Apokalipsa cz. 8

232 12 10
                                    

Spotkałem się oko w oko z Rosją. Szczęknęły miecze. Nasza walka trwała już co najmniej dziesięć minut i oboje byliśmy zmęczeni. Od niedawna Ivan zaprzestał obrony swoich boków, ale na razie nie nacierałem w te miejsca i udawałem że nie zauważyłem jego błędu.

-Gdzie jest Toris?!- wrzasnąłem do Rosji.

-Moja siostrzyczka Białoruś się nim zajęła!- odkrzykną Rosjanin.

-Co mu zrobiłeś?!-

-Ja?? Nic! Białoruś już dawno chciała mu powiedzieć parę słów i teraz nareszcie miała okazję.-

-Gdzie ona go zabrała?-

-Do swojego domu oczywiście!-odpowiedział z szyderczym uśmiechem mężczyzna.

On widocznie nie wierzył że mogę go nawet drasnąć. Sądził że mnie zabije. Inaczej nie powiedziałby mi szczegółów. Nie zastanawiając się dłużej jednym szybkim ruchem wyciągnąłem zza pleców pistolet i wystrzeliłem w stronę torsu przeciwnika. Kula przeszyła go na wylot. Nie mogąc utrzymać równowagi runą na plecy kaszląc krwią. Nie pozwalając mu wstać przycisnąłem go butem do ziemi. W jego oczach zauważyłem strach i panikę. Ale nie zebrała się we mnie litość...

Nie po tym co przez całe swoje życie robił...

-To było za Włochy i Amerykę. -powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

-Ato...- przystawiłem mu pistolet do głowy.

-Za Torisa...- pociągnąłem za spust. Ivan padł martwy...

-Rosja,nie żyje!!- wykrzyknąłem na cały głos.

Walki ustały w sekundę. Rosyjscy żołnierze stali bez ruchu, nie wiedząc w to co właśnie usłyszeli.

-ZWYCIĘSTO!!-wrzasnąłem.

Razem ze mną odezwały się inne głosy. Wszyscy krzyczeli w swoich ojczystych językach to błogosławione słowo...

Okrzyki były tak gromkie i napełnione radością że obudziłyby nawet umarłego.

Zauważyłem że w moją stronę przedziera się Ukraina.

-Nie!-krzyknęła klękając obok ciała Rosji. Jej łzy kapały na płaszcz jej brata.

-Idź Ukraino-powiedziałem- To koniec. Przegraliście. Wracaj do domu. Idź dopóki jestem miłosierny-

Kobieta wstała, dźwignęła z trudem ciało Ivana i rozkazała swoim żołnierzom.

-Odwrót!-oznajmiła łamiącym się głosem.

Wciągu kilku minut było po wszystkim. Armia nieprzyjaciela wycofała się z wyjałowionego pola walki. Nie braliśmy jeńców wojennych...

Nie zniżaliśmy się do poziomu wroga. Najważniejsze jednak jest to że wygraliśmy... I wydawało się że wszystko już będzie dobrze...


* * * *


Założyliśmy szpital polowy. Jedyne co się teraz dla nas liczyło to ocalić życie rannych przyjaciół. Estonia, Łotwa i Islandia już nie żyli...

Byli za słabi by przetrwać wybuch tak potężnej bomby. Niestety stan innych też dawał wiele do życzenia. Gdyby nie błyskawiczna interwencja medyczna Chin, pewnie większość z nich by już  nie żyła.

Prawie każdy miał osobę o którą mogą się zatroszczyć. Chiny miał Japonię, Anglia i Matthew mieli Francję, Prusy i Austria mieli Węgry, Norwegia miał Danie, Finlandia miał Szwecję. Romano i Niemcy nie mieli nikogo... Nagła strata brata i przyjaciela zostawiła na ich uczuciach i psychice ogromne rany. Nie obchodziło ich to że sami byli ranni. Ich myśli ciągle zaprzątał Feliciano i to było widać. Jednak starali się żyć dalej. Wytężali swoje siły by nie pokazywać swoich słabości. Ja zostałem w obozie-szpitalu dwa dni. Moje myśli zaprzątała jedna sprawa. Pojechać do Białorusi jak najszybciej i uratować Torisa. Nie mogłem wytrzymać tego nieustającego poczucia samotności i pustki.

Zrobięwszystko by tylko Toris żył


ApokalipsaWhere stories live. Discover now