1.

3.1K 269 105
                                    

*Mark*

Delikatny, miły uśmiech na twarzy. Uprzejmy, niezależnie od okoliczności. Przyjazna postawa, wyprostowane plecy, uniesiony podbródek. Idealnie wyprasowany szkolny mundurek w perfekcyjnym stanie, bez żadnej, nawet najmniejszej plamki.

Nie byłem pewien, do czego to wszystko prowadziło. Westchnąłem ciężko,stojąc w łazience, tuż przy wielkim, ciągnącym się przez całą ścianę lustrze. Poprawiłem opadające kosmyki włosów. Wykrzywiłem wargi do swojego odbicia, miało to być coś imitującego uśmiech, ale wyszedł mi jedynie grymas.

W świecie, który zamieszkuję, wszystko ma swój porządek, a przynajmniej mieć powinno. Większość z nas się temu nie sprzeciwia, tylko ja ciągle i ciągle zauważam, że nie wszystko idzie po mojej myśli. Że coś chyba jest nie tak. Usilnie ignoruję to uczucie, staram się być najlepszy, prawdopodobnie mam kompleks idealnego dziecka. Cholera.

– Cześć Mark! – Zostałem powitany przez jakiegoś ucznia, prawdopodobnie z młodszej klasy. Nawet nie kojarzę imienia tego gościa. – Mam nadzieję, że jeszcze wpadniesz do klubu, żeby pomóc nam od czasu do czasu, co hyung? Liczymy na ciebie.

– Tak, jasne, nie ma problemu. – Jest ogromny problem. Nie do końca byłem pewien, o jakim klubie mowa. Moja działalność i chwilowa współpraca ze szkolnymi kółkami była naprawdę szeroka, przez różnorakie konkursy. Skąd urwał się ten chłopak? To nadal pozostawało nieodgadnionym pytaniem.

To nic nowego, zdarza się. Powinienem chodzić z jakąś tabliczką na plecach, brzmiącą "Tak, tak, cześć wszystkim, chociaż nigdy nawet nie zapamiętam waszych twarzy". Każdy w tej szkole musi chociaż kojarzyć moje imię. Słyszał je chociażby przypadkiem. Syn człowieka, który nie da pluć sobie w brodę. Wschodząca gwiazda biznesu, która w przyszłości odziedziczy wielką firmę swojego ojca, jeszcze zwiększając jej zyski. Jeden z najlepszych w całej szkole uczniów, mający osiągnięcia nawet poza nią. W dodatku, jeśli chodzi o te bardziej zewnętrzne sprawy, wyglądu też nie można się czepiać. Dlaczego więc czułem się w ten sposób? Taki pusty? Jakby brakowało mi czegoś niesamowicie ważnego. Ze złością zagryzłem wargę. Coś zdecydowanie było nie tak.

Ludzie powiadają, że dawno, dawno temu jakiś bóg, albo bożek połączył ludzkie dusze. Rozumiecie? Jak dwa puzzle. Pasują tylko i wyłącznie do siebie. Powiadają również, że dopiero wtedy, kiedy ukaże ci się twoje przeznaczenie, możesz być szczęśliwy. Bzdury. Jestemsam. Jestem sam jak palec i tryskam pieprzonym szczęściem.

– Mark? Mark Tuan! – Wzdrygnąłem się, kiedy usłyszałem zirytowany głos tuż przy uchu. Youngjae, właściwie nawet nie pomyślałem, że mógłby to być ktokolwiek inny. Muszę przyznać, że po zauważeniu jego miny ostro zastanawiałem się, o co chodzi mu tym razem.

– Coś się stało? Zamyśliłem się. – westchnąłem w końcu.

– Ekhem – odchrząknął. – Idzie tu. W sensie, wiesz, że on. Jest całkiem niedaleko, Mark. – Źrenice moich oczu rozszerzyły się nieznacznie. Przejechałem nerwowo językiem po wardze, patrząc naniego w panice. – Tylko się nie obracaj!

– Jak blisko jest? Mam czas na ucieczkę? – wyszeptałem, ale on zdążył tylko z przykrością przecząco pokiwać głową. Przymknąłem oczy, modląc się, żeby w tą szkołę naglę uderzył jakiś meteoryt. Taki malutki wystarczy. Ładnie proszę. Byleby Wang zawrócił. Naprawdę nie miałem ochoty na konfrontację z nim.

Poczułem szturchnięcie w ramię. Cholera, cholera, cholera. Obróciłem się powoli, udając niewzruszonego. Może kiedy udam niezainteresowanego jakąkolwiek konwersacją z nim, po prostu sobie pójdzie. Prychnąłem w myślach na moją dziecięcą naiwność.

I'm yours || MarksonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz