam kotów.
Tak zapatrzyłam się w stworzenie, że nie zarejestrowałam braku woźnego. Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero szarpnięcie za nadgarstek, od którego prawie się wywróciłam. Z kolejnych schodów zeszliśmy normalnie, podbiegliśmy kawałek i zwolniliśmy, by nikt się nie czepił.
- Remus, chodź- powiedział do niego.
- Chwilkę, tylko doczytam rozdział.
- Nie, nie, nie- nie zgodził się Potter- Idziemy
teraz.
- Po co?- zirytował się szatyn.
- Chcemy ci coś pokazać- ekscytował się Syriusz, który pociągnął przyjaciela za nadgarstek i podbiegł kawałek. Jakimś cudem mól książkowy za nim nadążył. Po chwili znowu staliśmy koło gobelinu. James odsunął go.
- Przydałoby się więcej światła- mruknął.
- Chcecie tam iść?- zdenerwołał się Remus.- Ten korytarz może się zawalić!
- Bez ryzyka nie ma zabawy- stwierdziła Syriusz.
- Dobra, tego światła wcale nie jest tak mało- zauważyłam.- Idziemy.
Za mną szedł James, Syriusz, a na końcu niechętnie przemieszczał się Lupin. Szliśmy tym korytarzem około dziesięciu minut. Parę razy musieliśmy skręcać w różne strony. Zdarzyło mi się kilka razy trafić twarzą w pajęczyny. Wreszcie zauważyłam światło i wielkiego pająka na drodze do niego.
- Kto to zdejmie?- zapytałam z obrzydzeniem.
- Ale co?- droczył się ze mną Syriusz.- Przecież tam niczego nie ma. Stwierdziłam, że skoro nic tam nie ma, mogę go tam popchnąć. Te krzyki są nie do wyobrażenia. Trzeba je usłyszeć. Piszczał gorzej od mandragory. W końcu James nie mógł ustać od śmiechu. Wywracając się popchnął Remusa, który upadł na Blacka. Pomyślam, że pająk, Syriusz, James i Remus tworzą genialną ludzką kanapkę. Po drugie skoczyłam na nich, bo co to za zabawa beze mnie. Gdy już się pozbieraliśmy, rozejrzeliśmy się. Byliśmy w Pokoju Wspólnym Gryffindoru. Na nasze szczęście był pusty.
- Ciekawe, czy jest więcej takich przejść?- zastanawiał się Lupin.
- Pewnie tak- Potter był pewny swojej teorii.
- Poszukamy ich!- wrzasnęliśmy w tym samym czasie z Blackiem i oboje spojrzeliśmy na siebie wilkiem. Widocznie nasz fuks się już wyczerpał i w tym momencie do pomieszczenia weszła McGonnagal.
- Dlaczego jesteście tacy brudni?- spytała nas spokojnie.
- Szukaliśmy kłaczka za kanapą- odpyskował Syriusz.
- Szlaban- krzyknęła.- Umyjcie się i przyjdzcie do mojego gabinetu. Skończyło się na szlabanie w bibliotece do obiadu. Musieliśmy segregować stare gazety. Jak to zrobiliśmy dyskretnie wymknęlismy się na obiad. Zjedliśmy tylko parę łyżek zupy pomidorowej i pobiegliśmy po kurtki. Niestety zaczęło wiać i padać, ale i tak bawiliśmy się do wieczora w berka, chowanego i inne zabawy.
CZYTASZ
Czas Huncwotów
Fanfiction11- letnia Laura martwi się, że nie będzie mogła pójść do Hogwartu przez swoją "chorobę". Jednak wszystko zaczyna się układać. Uprzedzam, że to opowiadanie idzie do gruntownej przemiany.