- Frank, już późno.
- No i co?
- Musisz się położyć, bo jutro mamy bardzo ważną akcję.- Gerard podniósł się ze swojego łóżka na piętrze, mieszczącego się nad tym Franka i spojrzał w dół.
- Poczeka.- Iero zapisywał w swoim zniszczonym, ubrudzonym zaschniętą krwią dzienniku.
- Frank, pokarz mi no ten twój zeszyt.- Poruszył się, a ostre sprężyny wbiły mu się w brzuch.
- Zapomnij Way, nigdy.
- Jeżeli jutro zginiemy, to się nie dowiem.- Przewrócił się na plecy, pozwalając żeby jego czarne, długie włosy zwisały z krawędzi łóżka.
- Oh jak mi przykro.- Frank odruchowo pogładził włosy przyjaciela, starając się zapamietać ich nadzwyczajną miękkość.
- Ale jak przeżyję, to przyjdę i sam wszystko przeczytam!
- Coś się wymyśli. Nie dam ci tego dotknąć. Nawet jak umrę.- Obaj zaczęli się głośno śmiać maskując strach. Może i tak prawdopodobne żarty o śmierci nie były na miejscu, ale oboje mało się tym przejmowali. Była to ostatnia wesoła odskocznia jaka im została. Ale życie nie jest żartem, więc dlaczego się śmiali?
- Way, Iero gasić światła!- Krzyk dobiegł za drzwi, a rozkaz to rozkaz. Musieli chociaż udać, że śpią. Ale nie spali jeszcze długi czas, bo gdzieś w podświadomości zaczął ujawniać się strach.
Pokój był nadzwyczajnie obskurny. Tynk odpadał od ścian, podłoga była niemal zjadana przez okoliczne robactwo, a łóżka... Już lepiej byłoby spać na podłodze. Gdyby oczywiście jeszcze żyła.
Pod łóżkiem walały się wszelkie mało ważne, rzeczy codziennego użytku. Niestety wszystko co personalnie cenne, musiało być jakoś ukrywane, bo nikt nie miał czasu rozstrzygać okolicznych sporów o kradzież. A ta była na porządku dziennym. Bo każdy musiał się ogolić, a nie każdego stać było na czystą brzytwę, już nie mówiąc o jakichkolwiek kremach, które załatwiane były cudem.
Rzeczy ważniejsze, jak mundury, odznaczenia i dokumenty, fałszywe czy nie, trzymane były w małych szafach, zrobionych ze starych palet. Wszystko, przynajmniej w pokoju aktualnie stacjonujących Iero i Waya, było zawsze pedantycznie złożone. To ułatwiało identyfikacje.
Gerard poznał Franka niecałe pół roku wcześniej, na meldunku, w Waszyngtonie. Caly oddział został przetransportowany do Francji. Tam zostali rozdzieleni, ale postanowili o sobie nie zapominać. Całe 4 miesiące stacjonowania później, po upadku północnej Francji, obaj zostali wytypowani do kolejnego meldunku, tym razem w Anglii. Oddział lotników. Cud, że obaj jeszcze żyli.
Od dwóch miesięcy byli szkoleni, zapoznawani ze sprzętem i warunkami. Mapy mieli niemal wykute na pamięć.
Potem zaczęły się pierwsze misje. Od tych mniej groźnych, po te niemal zabójcze. Każde kończyły się śmiechem rozchodzącym się po obozie w jednostce. Ale każdy ich wylot przepełniony był mieszanymi emocjami. Wiedzieli, że mogą nie wrócić.
I tak mijało im życie. Na gwałtownych zrywach, skokach adrenaliny i nieprzeniknionym strachu.
Już o trzeciej nad ranem rozległa się syrena i obaj musieli się ubrać, możliwie uzbroić i stawić na placu przed budynkiem. Nie mieli czasu zamienić nawet słowa.
Ustawili się w szeregach na swoich miejscach i czekali. Następnie wydano rozkazy.
Tego dnia było jednak inaczej. W powietrze przeciwko niemieckim Luftwaffe zostaje wysłanych tylko kilku lotników. W tym nieśmiały, lecz skrupulatny Gerard Way. Został przydzielony mu dość skromny samolot, który na najbliższy czas stał się jego częścią. Musieli współpracować razem. Kochał lotnictwo, co nie zmienia faktu, że zajął się nim całkowicie przypadkowo.
CZYTASZ
A Never Ending Story• Frerard• Oneshots
FanfictionZbiór dziwnych one shotów, które są zbyt krótkie, by robić z nich oddzielną książkę.