16.

1.7K 246 16
                                    

*Mark* 

  Białe ściany. Podłoga wyłożona kafelkami. Półmrok panujący w pokoju. Pomieszczenie wypełnia dźwięk pikania. Na środku znajduje się łóżko ze sterylnie czystą, jasną pościelą. Obok niego stoi niewielkie, plastykowe krzesełko. Na nim siedzi chłopiec. Drży na całym ciele, ale głowę trzyma wysoko. Łapie za dłoń mężczyznę. Ten leży w bezruchu. Nagle otwiera powieki i spogląda ciepło na dziecko.


– Jackson – chrypie i odkaszluje ciężko. – Musisz pamiętać, żeby opiekować się mamą, dobrze?


– Ty masz się nią opiekować, tato. Lekarze mówią, że już ci lepiej – powiedział cichutko, poprawiając się na krześle.


– Na zewnątrz, owszem. Ale nie tu. – Złapał się ręką za swoją pierś, posyłając synowi niemrawy uśmiech. – Wiesz, Jackie, z nami tak już jest. Nie popełniaj tego samego błędu co ja i nie daj swojej bratniej duszy odejść.


– Dlaczego mama się wyprowadziła? Dlaczego mówi, że nie chce cię znać? Dlaczego nas nienawidzi? – zapytał nieśmiało.


– Dowiesz się, kiedy dorośniesz. Cokolwiek by się nie działo, pamiętaj, że to nie jej wina. Ani twoja – odparł, wzdychając.


– Tato, ale obiecywałeś. Powiedziałeś, że wszystko będzie dobrze – wyszeptał, wpatrzony w pościel.


– Przepraszam, synu. Teraz ty będziesz głową rodziny. Może twoje ciało jest jeszcze małe, ale za to masz wielkie serce. Jestem pewien, że sobie poradzisz – powiedział twardo, głaszcząc syna po głowie. Uniósł kąciki ust, a chłopiec odwzajemnił uśmiech. – Obiecaj, że nie będziesz płakał.


– Obiecuję.


Zapada ciemność. Przed oczami przewijają mi się jasne plamy. Uśmiechy ludzi, których nie widziałem. Słowa, których nigdy nie słyszałem. Wszystko jest niezrozumiałą mozaiką barw, dźwięków i emocji. Nagle znów kalejdoskop ustaje, zatrzymując się na osnutej mgłą scenie.


Słońce świeci radosnymi promieniami, odbijając się od marmurowej płyty. Płyty, na której staranie wyryto imię i nazwisko. Chłopiec, już nieco wyższy, stoi dzielnie wyprostowany, jako jeden z nielicznych. Trzyma pod ramię szlochającą matkę. Jego wzrok jest pusty, jakby znajdował się w innym świecie.


– Przepraszam... Przepraszam... Ja nie chciałam, nie wiedziałam, że mówi prawdę. To moja wina, to wszystko moja wina – szlocha kobieta i opada na kolana. Ludzie stojący wokół posyłają im spojrzenia pełne współczucia. Chcą się zlitować, zabrać trochę bólu, ale nie wiedzą jak, ponieważ sami cierpią. Nie tak bardzo, jak ta dwójka, ale jednak. Ceremonia trwa niezwykle długo. Każdy chce już wrócić do domu i w samotności przezywać żałobę.


– To nie twoja wina, mamo – mówi spokojnie chłopiec, nie odrywając wzroku od płyty. Recytuje z pamięci dobrze znane słowa ojca, choć sam nie wierzy w nie ani trochę. – To nie twoja wina. Ani moja.


Jego matka łka jeszcze bardziej, przytulając do siebie chłopca. A w jego głowie odbijają się jedynie słowa: „Winny, winny, winny, winny, winny, winny". I tak w nieskończoność. Mimo to, dla Jacksona są ukojeniem, chociaż zawierają tak wiele bólu. Tylko dzięki nim, jeszcze jakoś się trzyma. Tylko dzięki nim nie płacze, pamiętając o obietnicy złożonej ojcu, którego ciało spoczywa zaraz obok.


Czułem się, jakby niewidzialne macki oplotły moje ciało. Za nic nie chciały puścić. Wiedziałem, że to sen, ale nie mogłem się obudzić. Patrzyłem na wydarzenia jako bierny obserwator. Nie potrafiłem zareagować.


W pokoju śmierdziało tytoniem. Z radia wydobywała się muzyka, na którą nikt nie zwracał uwagi. Matka chłopca, chociaż teraz już raczej nastolatka, opierała się o kuchenny blat. Tuż przy niej stał mężczyzna, nieco wyższy od niej. Przyciskał swoje usta, do tych kobiety, a ręką, którą wsunął pod bluzkę, wodził po jej ciele. Jackson wyszedł z pokoju. Zirytowany, odepchnął faceta. Ten w złości uderzył go w kość policzkową. Zachwiało nim, ale utrzymał się na nogach.


– Wynocha – warknął, sapiąc. – Wyjazd z mojego domu!


Mężczyzna wzruszył ramionami, spoglądając na kobietę. Ta gestem wskazała mu, żeby opuścił mieszkanie.


– Pójdę już – burknął, zabierając swoją skórzaną kurtkę. – A ty lepiej nie podskakuj gówniarzu, bo następnym razem oberwiesz mocniej. Twojego tatusia już nie ma, żeby bronił ci tyłka.


Wyszedł, trzaskając drzwiami. Zapadła przeszywająca cisza.


– To z nim sypiałaś? – zapytał chłodno chłopak. Kobieta nie odpowiedziała, tylko pociągnęła solidny łyk wina prosto z butelki. – Pytam, czy to z nim się puszczałaś i zdradzałaś ojca?


– Przesadzasz, gnojku. Idź spać, póki mam jeszcze do ciebie cierpliwość – wybełkotała. Była kompletnie spita.


– Ale ja już nie mam cierpliwości. Może gdybyś nie puszczała się na lewo i prawo i wytrzeźwiała na chociaż jeden dzień w tygodniu, nie bylibyśmy w takiej sytuacji! – krzyczał, próbując zapanować nad gniewem, który zbierał się w nim od bardzo dawna.


– Co powiedziałeś? – zapytała, w końcu odwracając się w jego stronę. – Nie masz o niczym pojęcia. Gówno wiesz, pieprzony dzieciaku! I jeszcze pyskujesz!


Na pierwszy rzut oka widać było, że kobieta traci nad sobą panowanie. Stawała się agresywna.


– Gówno wiem?! To ty gówno wiesz! Nie zdajesz sobie sprawy, przez co przechodzę! – Drżał. Całą siłą woli powstrzymywał się od płaczu. W końcu obiecał. Obiecał, że nie będzie płakał.


Przekroczył granice. Brunetka w przypływie wściekłości rzuciła tym, co miała pod ręką. Była to akurat szklana butelka, która rozbiła się na boku głowy chłopaka.


Ponownie zapadła ciemność. Teraz jednak przebijały się literki, tworząc ledwo czytelny napis: „Uratuj mnie". Więc to kolejna cześć? Tego miało oczekiwać po mnie przeznaczenie? Że uratuje Jacksona Wanga? Przed czym?


Obudziłem się z krzykiem. Moje ciało było zdrętwiałe i oblane potem. Koniecznie musiałem porozmawiać z Jacksonem Wangiem.  

***

Przepraszam, wiem, że rozdział miał być wczoraj, ale miałam ciężki dzień i nawet nie chciało mi się go sprawdzać. 

Poza tym, opowiadanie ma 1 tys. wyświetleń. Szczerze, to jestem w szoku. Kiedy zaczynałam to pisać, przez myśl mi to nie przeszło. Chciałam napisać jakiegoś fanfika, od tak sobie i nie sądziłam, że ktoś się nim zainteresuje. I czytając wasze komentarze robi mi się naprawdę miło. Dziękuje wam <3 

I'm yours || MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz