Ślizgają się po spokojnej tafli jeziora w której odbija się błękit letniego nieba. Trzymane przez niego wiosło wsuwa się do wody przerywając obraz przelatującego nad jego głową stada niebieskoskrzydłych cyraneczek. Płynność wiosłowania daje mu głęboki, hipnotyzujący wręcz spokój który wnika w niego poprzez ból ramion i wypełnia jego duszę aż po brzegi. Siedzący za nim Gabe mruczy słowa zachęty niskim, ściszonym głosem jakby i on uległ urokowi spokoju jaki roztacza otaczające ich jezioro. Wśród tego bezczasowego spokoju Philipowi wydaje się, że cichy i ostrożny szept Gabe'a jest niemal jednym z odgłosów natury. Philip dostosowuje się do rytmu wiosłowania pozwalając swemu ciału zsynchronizować się z ciałem Gabe'a, pozwalając aby jego umysł wypełniła cisza którą przez całe tygodnie starał się zagłuszyć sztucznymi, statycznymi dźwiękami.
Chowają wiosła i dryfują leniwie pozwalając kajakowi wytracić nieco szybkości. Gabe delikatnie kładzie dłoń na jego ramieniu. Posłuchaj Philipie, mówi i Philip słucha. Słucha delikatnego plusku wody, przecinanej przez lakierowane drewno w którym siedzi, miłego dla ucha kwakania przelatujących nad jego głową kaczek, dźwięków ukrywających się w trawie świerszczy. Zamyka oczy i wsłuchuje się w ukrytą pod tymi wszystkimi dźwiękami głęboką ciszę, ciszę która czai się także w podmuchach porannego wietrzyka.
Po raz pierwszy od trzech tygodni i czterech dni wspomnienie Anne Shea nie spycha go głową w dół w poczucie żałoby. Pozwala pustce wywołanej jej nieobecnością przebić jego skórę, rozlać się po lśniącej powierzchni wody i opaść na brzegi jeziora niczym wieczorna mgła. Pozwala swoim dłoniom pamiętać jej ciepło, płucom wspomnieć otaczający ją zapach jaśminu i papierosów. Pozwala sobie poczuć szorstkość jej dłoni kiedy tańczyli razem w ich maleńkim saloniku pomiędzy kanapą a telewizorem i pamiętać jak strzepywał z kurtki długie włosy koloru takiego jak jego własne. Słyszy jej cichy głos na spowitych smogiem ulicach Nowego Jorku gdy siedział wraz z nią na kanapie przed domem a matka, z głową opartą o jego ramię, wyciągała rękę w kierunku nieba i pokazywała mu gwiazdy ledwie widoczne na tle miejskich świateł i mówiła, że chociaż nie układało się im się najlepiej był on najlepszą rzeczą jaka spotkała ją w życiu.
Chłodny wietrzyk studzi gorące łzy płynące po jego policzkach a Philip wzdycha czując gulę w gardle. Szkoda, że ona nie może tego zobaczyć.
Gabe kładzie dłoń na jego ramieniu i oddycha drżąco jakby wyczuł echo desperackiej tęsknoty zatykającej gardło Philipa. Głaszcze go po ramieniu i odzywa się cicho.
Wydaje mi się chłopcze, że ona to widzi. Mówi. Ponieważ miłość nigdy nas nie opuszcza.
Kawałki Helen tworzą ścieżkę dźwiękową która już zawsze będzie mu się kojarzyła z podróżami samochodem. Dwa razy w tygodniu Helen wozi go do nowojorskiej poradni i za każdym razem pozwala mu zobaczyć siebie z innej strony niż jako policjantki czy kogoś kto bardzo chce go chronić. Pozwala mu dostrzec jak bardzo walczy ze sobą dzień w dzień starając się prowadzić jak najlepsze życie, jej szczerą niezgrabność z którą zgadza się próbować nowych rzeczy. Pozwala mu zobaczyć ledwie dostrzegalne resztki tego kim była w swoim poprzednim życiu błyszczące w jej erionitowych oczach, w jej nagłym, krótkim uśmiechu. Philip obserwuje ją zastanawiając się jaka była kiedyś, czy lubiła tańczyć, czy marzyła o tym by mieć własne dzieci. Zastanawia się jaka była zanim jej życie wypełniły zdjęcia zamordowanych dzieci a jej jedynym celem stało się łapanie ich zabójców.
Patrzy na nią i zastanawia się czy to możliwe aby oboje zostali uratowani przez coś tak prostego, a jednocześnie tak bardzo niemożliwego, jak miłość.
CZYTASZ
Déja Vu (Philkas: Philip Shea / Lukas Waldenbeck)
FanfictionDrobiny kurzu unoszą się w promieniach słońca widocznych w przerwie między zasłonami. Wsłuchany w szum ciszy Philip śledzi ich powolne opadanie. To gra w którą bawili się kiedyś z matką. Ona nazywała je dziennymi gwiazdami uśmiechnięta jakby potrafi...