Pearls

425 76 68
                                    

Gerard kochał kości. Kochał je aż za bardzo.

Kochał je tak mocno, że postanowił je mieć. Głupie postanowienie... każdy ma szkielet. Każdy ma te niesamowite twory podtrzymujące nasze ciało w pionie. To dzięki nim się ruszamy.

Ale

Gerard chciał mieć je bliżej, mocniej, więcej.
Dlatego chudł.
Nie chciał być chudy dla dobrej figury, sylwetki, czy ogólnie zewnetrznego wrażenia. On chciał mieć kości. Widoczne kości.

Znał każdą kość w swoim ciele na pamięć. Potrafił siedzieć godzinami dotykając swoich wystających żeber czy obojczyków.

Cieszył się z każdym zrzuconym kilogramem, bo wiedział, że jego kości nareszcie mają szansę wyjść, pokazać się, oczarować i innych.

Dla lepszego kontrastu unikał też słońca. Chciał, aby jego skóra była nieskazitelnie biała. Chciał, żeby powłoka pokrywająca jego paliczki chociaż trochę przypominała ich naturalny kolor.

Kochał swoje kości miednicy, uwidaczniające się jako piękne biodra. Kochał dotykać swoje kości jarzmowe ukrywające się pod zapadłymi policzkami.

Każdy patrzył na niego z obrzydzeniem. Inni chłopcy woleli uprawiać sporty i nabierać masy. Posiadać mięśnie. To obrzydzało Gerarda. Mięśnie to tylko kupa mięsa. Rozkłada się po naszej śmierci, gnije. Nie jest trwała. Za to kości są jak wieczny, zapisany pergamin. One są. Zawsze. Pokażą nam całą prawdę.

Siniaki i rany często znikają. Możemy je ukryć. Okłamywać ludzi. Kości nie kłamią. W nich zobaczymy prawdę. Widać na nich każdy większy uraz.

A Gerard kochał prawdę. Dlatego kochał kości.

Często wyobrażał sobie co będzie po śmierci... Ma tylko siedemnaście lat, nie może jeszcze zadecydować. Ale on już wie, że nie pozwoli na kremację. Brzydzi się prochami. On chce, żeby jego piękny szkielet już zawsze był wolny od ciała.

Ale nie mógł sobie jeszcze na to pozwolić.

Gerard dużo ćwiczył. Bynajmniej nie dla mięśni, co już wiemy. Chciał jeszcze szybciej spalić cokolwiek tam zostało. Ćwiczył, aż powstawały otarcia i rany. Bolało i to bardzo. Gerard płakał. Płakał całymi nocami i dniami. Bo bał się tego co będzie.
Wbrew pozorom nie był szaleńcem. On tylko bardzo lubił anatomiczną budowę jego ciała. To było ponad nim. A jednak bał się tego co się z nim dzieje.

Jedyne czego wszyscy zazdrościli Gerardowi to piękne zęby. Olśniewająco białe. Jak piękne perły, lśniące w słońcu. Zawsze oczarowywał swoim uśmiechem. Mimo jego zmarnowanych ust, piękne zęby naprawiały wszystko.

Dlaczego?

Zęby to też kości, prawda?
Gerard spędzał ogrom czasu szorując je najdelikatniejszymi szczoteczkami. Jedyne kości, które mógł bezkarnie dotykać i uwidaczniać...

Był zły kiedy ludzie nazywali to anoreksją. To nie jest tak! On nie chcę być chudy. On chcę kości...

Czy tak ciężko to zrozumieć?
Zadawał sobie to pytanie godzinami.
I nie, nikt nie zrozumiał.

Aż pewnego dnia Gerardowy uśmiech oczarował kolejną osobę.

Bo Gerard mimo swojej uprzejmości, ufności i cichej natury nie miał przyjaciół. Ba, on nawet nie miał znajomych.
Nie miał nikogo prócz wiecznie zdenerwowanych i wściekłych na niego rodziców.

Dlatego kiedy podszedł do niego chłopak, o pięknych bursztynowych oczach, Gerard zrobił coś więcej niż się wystraszył. On spanikował. Zmarł w bezruchu kiedy niski chłopiec dosiadł się do niego na trawie podczas szkolnej przerwy.

A Never Ending Story• Frerard• OneshotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz