Rozdział 5

640 24 3
                                    

Pewnie chcecie wiedzieć kim jest ten Robert Galewski, co? No cóż, powiedzmy, że to kolejny, dawno niewidziany kumpel. Nie zdziwię się, kiedy za tydzień spotkam woźnego z mojego przedszkola!

Dobra, wracam do tematu - pan Galewski chodził ze mną do jednej klasy w podstawówce. Przyjaźniliśmy się od drugiej klasy, jednak inni gówniarze z podstawówki i nawet my nazywaliśmy to „chodzeniem”. Ta, trzeba być czyjąś dziewczyną, żeby mieć kumpla przeciwnej płci – co za ironia losu! Tak czy siak razem jeździliśmy na deskorolce ( jakimś cudem mnie tego nauczył!), graliśmy w przygłupie strzelanki, robiliśmy amatorskie i troszkę wandalskie  rozbiórki na budowach… Tak czy siak, to były czasy niegrzecznej Weroniczki.

Tak więc pewnie myślicie, że spoko facet, tylko czemu spotykam i wspominam go dopiero teraz? Bo to facet, jak każdy inny zostawił nasze chodzenie, vel przyjaźń dla jakiegoś wkurzającego blond plastiku (tak, ja też jestem blond, ale nie plastik!). Fakt, dalej się czasem spotykaliśmy, ale po jakimś czasie zaczęliśmy mieć siebie nawzajem gdzieś. Koniec i żyli długo i bardziej szczęśliwie niż razem, zapewne.

- Cześć mała - rzucił lekko zachrypniętym głosem.

- Cześć krasnoludzie - odpowiedziałam, unosząc brwi. No serio! Jest dużo niższy ode mnie, a nazywa mnie „małą”!

- Co ciebie tutaj sprowadza? – spytał siadając obok mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma całe ubranie z tynku.

- Mogłabym równie dobrze zapytać ciebie o to samo…

- Praca, pieniądze, dalej od rodziców – odparł, zakładając ręce za głowę.

- OHP? – spytałam ciekawskim tonem.

- No. Lepsze takie coś, niż te twoje dziwne szkoły. Tu przynajmniej ci płacą ca siedzenie tych ośmiu godzin, a tam w nagrodę możesz dostać piękną pałę, na którą starzy reagują dość nerwowo…

- Moi? Nerwowo? Chyba musiałabym rozwalić im tę głupią firmę, chociaż wtedy to od razu zakopaliby mnie żywcem, więc... Wolę nie próbować.

- No, każdy ma inaczej ze starymi, jedni lepiej, inni gorzej – odparł z lekko zadziornym uśmiechem na ustach.

- I tak teraz chodzę do budy z internatem, więc nawet nie muszą udawać zainteresowania…

- Nie mów, że chodzisz do tego Talentu dla oszołomów! – wykrzyknął rozbawiony.

- Pragnę zauważyć, że jedynym oszołomem, którego od pierwszego września spotkałam, jesteś ty! - rzuciłam lekko obrażonym tonem. - Słuchaj, tak się składa, że strasznie się śpieszę...

- Właśnie widzę - mruknął, zapalając szluga.

- Zgaś ten szajs, bo nie ręczę za siebie! - warknęłam, czując, jak mnie krew zalewa. Moja matka i wielu "kumpli" z gimnazjum wypalają mnóstwo tego świństa codziennie. Nie ma to jak dzienna dawka nikotyny, substancji przez które powodują raka płuc i tym podobnych, co?! Ech, wkurza mnie to niemiłosiernie, ale jeszcze bardziej, jak palą również przy innych! No weźcie kurde - jak chcą siebie truć to ich sprawa, ale reszta mądrzejszego ludu woli umrzeć raczej na co innego!

Tak, wiem teraz bierzecie mnie za jakąś histeryczną, starą ciotkę, ale serio, jak ktoś zapala przy mnie papierosa, mam szczerą ochotę mu przywalić! I to najlepiej prosto w ogniwa! Może i jestem na tym punkcie kopnięta, ale nie zamierzam dać się truć tym palącym idiotom i tyle!

Ok, ok - już wracam do opowieści!

- Spoko, nie stresuj się już tak - mruknął, gasząc łaskawie tego peta, po czym dając mi kuksańca w ramię.  - To gdzie szanowna panienka się wybiera?

Kochasz mnie czy jego?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz