Rozdział 13

138 18 34
                                    


Wieczorne wizyty Lalkarza szybko stały się normą. Codziennie prawie zasypiałam w jego ramionach. Dotrzymał obietnicy i robił wszystko by nie podnieść na mnie ręki, nawet gdy się kłóciliśmy. Przez trzy tygodnie zasypiałam z poczuciem, że jestem bezpieczna, że nic mi nie grozi, by rano wstać w wyśmienitym humorze i pełna pozytywnego nastawienia do świata. Cierpliwie wykonywałam wszystkie polecenia podczas zajęć grupowych, w których doktor kazał mi brać czynny udział, z radością oddawałam radosne rysunki pielęgniarkom, co zaowocowało tym, iż dostałam jedną teczkę na własność. Mogłam teraz trzymać niektóre prace w swoim pokoju. Oficjalnie Puppeteer wylądował w szufladce urojeń spowodowanych moją schizofrenią paranoidalną, ale nie miał nic przeciwko. Dużo rozmawiałam z pielęgniarkami i co nieco udało mi się od nich wyciągnąć. Schizofrenia jest chorobą, która niektórzy specjaliści uważają za dolegliwość dziedziczną, jednak nikt tego nie potwierdził, objawy mogą nawracać, gdyż mają charakter stały bądź epizodyczny. Do objawów zaliczamy również niepokój, lęk, bezsenność czy napięcie psychiczne. Ma to swoja ładną nazwę- zaburzenia procesów poznawczych. Swoją ciekawość zawsze argumentowałam tym, iż lepiej mieć świadomość swego stanu i związanych z nim objawów gdyż wtedy będę mogła je sama wyłapać i od razu pobiegnę do doktora.

Niestety żadna sielanka nie trwa wiecznie. Trzy tygodnie, tyle wystarczy by przyzwyczaić się, że ktoś jest z nami całe noce, że czuwa przy łóżku, pilnuje, żeby nic się nie stało. Nic więc dziwnego, iż gdy oświadczył mi, że go nie będzie, bo musi parę spraw załatwić, czyli zamordować kogoś, było mi przykro i odczułam swoisty rodzaj niepokoju. Zapewnił, że nigdy więcej, przynajmniej, dopóki tu jestem, to się nie powtórzy, jednak i tak się trochę denerwowałam. Może nawet bałam się zostać sama?

Przez fakt, że miałam na noc zostać sama chodziłam cały dzień osowiała. Choć trudno mówić o przemieszczaniu się, skoro siedziałam na parapecie i tępo patrzyłam się na krajobraz za oknem. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Personel jednogłośnie orzekł, iż widać okres remisji się skończył. Książkowy przykład zaburzeń procesów poznawczych! Nic więc dziwnego, iż zostałam wezwana do gabinetu doktorka. Szłam jak na skazaniec na śmierć. Droga między pomieszczeniem głównym, nazywanym przewrotnie świetlicą, a gabinetem doktora wydawała mi się moją własną drogą krzyżową, zaś jej cel Golgotą. Jest to dziwne skojarzenie, gdyż nigdy nie byłam przesadnie religijna, na lekcje ani do kościoła nie uczęszczałam.

Czułam się coraz bardziej zagubiona. Chciałam uciec, lecz drogę krzyżową należy doprowadzić do końca, poza tym, gdzie miałam uciec?

Weszłam do gabinetu i zajęłam miejsce naprzeciwko doktora, który wypełniał jakieś papierki. Podniósł na mnie wzrok i zadał pytanie, na które wolałabym nie odpowiadać:

- Natalio, czy coś się stało?

Tak, dziś w nocy Lalkarz, wie doktorek, właściciel złotych nici, oświadczył, że go nie będzie i śpię sama. Co za tym idzie będę samej, podkreślam samej, przyjdzie mi się zmierzyć z mrokiem i moimi chorymi koszmarami. Powiedz mu tak, będzie zabawnie!

- Po prostu miałam koszmar z udziałem złotych nici. Oplotły mnie i zaczęły dusić. Gdzieś w tle słyszałam głos, który mówił, że się go wyrzekłam, a on był moim jedynym przyjacielem. „Nie mam nikogo, jak Ty. Nikt nie dostrzegł wartości mojej przyjaźni, ale na końcu i tak nazywają mnie przyjacielem, z nitkami i snami."

Ostatnie słowa zanuciłam, choć moje umiejętności muzyczne wołają o pomstę do nieba. Doktor przyglądał mi się uważnie, a ja zastanawiałam się skąd mi tak genialny pomysł przyszedł do głowy. Taka ściemę wymyślić w przeciągu kilku sekund.

- Dam ci coś na sen i wolałbym żebyś do końca dnia została w pokoju.

Skinęłam głową, wzięłam tabletki i wyszłam. Moje kroki od razu skierowałam do sypialni. Nie powiem żebym czuła się tam bezpiecznie, ale jednak dokładnie znałam te cztery ściany i chyba nic nie mogło mnie tak zaskoczyć.

Złote NiciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz