3. Colorum

67 14 13
                                    


Odskakuję od okna jak oparzona. Przerażenie piecze mnie w brzuchu, a w ustach robi mi się tak sucho jakby nigdy nie było mi dane spróbować wody.

Wkopałam się. On tu przyszedł po mnie. Zaprowadziłam łowcę wprost do legowiska.

Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie...

Na pewno to zbieg okoliczności. Jak on tu trafił? Czyżby byłam tak nieostrożna i nie zauważyłam cienia pełzającego za mną?

Jesteś jak moje sumienie- mówię do niego w myślach.- Nie dasz mi spokoju, prawda, Granatowy?

Narzucam na siebie spokój niczym wojskową płachtę kamuflującą. Jest mi duszno i obraz przed oczyma mi ciemnieje.

Jestem pustą kliszą. Nie masz na mnie żadnego zdjęcia, nie ma dowodów.

Ale jeśli słyszałeś tamten dialog i jeśli wejdziesz tutaj i znajdziesz pigułki... Nie chcę żebyś odkrył utajnione pliki na taśmie, która jest moim życiem.

Przysuwam się do okna i i wyglądam za nie. Moje czarne oczy lustrują ulicę, przeskakując z jednego obiektu na drugi.

Ale jego już nie ma.

A ja dzielę się równiótko na pół. Jedna część mnie wzdycha z ulgą i ociera teatralnym ruchem czoło od potu, który jeszcze nie zdołał wpłynąć na moje blade czoło. Druga jest odwrotnością. Jej nogi stają się rozgotowanym makaronem, a jej żołądek zmienia się w okropną, pokrytą brodawkami ropuchę, która skacze, próbując się uwolnić od tego ciasnego, żałosnego, cielesnego więzienia.

Jestem w tym momencie dwoma kolorami. Pogrzebaną, zaklętą czernią i spokojną, oświetloną bielą.

Sunę niczym zjawa przez przedpokój i staję przy judaszu. Zerkam przez niego, przez zniekształconą szklaną źrenicę, która pokazuje mi odpadającą, zgniło-zieloną farbę ścian na korytarzu. Światło się nie pali, panuje paraliżująca cisza. Nikt nie idzie, a na pewno nie ktoś kto utyka i wspiera się na łasce.

W głowie rozbrzmiewa mi mantra, która toczy się po mojej czaszce.

Nie przychodź, nie idź tutaj, zniknij, przepadnij, odejdź, zagub się, przestań istnieć.

Adrenalina wpompowywana do moich żył każe mi stać tam i filować. Ona jest moim oficerem, a ja szarym podwładnym, który trwa pokornie na warcie i wypatruje wrogich jednostek.

Mija 15 minut, które przesypują mi się przez ręce jak złoty piasek prosto z potłuczonej klepsydry.

Powoli nabieram pewności, że nie wpadnie do mnie zgraja wściekłych psów w niebieskich mundurkach. Jednak stanie tutaj przypomina mi starą zabawę z dzieciństwa.

Baba Jaga patrzy.

BABA JAGA PATRZY!

Nie ma nikogo na korytarzu, nikt nie ośmiela się przerwać błogiej ciszy.

Odwracam się od wizjera i staję tyłem do drzwi.

Raz.

Głęboki wdech i cichy nonsensowny śmiech, kryjący się w meandrach mojego mózgu.

Dwa.

Przewrót oczami i prychnięcie wydobywające się z moich sinych ust.

Trzy...

Znieruchomienie każdej cząstki w moim ciele i węzeł stresu zaciskający się niczym boa na moich wymęczonych organach.

BABA JAGA PATRZY!

PharmacumWhere stories live. Discover now