-Naprawdę nie masz zamiaru tam pójść?- Zapytała zbierając jego rzeczy do torby. - Myślę, że jej rodzina chciałaby ci podziękować.
- Nie mogę tam iść.- Nadia pokręciła głową. Położyła czarną sportową torbę z jego ciuchami na skraju szpitalnego łóżka i wyszła z sali. Alex oparł łokcie na kolanach. Myślał przez chwilę. Co się stanie jeśli tam pójdzie?... A co się stanie jeśli nie? Wtedy nic się nie stanie i nic się nie zmieni. Założył koszulkę zwracając szczególną uwagę, żeby nie zerwać opatrunku. Wyszedł z sali, tym razem w butach, widział jak tata rozmawia z Nadią w drugim końcu korytarza przy pokoju lekarzy. On poszedł w drugą stronę, na oddział pediatrii. Tym razem rozglądał się dookoła. Wczoraj nawet nie zwrócił uwagi na przyjazne rysunki na ścianach. Przypominały prehistoryczne malowidła ale te przedstawiały zwierzątka i postacie z bajek. Cały korytarz był obklejony czy wymalowany. Z pomiędzy dziecięcych rysunków dało się wyróżnić kilka złotych myśli na miarę Platona i prawdziwe talenty artystyczne. Niebieskie drzwi były coraz bliżej. Zdecydowanym ruchem pchnął je. Pielęgniarka z którą rozmawiał wczoraj stała przy recepcji i przeglądała jakieś papiery. Odwróciła się w jego stronę i natychmiast uśmiechnęła.
- O! widzę, że pan wrócił. I to w ubraniu.- Krótki chichot, Alex uśmiechnął się z grzeczności- Mała jest na świetlicy. Korytarzem prosto i pierwsze drzwi na prawo.
-Dziękuję.- Powiedział a kobieta jeszcze raz posłała mu uśmiech, chyba chciała go poderwać. Alex nie miał zamiaru rozwodzić się nad kobiecymi myślami. Ruszył korytarzem w kierunku świetlicy. Stanął w drzwiach i patrzył. Starsze dzieci rysowały i kolorowały młodsze bawiły się zabawkami. Mała Anna niepewnie siedziała na podłodze wsparta o nogi pielęgniarki. Kobieta uśmiechała się do małej dziewczynki, skupionej na czerwonym drewnianym klocku. Po chwili obracania przedmiotu w rączkach, wcisnęła go sobie do buzi, śliniąc się niemiłosiernie. Anna podniosła głowę i jej wzrok spoczął na nim. Wpatrywała się w niego przez chwilę bystrymi oczami, do momentu, kiedy kobieta uratowała klocek od całkowitego zaślinienia. Mała wydała z siebie jęk niezadowolenia i z urazą spojrzała na złą rękę kradnącą klocek. Kobieta siedząca za małą na krześle uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Jakby to było jej dziecko, najwidoczniej bardzo lubiła dzieci. Nie mógł już dłużej. Wyszedł ze świetlicy. Szybko ruszył do drzwi, wyjścia. Pchnął drzwi lewym ramieniem. Wychodząc, prawym kogoś potrącił. Nawet nie spojrzał kto to. W poczekalni ktoś złapał go za przegub. Wyrwał się. Wyszedł przez drzwi automatyczne. Ktoś go objął.
- Uspokój się, synu.-Powiedział spokojnie ale stanowczo. Alex objął go mocno. Odsunęli się od siebie, ojciec cały czas trzymał mu ręce na ramionach. Uśmiechał się.- Cieszę się, że nic ci nie jest.- Alex cały czas miał mieszane uczucia. Nadia wyszła ze szpitala z czarną sportową torbą na ramieniu. Ciemna toyota stała zaparkowana pod drzewem dębu. Kilka liści spadło na dach. To już jesień. Kiedy minął ten rok?
- Na kilka dni wrócisz do rezydencji. Katrina się tobą zajmie.- powiedziała Nadia. Siedziała z przodu i wstukiwała coś na laptopie. Nawet na niego nie spojrzała. Pracowała u ojca od niedawna, była młodsza od Alexa, a traktowała wszystkich z góry.
- Nie- Powiedział patrząc w okno- Zawieźcie mnie do apartamentu.- Chciała mu odpowiedzieć ale pan Blanc powstrzymał ją ruchem ręki. Spojrzała na Alexa z nad okularów. Postarzały ją, tak samo jak ciasno upięte włosy. Pieprzona profesjonalistka.
Wysiadł z auta i zarzucił sobie torbę na ramię. Machnął ręką na pożegnanie i odszedł. W recepcji siedział Vince, przywitał go. Alex wspiął się na dziewiąte piętro, po schodach. Otworzył mieszkanie kodem liczbowym. Pchnął ciężkie drzwi. Wszedł do środka i rzucił torbę pod ścianę. Całe jego mieszkanie wyglądało jakby nikt w nim nie mieszkał. Podszedł do barku w salonie. Nalał szkockiej do szklanki. Przełknął szybko i odstawił szkło. Ściągnął kurtkę i rzucił ją na fotel. Padł na sofę. Przez chwilę gapił się w sufit. Zamknął oczy. W głowie przewijało mu się mnóstwo obrazów. Pielęgniarka uśmiechająca się do Anny. Deja vu. Już gdzieś to widział. Westchnął. Otworzył oczy. Mała nie będzie miała żadnej przyszłości. Uratował ją ale czuje się tak jakby zrobił to do połowy. Czy tylko tyle wystarczy. Nikt nic więcej od niego nie wymaga.
-Chyba powinienem sam od siebie wymagać.- Powiedział na głos. Ale czemu? Czy w ten sposób chce przyznać sobie rację? Czy udowodnić sobie, że jest kompletnym wariatem mówiącym do siebie? Spojrzał przez okno. Poderwał się i wybiegł na ogromny taras. Rana znów zaczęła krwawić. Usiadł na drewnianej ławce. Patrzył na zachód słońca. Wszystko kiedyś się kończy i tylko jednego człowiek może być pewny. Jutro znów słońce wzejdzie i zajdzie. Tak ten gówniany świat działa. Ale nic nie da się na to poradzić. Nawet samobójstwo jest bez sensu. Co z tego, że się zabije? Najwyżej napiszą o tym w porannej gazecie. Już widział te nagłówki ,, Syn bogatego biznesmena przedawkował i skoczył z dachu". Nie chce, tak skończyć. Jak już umierać to z sensem, albo przynajmniej za coś. Zostawiając coś dobrego. Znając siebie znów wyląduje na terapii. Ale przez co to wszystko? Czy to ma znaczenie? Tak po prostu jest i nic tego nie zmieni. Wrócił do domu. Do salonu. Na sofę. Do punktu wyjścia. Tak samo jak poprzednim razem.
Obudził go dzwonek do drzwi. Wstał i otworzył. Zawzięcie uśmiechnięty kurier wręczył mu koszyk. Gruba plecionka zawierała kwiaty, czekoladki i... coś jeszcze.
-Miłego dnia! -Zdążył powiedzieć zanim właściciel zamknął mu drzwi przed nosem. Kwiaty wyjął i położył na kuchennym blacie. Czekoladki też. Na dnie był liścik i zdjęcie. Zdjęcie Anny. Przejechał palcami po zdjęciu. Wziął liścik. Zaczął czytać ,, Wszystkie pielęgniarki oddziału pediatrii dziękują Panu za uratowanie Anny. Mała jest po prostu przesłodka i bardzo bystra. Nic tu nie będzie już takie jak wcześniej. Na zawsze zmieniła nasz oddział.". Czy oni sobie w kulki lecą? To prawie jak prześladowanie. Mógłbym ich pozwać. Zgniótł liścik, Czekoladki i kwiaty wyrzucił do wiklinowego koszyka, który wylądował w zsypie. Zdjęcie zachował. Włożył je do pudełka i schował do szuflady. Wyjął z barku butelkę whisky. Zaczął pić prosto z butelki. Co to miało być? Jakiś znak? Jasne. A Bóg istnieje. Pół butelki zniknęło za szybko. Po co pije? Żeby nie myśleć. Ale o czym? No właśnie. O czym?
Ciągły dźwięk. Natarczywe. DRRRRR DRRRRR DRRRRR. To muszą być drzwi. Bo co innego wydawałoby tak uciążliwy dźwięk? Podnosi się z podłogi. Powoli. Klęczy. Dźwiga się na nogi. Stoi. Idzie. To dzisiejszy rekord kroków. Ta kurwa za drzwiami nadal dzwoni tym pieprzonym dzwonkiem.
-Już idę.- Wydaje z siebie bełkot. Ciężko jest przekręcić zamek. Udaje się. Otwiera. Nadia. A ta tu czego? Wygląda na zirytowaną. Coś mówi. Wpycha się do środka. Zaczyna jej słuchać.
- ... wyglądasz jak bezdomny. Idź wziąć prysznic a ja tu ogarnę.- Mówi i zaczyna zbierać puste butelki z podłogi. Trochę ich tam było.
-Wyjź s tond.- Mówi Alex niewyraźnie. Opiera się o drzwi. Dziewczyna prostuje się i mierzy go wzrokiem.
- Czy ty myślisz, że przyjechałam tu bo chciałam? Uwaga wiadomość dnia, ja wypełniam tylko polecenia szefa i jeśli przez ich niewykonanie zostałabym zwolniona polałaby się krew.-Mówi podchodząc do niego. Grozi mu palcem.- Więc lepiej przestań się nad sobą dłużej użalać i rusz się wziąć prysznic!- To był wybuch sfrustrowanej kobiety. Czy ona powiedziała że się nad sobą użalam? Ja? Ja tylko... Spojrzał na nią przymrużonymi oczyma. Złapał ją za ramię i mimo wszystko, płynnym ruchem wypchnął ją na zewnątrz i zamknął drzwi. Na jego twarz malował się wyraz ogromnej satysfakcji. Ale to nie był koniec. Dzwonek znów zaczął brzęczeć. Uśmiechnął się i usiadł pod drzwiami. Zaczął się śmiać, kiedy kobieta waliła w drzwi.
CZYTASZ
ona zła
RomanceAleksander Blanc, przyszły właściciel firmy akcyjnej i wyleczony z depresji narcyz, po tymczasowym przejęciu stołka prezesa, przekona się ile rzeczy trzeba w życiu załatwiać "pod stołem", aby coś osiągnąć . Obowiązek wspierania go w tym, spadnie na...