Beznadzieja

106 9 1
                                    

Wczorajsze przemyślenia nie zaprowadziły mnie do żadnych nieznanych twórczych obszarów mojego mózgu, uznałem więc, że czas się położyć.

Po cichu liczyłem, że w nocy nawiedzi mnie jakiś sen niosący natchnienie, ale nic się takiego nie stało. Sen był ciemny i beznadziejny jak moja sytuacja.

Mimo to, postanowiłem wstać i jeszcze raz zawalczyć z weną o słowa mające nieść coś innego niż wieczną depresję.

Wiedziałem na co się piszę, dołączając do Mejibray, w końcu na początku był to solowy projekt Tsuzuku. Ja dostałem propozycję dołączenia chyba tylko dlatego, że byłem i tworzyłem z nim poprzedni zespół. Wtedy wydawało mi się, że nic nie pobije mocno depresyjnej twórczości VanessA, a jednak taki twór powstał, a ja byłem jego najładniejszym dodatkiem, bo muzyką zajmował się paring TsuMia. Ja i Meto (MeKoi?) odbijaliśmy to sobie wielkim poruszeniem fanów pod sceną i rolami w teledyskach, w których jest mnie tyle, co kot napłakał. Zauważają to nawet fani.

Do napisania wesołej piosenki trzeba by było wiedzieć czym jest radość i czuć ją. Dla mnie radością i katorgą jednocześnie był cały przymusowy urlop. Radością, ponieważ po kilku miesiącach nieustannej trasy, budzenia się codziennie w innym mieście, w innym hotelu, z innymi dziewczynami (chociaż nie tylko...) u boku, po koncertach, po których marzyłem jedynie o wzięciu prysznica i położeniu się spać, miałem wreszcie wolne. Przestałem być gościem we własnym domu. Katorgą, ponieważ przez niemal miesiąc, prócz wylegiwania się w łóżku ze swoim przyjacielem i nałogowym jedzeniu słodyczy, nie robiłem nic. Nie grałem, nie pisałem, tylko rysowałem i co jakiś czas wychodziłem do sklepu. Jestem na dobrej drodze do zostania totalnym odludkiem.

Prócz muzyki chyba nie ma dla mnie niczego. Co mógłbym robić? Teoretycznie, zawsze mogłem iść pracować na kasie w Tower Records, ale gdyby ktoś podał mi do skasowania jakąś płytę Mejibray, najpewniej bym się rozpłakał.

Po wstaniu z łóżka i zajściu do kuchni, odkryłem, że w moim życiu brakuje jeszcze jednej, niemal podstawowej radości. Zabrakło mojego ukochanego mleka do ukochanych czekoladowych płatków. To właśnie w tym momencie powinien wpaść Shoya ze swoim słodkim "Dzień dobry, śpiochu" i reklamówką pełną mleka oraz słodkości, które razem jedliśmy, aż któremuś nie odwalało od nadmiaru cukru.

No, to do sklepu musiałem iść sam, bo prócz płatków nie było już nic do jedzenia. Z szerokim ziewnięciem ubrałem na stopy wielkie, włochate kapcie, coś jak King Kong i nie przejmując się tym, że byłem ubrany w długie pasiaste spodnie i T-Shirt z różową małpką, składające się na moją pidżamę, wyszedłem z domu.

Co było fajne w moim nagłym przerwaniu kariery muzycznej to to, że mogłem legalnie straszyć przechodniów szopą różowych włosów i nie umalowaną twarzą. Nie musiałem martwić się o wygląd.

Dzieci spotkane po drodze patrzyły się na mnie jak na kosmitę. Te mniejsze płakały, gdy tylko zobaczyły, że się do nich uśmiechałem. Nigdy nie miałem podejścia do dzieci. Najchętniej zabiłbym wszystkie fanki, które nie dość, że parują mnie z moimi kumplami z pracy to jeszcze dodają mi bachorka w gratisie.

Zza rogu wyłonił się sklep. Nie był to jakiś super wyposażony market, ale spełniał moje wręcz chore pożądanie do mleka. Z uśmiechem na twarzy powędrowałem do środka sklepu, mijając ludzi patrzących na mnie ze zdziwieniem, na co wywracałem oczami. Mamy XXI wiek a widok różowowłosego japończyka dalej budził sensację. Żebym tylko nie spotkał jakiś fanek...

W końcu dotarłem do odpowiedniej półki, chwyciłem 2 kartony mleka i biegiem ruszyłem do kasy, myśląc przy okazji czy nie potrzeba mi czegoś więcej. E, nawet jeśli czegoś zapomniałem to Shoya mi to przyniesie. Wystarczył tylko jeden SMS albo telefon.

For musicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz