6.

1.8K 249 15
                                    

*Jackson* 

  Sprawy przybrały obrót, jakiego nigdy bym się nie spodziewał. Teraz ja, Jackson Wang, siedzę naprzeciwko Marka Tuana, który tłumaczy mi algebrę. Prawdopodobnie algebrę. Oklaski proszę.

– Jak ja tego nie ogarnę, to ty też jesteś udupiony – westchnąłem ciężko, ale z uśmieszkiem. – Jakoś mi to poprawia humor.

– Zamknij się – warknął, z powrotem zanurzając głowę w książkach. Złapał się za włosy, patrząc na mnie z przestrachem.

Pod oczami chłopaka malowały się ciemne wory, jakby nie mógł spać od kilku dni. Jego twarz była nienaturalnie blada, a usta popękane. Wyglądał jak trup. W sumie dobrze mu tak. Znajdowaliśmy się w szkolnej bibliotece, ponieważ Mark zdecydował, że nie chce tracić czasu. Lee postawiła warunek. Moja ocena to ocena tego debila. Biedaczek boi się zaniżenia średniej, dlatego od pół godziny próbuje mi wkuć do głowy jakieś wzory. Było mi go prawie szkoda, bo jeszcze się tuman nie skapnął, że to na nic.

– Masz godzinę, Tuan – powiedziałem, spoglądając na zegarek.

Gwałtownie odrzucił od siebie książkę, patrząc na mnie ze złością. Wzruszyłem ramionami, posyłając mu arogancki uśmiech. Zgryzł wargę i zacisnął pięści.

– Posłuchaj Wang. Siedzenie tu z tobą to ostatnia rzecz, na jaką mam pieprzoną ochotę – odparł na pozór spokojnie. Uniosłem brwi. Kujonek się wkurzył.

– Ja też. Idę do domu. – Podniosłem się z miejsca, ale zaraz zostałem pociągnięty w dół za rękaw. Chłopak nie wyglądał na zadowolonego.

– Przysięgam, że zaraz zemszczę się za ostatnie i będziesz zbierał zęby z podłogi.

Czy on naprawdę próbował mnie przestraszyć? Zaśmiałem się szczerze. Tuan tylko westchnął i wrócił do kartkowania książki.

– Nienawidzę cię – wymamrotał pod nosem, podstawiając mi podręcznik pod nos. – Zacznijmy od podstaw. Ten wzór. Zobacz, wystarczy, że podstawisz tu dane. Kiedy nie masz wszystkich w zadaniu, musisz po prostu znaleźć je z pomocą tych, które już masz. Tu. – Wskazał na przykład. Postanowiłem, chociaż się mu przyjrzeć, żeby nie było, że nic nie robię. – Musisz znaleźć wysokość. Podstawiasz długość do wzoru, o tego. I wtedy rozwiązujesz jak zwykłe równanie.

– Tego wzoru? – zapytałem, wskazując na przykład. Mark westchnął głęboko, klepiąc się w czoło.

– Nie, ten jest do czegoś innego. Musisz wiedzieć jakiego wzoru masz użyć. To naprawdę nie jest takie ciężkie. Spójrz, masz tu. Podstaw dane i policz.

Podał mi wzór zapisany na czerwono i dane. Skoro i tak się nudziłem, postanowiłem spróbować. Zdałem sobie sprawę, że właściwie to jeszcze nigdy nie uczyłem się matematyki. Tak w sumie to w ogóle się nie uczę. Po szkole przychodzę do domu tylko na moment i idę do pracy. Wracam późnym wieczorem. No komu by się chciało jeszcze kuc matmę, ludzie. Kiedy ja starałem się zrobić zadanie, Mark notował coś na kartce.

– Już – warknąłem, rzucając w niego papierem.

Spojrzał na rozwiązanie i lekko otworzył buzie.

– Dobrze. Może nie jesteś tak tępy, jak myślałem – powiedział, kiwając głową. Miałem wrażenie, że jeszcze chwilę, a zrobię mu krzywdę. Teraz to on podał mi kartkę.

– Rozpisałem ci wszystkie najważniejsze wzory i wskazówki jak z nich korzystać. Naucz się tego. Teraz jeszcze poćwiczymy to, co wcześniej.

Postanowiłem nie komplikować sytuacji i wziąłem się za robotę. Byłem zmęczony, a jeszcze czekała mnie wizyta w szpitalu. Z mamą było coraz lepiej. Mieli wypisać ją za kilka dni. Kiedy pytałem, co się wtedy stało, milczała. Nie chciałem naciskać.

– Skończyłeś? – zapytał po piętnastu minutach, kiedy rozwiązywałem przygotowane przez niego zadania. Od czasu do czasu przychodził mi z pomocą. Nie mogłem się doczekać, aż będę musiał stąd wyjść. Miałem dość mordy tego człowieka jak na jeden dzień. Wzdrygnąłem się na myśl, że takie popołudnia czekają mnie do końca tygodnia.

– Tak. – Podałem mu kartkę bez zbędnych protestów, mając po prostu wszystkiego dość. Zwłaszcza jego. Kiedy wystawiłem papier w jego stronę, nasze dłonie się zetknęły. Poczułem dziwne dreszcze. On chyba też to odczuł, ponieważ spojrzał na mnie dziwnie. Wzruszyłem ramionami, zastanawiając się, czym mogłem się naelektryzować. Potarłem rękę.

– Wow – wydusił. – Na dziesięć zadań zrobiłeś źle tylko jedno.

– Co poradzę, jak chyba pierwszy raz widzę to gówno na oczy – prychnąłem, zakładając dłonie na piersi.

– Przecież chodzisz do szkoły – mruknął zdziwiony.

– A myślisz, że co ja robię na lekcjach. Za co tu siedzimy? – zapytałem retorycznie, zamykając podręcznik. – Muszę spadać Tuan. Wiem, że będziesz tęsknił, ale nadeszła łzawa chwila pożegnania.

– Ani mi się waż. Laski ani kumple ci nie uciekną – warknął.

– No, mi przynajmniej ma kto uciec – mruknąłem, nawiązując do jego wcześniejszej odpowiedzi. Nawet nie zareagował. Dopiero po chwili pokiwał głową.

– Co racja to racja – powiedział cicho. – Nawalić się możesz innym razem, czy co ty tam robisz. Musimy przerobić materiał.

– Sugerujesz, że idę się schlać w środku tygodnia? – odparłem, pakując książki do plecaka.

– Właśnie tak. Co ty niby innego możesz robić? Ciągle się szlajasz i wszystko zostawiasz na głowie matki. Pewnie ma cię już dosyć. Każdy my miał. Albo pójdziesz do klubu pieprzyc się z byle jaką dziwką – mówił, patrząc prostym spojrzeniem w stół.

Zagotowało się we mnie. Podszedłem do chłopaka, łapiąc go za kołnierz koszuli. Przeniósł spojrzenie na moją twarz. Było takie... puste? Przyglądałem się mu przez chwilę.

– Wypluj to, skurwielu. Nie dość, że zniszczyłeś mi życie, to jeszcze masz odwagę mówić coś takiego – wydusiłem, mocniej zaciskając palce na jego koszuli. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto by się przyglądał tej sytuacji. Mogłem bez skrupułów obić mu mordę.

– Czemu zawsze winisz o to mnie? To nie ja zabiłem twojego ojca – Nie powiedział tego, ale miałem wrażenie, że on bardzo dobrze wie. Wie, że umarł przeze mnie. – Sam to zrobił. Nie jestem bez winy, ale ty tak samo zniszczyłeś moje. Jest po równo, Wang.

Zacisnąłem usta w wąską kreskę. W porównaniu do tego, co on mi zrobił, to nic. Nie miał o niczym pojęcia, a i tak musiał coś dowalić. Nienawidzę rozpuszczonych dzieciaków, które myślą, że wszystko im wolno. Naprawdę nienawidzę.

– Chcesz mnie uderzyć? – zapytał, kompletnie wyprany z uczuć. – Proszę bardzo. Wyświadczysz mi przysługę.

Zacisnął powieki, a ja uniosłem rękę. Już miałem skierować ją w kierunku twarzy Tuana. Ten jego wzrok. Jakby było mu wszystko jedno. Widzę, że nie tylko ze mną dzieje się ostatnio coś dziwnego. On też zachowuje się jak pokopany. Nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem go uderzyć. Miałem jakiś wewnętrzny opór, patrząc na ten obraz nędzy i rozpaczy. Przecież nie powinno się kopać leżącego. Tylko kto tu leżał, Wang? Westchnąłem, puszczając go. Zerknął na mnie zdziwiony, powoli otwierając oczy. Odszedłem szybko, bojąc się, że za chwilę zmienię zdanie.  

*** 
A ja co robię, zamiast się uczyć albo sprzątać? Piszę rozdziały XD

Tak zmieniając temat to chciałabym wam bardzo podziękować za ponad 100 wyświetleń <3 I za każdą jedną gwiazdkę. To dla mnie wielka motywacja, tak jak każdy komentarz ;D 

I'm yours || MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz