Rozdział 4: Powiedz mi jeszcze raz

204 30 0
                                    

Powrót do Liceum w Red Hook przynosi ze sobą wyczerpującą rutynę wypełniającą jego dni spętlonym cieniem. Po miesiącu który spędził właściwie tylko i wyłącznie na farmie Gabe'a Caldwella szkoła wita go ciemnymi korytarzami pełnymi uprzejmego udawania i udawanego współczucia. Ludzie z którymi nigdy wcześniej nie rozmawiał podchodzą teraz do niego w czasie przerw z wykrzywionymi ustami i ciekawskimi oczami oraz mnóstwem pytań o seryjnych morderców, porwania i jak to jest? W miasteczkach takich jak Tivoli czyjaś osobista tragedia jest świetnym materiałem do plotek przekazywanych sobie nawzajem podczas rodzinnych kolacji, a to co przydarzyło się Lukasowi i Philipowi jest najbardziej ekscytującą rzeczą jaka zdarzyła się w mieście od ponad stu lat, chociaż nikt tak naprawdę nie zna całej prawdy o tym co zaszło. Nie wiele osób z jego najbliższego otoczenia wyczuwa otaczającą go bezgraniczną ciszę żałoby i stara się dać mu chociaż odrobinę wytchnienia by mógł oswoić się ze swoją nową sytuacją w starych miejscach. Rose jest jedną z tych osób.

Lukas nie spuszcza go z oka. Nadal dba o to by nie dotykać go tam gdzie ktoś mógłby to zobaczyć ale w każdej klasie, czy na korytarzu, jest zawsze w zasięgu ręki jakby bliskość Philipa była dla niego tak samo ważna jak jego bliskość była ważna dla Philipa. Philip dostrzega tęsknotę w jego oczach, jego zamyślenie, ciągłe podejmowanie odpowiednich decyzji i to jak poruszają się przy tym trybiki w jego mózgu i za błękitnymi oczami mającymi na niego taki sam efekt jak pendrive który dostał od Helen. Mając go tak blisko Philip odczuwa niemal fizyczny ból we wszystkich miejscach których Lukas nie waży się dotknąć publicznie a jednak przygląda mu się, trwającemu u jego boku z zaciśniętą szczęką i podkrążonymi oczami, przemierzającemu wraz z nim ten sam korytarz gdzie pobił go zaledwie kilka tygodni wcześniej za to że Philip ośmielił się zanadto do niego zbliżyć i czuje nagły przypływ dumy i samolubnego wręcz ciepła które wypełnia całe jego ciało.

W samotności Lukas spowija go całego. Nie ma takiej części jego ciała którą nie dotknąłby Philipa. Chowa twarz w jego włosach. Splata palce swoich dłoni z palcami Philipa. Ich nogi również przeważnie są splątane. Wyszeptuje wspomnienia do jego ucha, przesuwa ustami po jego szyi aż jego wargi pulsują w rytmie tętna Philipa. Lukas wchłania w siebie ból otaczający Philipa niczym gruba pajęcza sieć i tłumi go swoją bliskością kiedy jest mu naprawdę ciężko oddychać. Z każdym dniem Philip zatapia się coraz mocniej w bliskości Lukasa coraz mniej żałując tego że nigdy nie nauczył się pływać.


Drobiny kurzu unoszą się w promieniach słońca widocznych w przerwie między zasłonami. Wsłuchany w szum ciszy Philip śledzi ich powolne opadanie. To gra w którą bawili się kiedyś z matką. Ona nazywała je dziennymi gwiazdami uśmiechnięta jakby potrafiła dostrzec całe galaktyki na tle wyblakłych tapet. Wtedy jeszcze do Philipa nie docierało że prawdopodobnie naprawdę je tam widziała. Ganiali za nowymi gwiazdozbiorami wśród martwych, gnijących rzeczy. To było pierwsze zdjęcie jakie kiedykolwiek zrobił.

Blada dłoń unosi się obok jego ciała i wskazuje na drobinki kurzu tonące w promieniach słońca. Przypominają gwiezdny pył. Mówi otumaniony i całkowicie nie zdający sobie z tego sprawy Lukas.

Philip zamyka oczy.

Kiedy Philip go całuje Lukas łamie się i opada na niego niczym ulewa a ponaddwutygodniowe uczucie tęsknoty niemal parzy ich skórę. Wdychają siebie nawzajem drżącymi wargami wtulając się w siebie od stóp do głów bez ani milimetra wolnego miejsca i zatapiając palce w swoich włosach, zaciskając mocno dłonie na swoich biodrach, obejmując wygięte w łuk plecy, podtrzymując gorące i wilgotne od potu karki. Philip wpatruje się w pałające ogniem błękitne oczy i zapomina o podszytym czernią cieniu czyhającym w jego snach, o wiecznej bieli goździków we włosach jego leżącej w trumnie matki, o widoku rosnącej na parkiecie kałuży krwi zaledwie kilka centymetrów od swojej twarzy. Lukas opada na niego i Philip zapomina o hukach wystrzałów odbijających się echem na polanie, o nieprzeniknionych ciemnościach samochodowego bagażnika, o zbyt jasnym świetle szpitalnych jarzeniówek. Gdy Lukas porusza, niesamowicie wolno, biodrami, szepcząc jego imię, Philip zapomina o ryku otaczającej go ciszy, o pulsującym żałobą uczuciu pustki i tego że on nigdy i nigdzie nie pasował.

Oddalone o jedną niteczkę śliny usta Lukasa szepczą jego imię. Jego paznokcie przesuwają się obok pępka Philipa a ciepło jego dłoni wsuwa się między jego nogi. Philip odrzuca głowę do tyłu wyrażając narastającą w nim rozkosz urwanym sapnięciem. Błękit uziemia go, pali i zatapia a Lukas szepcze w jego usta. Philipie...Mówi. Chciałbym...Przełyka. Oblizuje usta. Jego uścisk staje się mocniejszy.

Philip zatraca się w sobie.

Nadal odczuwając żar Lukasa pulsujący w swoim wnętrzu Philip obserwuje wędrówkę niedzielnego popołudniowego słońca po jego skórze. Patrzy jak wpadające do sypialni promienie rozświetlają jasne rzęsy, rzucają cienie pod na wpół przymknięte powieki. Przygląda się ciemnym, opuchniętym ustom uchylonym w głębokim oddechu. Leniwemu ruchowi jego grdyki. Hipnotyzującym ruchom wznoszącej się i opadającej klatki piersiowej. Całemu niezrozumiałemu, niepodlegającemu żadnym regułom, pięknu Lukasa.

Kiedy siada by odsunąć szufladę nocnej szafki, niemal zrzucając przy tym rolkę papierowych ręczników, Lukas odwraca się na brzuch i wtula twarz w poduszkę leżącą obok jego własnej. Jedno oko, błękitne niczym turmalin w świetle słońca przygląda się temu jak Philip unosi aparat i upamiętnia tę chwilę. Lukas przygląda mu się podczas gdy Philip czeka na pojawienie się obrazu na polaroidowym zdjęciu.

Czas wolno płynie w całkowitej ciszy.

Kocham Cię. Wyznaje Lukas w pełnym słońca pokoju.

Philip czuje że coś w nim pęka z siłą i hałasem godnym gwałtownej letniej burzy. Wpatruje się w Lukasa z szeroko otwartymi ustami i wstrzymanym oddechem. Spojrzenie Lukasa jest tak spokojne i tak niezaprzeczalne jak ciepło promieni słonecznych na jego plecach. Philip wymruguje z oczu łzy i wpada w jego ramiona wtapiając się w jego usta, całując go poprzez zadyszkę wywołaną niesamowitym niedowierzaniem, poprzez ból rozpalającej się w nim radości która powoduje skurcz w jego sercu. Parska przez nos gdy palce Lukasa wplątują się w jego włosy. Wiesz, ja powiedziałem Ci to pierwszy, mówi z uśmiechem w jego usta.

Ciemne brwi marszczą się w skupieniu. Czekaj... kiedy... pyta Lukas a kiedy Philip tylko unosi w odpowiedzi brwi, przewraca go na materac i odwraca ich pozycje unieruchamiając go pod sobą i obaj śmieją się skopując z siebie przykrycie i mocują się nie chcąc jednak zmienić swojej obecnej pozycji. Oślepiony, z rozświetlonymi słońcem włosami wpadającymi mu do oczu, Lukas po raz kolejny pyta kiedy?

Uśmiech Philipa znika. Philip pociera nosem policzek Lukasa i wsuwa go w jego włosy. Wdychając jego zapach odpowiada, gdy byłeś nieprzytomny. Wtedy kiedy Cię pocałowałem.

Lukas odsuwa się nieco nadal patrząc mu w oczy i w ciszy wywołanej ich zwalniającymi sercami obaj słyszą chrzęst żwiru pod kołami nadjeżdżającego samochodu Helen i Gabe'a wracających z wypadu z kajakiem nad jezioro, słuchają ich śmiechu wybijającego się ponad dźwięk zamykających się z trzaskiem samochodowych drzwi. Lukas pochyla się by go pocałować niczym ucieleśnienie ciepłego szczerozłotego łuku. Całuje go w tym samym leniwym tempie w jakim dzienne gwiazdy jego matki swobodnie unosiły się w powietrzu, niespiesznie i przeszywająco aż do szpiku kości a potem, kiedy obaj łapią oddech, błękit wpatruje się w brąz i Lukas prosi go szeptem powiedz mi jeszcze raz...

Philip wypełnia jego prośbę.


Déja Vu (Philkas: Philip Shea / Lukas Waldenbeck)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz