- III -

306 49 21
                                        

Dotyk. Delikatny, czuły niczym muśnięcie letniego słońca pieścił mój policzek, blada dłoń spoczywała na moim policzku. Otworzyłem oczy, przede mną była ona, moja Laura. Czarne włosy spływały po jej ramionach, miała niebywale smutne oczy w których widziałem swoje nędzne odbicie. Chciałem wyciągnąć ku niej dłoń, lecz kończyna była niesamowicie ciężka, nie mogłem poruszyć nawet palcem. Brunetka pochyliła się nade mną, jej kruczoczarne włosy połaskotały moją szyję a ciepły oddech przyjemnie pieścił skórę. Westchnąłem cicho gdy usłyszałem jej szept. Nie rozumiałem niczego co mówiła, wytężyłem słuch jeszcze bardziej skupiając się wyłącznie na jej głosie.

- ...leć..Victorze...leć... - usłyszałem ledwo słyszalny głos.

Obudziłem się na podłodze obok kanapy z okropnym bólem głowy który o mało co nie rozsadził mi czaszki. W gębie miałem sucho jak bym zjadł beczkę soli. Dotknąłem głowy i wyczułem coś pod palcami. Mała żółta samoprzylepna karteczka była przyklejona do mojego czoła. Od razu rozpoznałem moje koślawe bukwy.

„ Załatwiłem nam bilety do Japonii na przyszły tydzień, nie dziękuj. Rada na przyszłość: Nie mieszaj więcej Martini z whisky. Zarzygałem łazienkę.

Z poważaniem,

Twój na zawsze, Ja"

- Jaka znów Japonia? - jęknąłem zachrypniętym głosem. Dopiero po chwili do mojego skacowanego rozumu zaczęły docierać migawki wczorajszego dnia, rozmowa z Chrisem, gorzała, Chris ściągający ubranie, więcej gorzały, Chris tańczący na stole wymachujący przyrodzeniem przed moją twarzą, gorzała, tragiczny powrót taksówką do domu i film się urywa.

Przejechałem zażenowany dłońmi po twarzy wzdychając ciężko, nie pamiętam kiedy ostatnio tak się schlałem. Chyba na swoim wieczorze kawalerskim. Uhh..nie powinienem mieszać Martini z whisky pomyślałem przykładając dłoń do drżących ust.

Nie sądziłem,że blokada twórcza może być tak upierdliwa. Wlepiałem zmęczony wzrok w pusty biały ekran laptopa. Za każdym razem gdy moje palce dotykały klawiatury ulatywała zemnie cała wena, od czasu definitywnego rozwodu nie napisałem nawet rozdziału.Zmarszczyłem brwi i zamknąłem laptopa pokonany. Nie chciałem dopuścić do świadomości faktu, że pisanie po prostu przestało mnie cieszyć. Nie czułem już tego przyjemnego dreszczu ekscytacji gdy głowa pękała od coraz to nowych pomysłów, czy można przestać kochać to co jeszcze tak niedawno było dla kogoś całym światem? Popatrzyłem na obrączkę na dłoni. Cóż ...widocznie można. Uniosłem wzrok ku górze. Bogowie, Buddo, Latający Potworze Spaghetti, jeżeli ktoś tam jest i słyszy mnie w tym momencie, proszę obdarzcie mnie weną, dajcie inspirację, jakiś znak cokolwiek bo oszaleję.

***

Nienawidzę monotonii, ale przywykłem do niej bo tak łatwiej żyć. Każdy dzień toczył się tym samym cholernym rytmem. Poranki które zaczynały się od migreny która doprowadzała wprost do mdłości, garść suplementów diety na śniadanie plus czarna gorzka kawa a potem katowanie się przed komputerem do wieczora.

Zignorowałem kolejny sms z groźbami Chrisa, tak samo jak jego telefony. Zabrzmi to żałośnie ale po za nim nie miałem innych bliskich przyjaciół. Może i byli znajomi, ale byli to też znajomi Laury, głównie same zaprzyjaźnione pary z którymi ani mi się śni spotykać, moje życie jest już wystarczająco niezręczne. Tak więc stałem się totalnym pustelnikiem, więźniem własnego domu jak i zniewolonego umysłu.

Nadeszło połączenie, spojrzałem na wyświetlacz. Znowu Chris.

- Nie ma mnie, umarłem .

- Dzięki, że łaskawie odebrałeś królewiczu - fuknął mężczyzna po drugiej stronie. - co się z Tobą dzieję? Od wczoraj się nie odzywasz...aż taki jesteś skacowany?

- Uhu...coś w ten deseń...moralny kac bym rzekł. - odpowiedziałem i pogłaskałem Makkachina za uchem.

Blondyn zaśmiał się krótko.

- To jak z tym wyjazdem? Masz już wszystko ustalone?

- Nigdzie nie jadę Chris...

Usłyszałem głośne westchniecie.Oho zaraz dostane kazanie.

- Victor, posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. Doskonale wiem, że przechodzisz teraz ciężkie chwile, jest ci ciężko to zrozumiałe, dlatego potrzebujesz wakacji, odpoczynku, zmiany otoczenia. Nie możesz żyć...wróć ! To nie jest życie tylko jakaś destrukcyjna egzystencja która, powoli odbiera ci całą radość. Wyjedź, nabierz sił, nie żyj bolesnymi wspomnieniami tylko stwórz nowe. Rozumiesz? Stwórz nowy rozdział w swoim życiu. Leć Victorze i żyj swoim życiem.

Zamilkłem na chwile analizując każde słowo przyjaciela. Jak mam stworzyć nowy rozdział w swoim życiu skro nie potrafię napisać normalnego w pieprzonej książce od ponad pół roku. Ścisnąłem telefon w dłoni aż zbielały mi knycie. Co mam robić? Lecieć? Nagle, niewiadomo czemu przypomniał mi się sen z przedwczoraj ...Słowa Laury, tak ciche lecz tak mocno wypowiedziane

"...leć..Victorze...leć... "

Pakowanie zajęło mi więcej czasu niż myślałem. Wszystko przez to, że nie mogłem znaleźć paszportu. Teraz grzebie w szafie w poszukiwaniu ulubionego swetra, przegrzebie całą tą cholerną garderobę choćbym miał dostać się przez to do Narnii.

Bilet miałem zabukowany na poniedziałek, byłem zadowolony gdy przeczytałem, że owe linie lotnicze oferują również przeloty dla zwierząt. Makkachin spędzi podróż w loku bagażowym.

Sweter znaleziony. Ulga.

Dzień wylotu nadszedł zanim się zorientowałem, chwyciłem uchwyt walizki i zarzuciłem na ramie podróżną torbę, jeszcze smycz w drugiej dłoni. Przydałaby mi się dodatkowa dłoń by sprzedać sobie lepę na orzeźwienie.

Stałem przy drzwiach wyjściowych i rzuciłem melancholijnym wzrokiem na mieszkanie. Błękitna kanapa, której Laura wcale nie chciała kupić, na której spędziłem kilka samotnych nocy po kłótniach z żoną, stała w tym samym miejscu przez te trzy lata. Oh będzie mi jej brakować. Stałem w miejscu lustrując jeszcze chwilę cały apartament, przypominając sobie głupie wspomnienia z każdą rzeczą znajdującą się w moim polu widzenia. Dopiero lekkie szarpnięcie smyczy wyrwało mnie z zamyślenia.

- Ah racja Makkachin, musimy już iść...- otworzyłem drzwi i już nie oglądając się za siebie zamknąłem je za sobą.

Nigdy nie byłem specjalnie religijny, do kościoła nie chodziłem wcale ale odmówiłem krótką modlitwę na lotnisku. Była chaotyczna i niespójna. Stojąc przed bramką odlotów wiedziałem, że nie mogę się już wycofać. Spojrzałem na złotą obrączkę, symbol miłości i wierności w tym momencie stała się dla mnie zwykłym przedmiotem.

- Póki śmierć nas nie rozłączy huh?

__________________________________________

Błędy poprawie jutro

=A=

Piece Of Heaven || Victuuri ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz