30.

1.7K 230 105
                                    

*Mark* 

Powietrze lekko powiewające z uchylonego okna zdawało się nie docierać do moich płuc. Kołdra nagle stała się tak ciężka, że miażdżyła mi klatkę piersiową. Cisza była zdecydowanie za głośna, a oddech leżącego na podłodze Jacksona zbyt płytki. Nie spał. Nawet przełykanie śliny w tej najbardziej żenującej sytuacji mojego życia, wydawało się mało odpowiednie. Zacisnąłem powieki tak mocno, jak tylko się dało, mając nadzieję, że skoro istnieje coś takiego jak przeznaczenie, to dlaczego teleportacja już  nie. Wszystko, byleby zniknąć z tego pomieszczenia. Plułem sobie w brodę przez to, że zgodziłem się u niego zostać. Trzeba było go nie szukać. Posłusznie podążać za Yooną, a wszystkie problemy by zniknęły. Niestety zniknięcie problemów oznaczało również zniknięcie Jacksona, a tego w pokręcony sposób jednak chyba nie chciałem. W końcu za nim pobiegłem. Naciągnąłem na siebie granatową pościel prawie pod nos i z zażenowania mocno chlasnąłem w swoje czoło, co wywołało spory hałas. Miałem ochotę zapaść się pod ziemię. 

– Nie śpisz? – Usłyszałem ciche pytanie, które wypowiedział zaspanym, ochrypłym, uroczym głosem. Nie, chwila. Wcale nie uroczym. Potrząsnąłem głową, próbując wypędzić te śmieszne myśli. Naglę zrobiło mi się dziwnie gorąco, kiedy uświadomiłem sobie, że jest środek nocy, a my jesteśmy sami w jego mieszkaniu, kiedy panuje taka intymna atmosfera. Prawie się poplułem, gdy dotarło do mnie, o czym myślę. Usłyszałem, jak chłopak przekręca się na swoim prowizorycznym posłaniu. 

– Nie – jęknąłem, z żarem na policzkach. – Nie śpię. 

– Ja też – wymruczał, na co sapnąłem pod nosem. 

– Ciężko było się domyśleć, Jackson. 

– Dzięki, że pomogłeś mi wrócić. I zostałeś – powiedział, podnosząc się i podpierając na łokciach. Obróciłem się w jego stronę, ale przez mrok panujący w pokoju ledwo mogłem dostrzec twarz chłopaka. – Potrzebowałem czyjegoś towarzystwa. 

– Przypomnę ci, że mnie do tego zmusiłeś. Miałeś zdjąć ze mnie to przyrzeczenie, pajacu – warknąłem pod nosem, zirytowany. 

– To była kara za to, że nie dałeś mi się pocałować – zachichotał. – Ale jeszcze możemy to nadrobić, jeśli chcesz. 

Moje zdradliwe serce zaczęło robić 'bum, bum, bum' zdecydowanie o wiele szybciej niż zazwyczaj. 

– Nie, dzięki. Mam dość na dzisiaj – mruknąłem, zawstydzony. Dlaczego on musiał wprowadzać mnie w taki dziwny stan? 

– Zimno mi – odparł tylko w odpowiedzi.

– To się przykryj – westchnąłem. Jackson podniósł się z podłogi. Posłałem mu spojrzenie spod przymrużonych powiek, ale zakładam, że pewnie i tak go nie dostrzegł. Przyczłapał do łóżka na którym leżałem i opadł obok mnie. Kolny raz. – Co robisz?!

– Przykrywam się. – Wyrwał mi kołdrę i zarzucił ją na siebie. – Twoja jest cieplejsza. 

– Matko, Jackson... – powiedziałem zrezygnowanym głosem. – Co ci dzisiaj dolega? 

– Ty mi dolegasz. I nie tylko dzisiaj. – Oplótł mnie ramionami, tak jak ostatnim razem, wtulając moją głowę w swoją pierś. Delikatnie poruszał dłonią, przejeżdżając plecach, co powodowało przyjemne dreszcze. Nawet nie miałem ochoty się szarpać. Jego koszulka pachniała jakimś tanim dezodorantem, proszkiem do prania i restauracją pana Kanga. Miałem wrażenie, że to najpiękniejszy zapach na świecie. Aż przeraziła mnie myśl, że niedługo będę musiał wrócić do Yoony, która pachnie jednie zbyt mocnymi i słodkimi perfumami. – To nie tak, że cię lubię. Ale jesteś mój. Nawet podpisany. Dlatego to irytujące, kiedy jesteś z kimś innym. 

– Tak, wcale mnie nie lubisz. Ja ciebie też nie – wyszeptałem. – To głupie. 

– Wiem. Nie jestem zazdrosny, jeśli tak to zabrzmiało. Dalej cię nienawidzę – parsknął i delikatnie pocałował mnie w czoło. Skamieniałem na ten gest. Z trudnością podniosłem głowę, patrząc mu w oczy. 

– Ja też cię nienawidzę, parszywy biedaku – warknąłem. 

– Odezwał się bogacz, co sam sobie nawet dupy nie umie podetrzeć – odparł i kolejny raz dzisiaj złączył nasze wargi. Miałem wrażenie, jakby po moim brzuchu przebiegło stado koni, a w głowie wybuchły fajerwerki. Napis na nadgarstku delikatnie zapiekł. – Przepraszam za wszystko. Wiem, że to nie będzie łatwe do wybaczenia, bo winiłem cię za coś, za co nie powinienem i...

– Oh, zamknij się – wymamrotałem, przytykając swoje wargi do tych chłopaka. Sam nie do końca wiedziałem, co kierowało mną w tamtym momencie, ale miałem wrażenie, że jeśli zaraz tego nie zrobię, to zwariuję. Parsknął śmiechem pomiędzy pocałunkami, pchając mnie na plecy, a samemu wygodnie rozsiadając się na moich biodrach. – Już nie jest ci zimno? – wydusiłem, kiedy nachylił się nade mną, składając na moim podbródku i żuchwie nieco nieśmiałe pocałunki, powoli schodząc ku szyi. Czułem się niesamowicie zażenowany, ale nie mogłem kazać mu przestać. 

– Ani trochę – wyszeptał, chuchając na moją szyję. Kolejny raz przeszły mnie dreszcze. 

Wrócił do moich ust, przyjmując coraz pewniejszą postawę. Przygryzł delikatnie delikatnie dolną z warg i zaraz po tym pogłębił pocałunek, odwracając uwagę od jego ręki wsuwającej się pod moją koszulkę. Poruszył się na mnie, ocierając o siebie nasze ciała, co wywołało mój jęk, nad którym nie zdążyłem zapanować. W panice złapałem się za usta, mając nadzieję na rychłą śmierć. Jeśli moje policzki przedtem piekły, to teraz płonęły ogniem piekielnym. Na usta Jacksona wstąpił tryumfalny uśmiech.

– Widzę, że masz mały problem – zachichotał, na co zmarszczyłem brwi. – W spodniach – dodał, a ja z jeszcze gorszą paniką w oczach zepchnąłem go z siebie. Zauważył. Albo raczej poczuł. Miałem ochotę płakać ze wstydu 

– Zjeżdżaj, zboczeńcu! To nie tak jak myślisz! Ja po prostu... – zacząłem chaotycznie się tłumaczyć, ale chyba bez skutku. 

– Markie, to nic złego... – powiedział na pozór poważnie, ale wiedziałem, że cudem powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem. 

– Powiedziałem, żebyś zamknął ryj, zboku! – wrzasnąłem mu w twarz, a chłopak popatrzył na mnie w szoku. 

– Hej, uspokój się. Nie ma czego się wstydzić, ja też... – Tym razem zarobił poduszką prosto w twarz. Szybko ześlizgnąłem się z łóżka, na kierunek obierając sobie toaletę. Przed ucieczką powstrzymał mnie żelazny uścisk dłoni Wanga na moim nadgarstku. – Mogę ci z tym pomóc.

– Ty... ty – wyjąkałem, wyrywając się. Moje ciśnienie gwałtownie podskoczyło, kiedy chłopak nie chciał puścić. Niestety, pozostawił mi jedno wyjście. Zamachnąłem się, a moja pieść wylądowała prosto pod okiem Jacksona, który odskoczył z krzykiem i jękiem bólu. Uciekłem z miejsca zbrodni, tak szybko na ile było to możliwe i zabarykadowałem się w łazience. 

– Mark, do cholery! Jeśli wyjdziesz stamtąd w ciągu minuty to obiecuję, że się nie zemszczę, łajzo!

***

Uwaga, nie sprawdzony. Czuję się podobnie jak Mark, tylko pisząc to. Kolejny raz się zastanawiam, co robię ze swoim życiem :'). Mam nadzieję, że rozdział się chociaż troszkę podobał, ponieważ kończę go pisać za dwadzieścia druga w nocy i mój mózg nie jest w stanie już myśleć. Może dlatego tak wyszło ^ 

Jeszcze jedna sprawa. Bardzo wam dziękuję (naprawdę bardzo, bardzo) za wszystkie wyświetlenia i gwiazdki, których jest już ponad tysiąc! Jestem w szoku po prostu i cieszę się jak głupia. Jesteście super :D 

I'm yours || MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz