26.

1.7K 237 72
                                    

*Mark* 

O wiele za późno zorientowałem się, co ja do cholery jasnej wyprawiam. Ale kiedy już to zrobiłem, spanikowałem. W obronnym geście podniosłem nogę, uderzając kolanem w krocze Jacksona. Zawył z bólu i opadł na podłogę, zwijając się w kłębek. Ciężko przełknąłem ślinę. Drżącymi palcami dotknąłem lekko opuchniętych warg. 

Całowałem się z Wangiem, całowałem się z Wangiem, całowałem się z Wangiem... 

– Oszalałem – szepnąłem, patrząc w przestrzeń. Zaraz jednak szybko zacząłem wycierać usta, pragnąc pozbyć się tego dziwnego uczucia i śliny Jacksona. – Fuj, fuj, fuj!

Chłopak podniósł głowę z podłogi, patrząc na mnie załzawionym spojrzeniem pełnym wyrzutów. Kurczowo trzymał się za swoje wrażliwe miejsce. 

– Fuj? – ledwo wydusił. – Fuj?! Sam mnie pocałowałeś, a potem kopnąłeś prosto w jaja! Jesteś nienormalny!

Jęknął i znów opadł na podłogę, turlając się po niej. Siedziałem na łóżku kompletnie sparaliżowany. Czy w psychiatrykach mają ostry dyżur? Jak najszybciej powinienem się tam znaleźć. 

– Ś-śpisz na podłodze! – wyjąkałem podniesionym tonem, gasząc lampkę nocną i zakrywając się kołdrą po same uszy. Miałem wrażenie, że serce zaraz wskoczy mi z piersi, a policzki po prostu spłoną. 

– Oczywiście, że śpię na podłodze. Mógłbym nawet spać na klatce schodowej, żeby trzymać się z dala od ciebie, nieobliczalny śmierdzielu! – krzyknął, również przykrywając się kocem. 

– Że jak ty mnie nazwałeś Wan... Jackson? – syknąłem. 

– Dobranoc – warknął. – Jeszcze mi za to zapłacisz. 

– Dobranoc, słodkich koszmarów – burknąłem. 

– Dobranoc, mam nadzieję, że umrzesz we śnie – wymamrotał, wtulając głowę w poduszkę. 

– Dobranoc, udław się śliną – mruknąłem, wzdychając. – I tak byś za mną tęsknił. 

– A ty za mną. – Słyszałem jak się obraca. Trochę żałowałem, że nie mogłem zobaczyć jego miny. 

– Wcale nie. 

– Nikt nie powiedział, że ja za tobą tak – parsknął. W końcu wyciągnąłem głowę spod kołdry. Światło pełnego księżyca oświetliło moją twarz. 

– Dobranoc, Jackson – zdobyłem się na jeszcze jedno zdanie. 

– Dobranoc, Mark – odburknął po kilku minutach, kiedy już nie spodziewałem się usłyszeć odpowiedzi. 

*** 

Leżałem wygodnie na trawie. Niebo było bezchmurne. Lepszej pogody nie mogłem sobie wymarzyć. Delektowałem się chwilą spokoju. Coś jednak zasłoniło dopływ słonecznego światła do mojej skóry. Nade mną stał Jackson. Zmarszczyłem brwi. 

– Co tu robisz? – zapytałem cicho. – Już nie jesteś zły?

Nie opowiedział. Podniosłem się na równe nogi, spoglądając na chłopaka. Na sobie miał białą koszulę i najzwyklejsze czarne spodnie. Jego włosy były rozwiane. Jednak nie to zwróciło moją uwagę. Jego całe ciało oplatał ciężki, zardzewiały łańcuch. 

– Jackson? Co to jest? – mruknąłem niepewnie. – Jackson? 

Znów milczał. Jedyne się uśmiechnął. Uświadomiłem sobie, że to wcale nie jest dobry znak, dopiero wtedy, kiedy z jego ust zaczęła wypływać gęsta, czerwoną krew. 

– J-Jackson? – wyjąkałem, łapiąc blondyna za ramiona i potrząsając nim. – Co się dzieje? 

Zakaszlał ciężko, dławiąc się bordową cieczą, która po chwili zaczęła skapywać również z jego nosa i oczu. Mimo że nie mógł oddychać, nie wpadał w panikę, ale dalej utrzymywał na wargach uśmiech. 

– Wang, jak mam ci pomóc, co robić? – mamrotałem pod nosem, jak w transie. 

Pokiwał przecząco głową, jakby próbował zaprzeczyć, że dzieje się coś złego. W moich oczach zebrały się łzy. Cały obraz nagle zaczął pękać, a ja traciłem jakiekolwiek szanse, żeby mu pomóc. 

Poczułem palące uderzenie na policzku i gwałtownie otworzyłem oczy. Rozejrzałem się wokół, a kiedy mój wzrok natrafił na twarz pochylającego się nade mną Wanga, odetchnąłem z ulgą. 

– Już w porządku? – zapytał cicho, omiatając mnie zaspanym spojrzeniem.

– J-jackson? – wychrypiałem, pociągając nosem. – Znowu miałem koszmar. 

– Nie dało się nie zauważyć. Ciągle mnie wołałeś – westchnął, odsuwając się nieco i siadając na łóżku. Przed oczami stanęła mi sceneria ze snu. Drżącą dłonią dotknąłem jego twarzy. Dla pewności poklepałem czoło chłopaka, który patrzył na mnie, jak na skończonego idiotę. 

– Nie wiem, co ci dzisiaj dolega, ale przerażasz mnie. Idę spać, jest środek nocy – prychnął, wstając z materaca. W przypływie desperacji złapałem go za nadgarstek. Ta sytuacja wydawała się dziwnie znajoma. 

– Nie idź – szepnąłem, czując się jak kompletny debil. Jackson zaśmiał się pod nosem. 

– Nie zachowuj się jak przedszkolak. Może jeszcze mam z tobą spać? – warknął, wyrywając rękę z mojego uścisku. Nasz wzrok spotkał się na dłuższą chwilę. – Jesteś niemożliwy, Tuan. Już mogłem sobie przygarnąć pieska, byłoby mniej kłopotu. 

Położył się zaraz obok mnie, gasząc światło. Ja również opadłe na poduszki. Zamknąłem oczy, ale kiedy tylko wszystko pochłaniała ciemność, przed moim oczami stawały sceny z koszmaru. Wiedziałem, że już nie zasnę, dlatego kręciłem się z boku na bok. 

– Matko, owsiki masz, czy co? Przestań się kręcić – warknął zezłoszczony. Znieruchomiałem, co nie było prostym zadaniem, zwłaszcza, że ułożyłem się w niewygodniej pozycji. Ostatni raz, przecież nic mu nie będzie. Próbowałem zmienić położenie, ale zaraz usłyszałem zirytowane sapnięcie i poczułem silne ramiona wokół pasa. Chłopak przyciągnął mnie do siebie, zamykając w uścisku. 

– Co ty wyprawiasz do cholery? – wyszeptałem, próbując się wyrwać. 

– Unieruchamiam cię. A teraz zamknij jadaczkę i śpij, bo zraz możesz oberwać. 

Grzecznie posłuchałem jego rady, nie chcąc się więcej narażać. Zasnąłem w przeciągu kilku minut, nie budząc się tej nocy ani razu. 

*** 

Macie rozdział, niestety nie sprawdzony, ale już dzisiaj nie mam siły i zostawiam to na jutro. Tak czy inaczej mam nadzieję, że nie wyszło źle ;D 

I'm yours || MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz