Rozdział 9 - Szczera rozmowa pomaga. Ale nie jest lekarstwem na wszystko.

189 15 0
                                    

- Wiedziałam, że wyciągniesz mnie z tego szpitala choćby na chwilę - powiedziałam, kiedy razem z Malcolmem siedzieliśmy na piasku na plaży.

- Chyba wiszę ci rozmowę, no nie? - zaśmiał się, a ja oparłam głowę o jego ramię, zaciskając powieki. - Adrea, powiedz o co chodzi. Wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko. - Spojrzał mi poważnie w oczy, ale ja szybko odwróciłam głowę.

Czy to było tak bardzo widać? Czy to akurat on mnie tak dobrze znał?

- Ostatnio na mnie nawrzeszczałeś - odparłam, przełykając ślinę i starając się unikać rozwinięcia tematu.

- I za to cię przepraszam. - Westchnął. - Adrea, pamiętasz? Mamy być ze sobą szczerzy - szepnął, odwracając mnie delikatnie jego stronę.

- Nie wiem co do niego czuję.

Wyrzuciłam to z siebie. Powiedziałam, jak prosił. Nie chciałam mówić dokładnie, on wiedział. To mu wystarczało. Nie znaliśmy się od dziecka, jak prawdziwe rodzeństwo, ale nim byliśmy. Rozumieliśmy się. Mogliśmy porozmawiać na wszelkie tematy. Takie jak ten.

- Do... Travisa, tak? - spytał, a ja niezauważalnie pokiwałam głową. - Ty tego nie wiesz, czy nie chcesz tego przyznać samej sobie? - spytał, mierząc mnie rozbawiony wzrokiem.

- O czym ty gadasz, Malcolm? - Popatrzyłam na niego surowo.

- Zależy ci na nim - powiedział z lekkim uśmiechem.

- Na tobie też i co? - spytałam nieco opryskliwe, zastanawiając się czy on może mieć rację.

- Ale nie w ten sposób. - Pokręcił głową, śmiejąc się.

- Te twoje insynuacje doprowadzają mnie do... - nie dokończyłam, bo przerwał mi jego głośny śmiech.

- Ty go kochasz, Rea! Zabujałaś się całkowicie! - krzyczał, trzymając się za brzuch, który rozbolał go po dużej ilości śmiechu.

- Malcolm, powiedziałam ci to, licząc na inteligentną odpowiedź z twojej strony, a nie... - mówiłam surowym głosem, ale on mi znowu przerwał.

- Czy uważasz, że w miłości jest jakiś sens? Proszę cię! Afrodyta nie zna tego słowa! - krzyknął, ale potem rozmarzony kontynuował: - Miłość jest wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. To, że zakochałaś się w Travisie, nie jest wcale złe... - Dalej by komplementował miłość i jej wszystkie aspekty, ale mnie olśniło.

Mój brat też się zakochał.

Na twarz wpłynął mi wyraz zrozumienia, który niewątpliwie ujrzał, bo zaprzestał mówienia. Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem, a na moich ustał błąkał się zadowolony uśmiech.

- O co ci chodzi, Andrea? - spytał, mierząc mnie wzrokiem.

- No, mów. Która jest tą szczęściarą? - Zwróciłam na niego rozbawiony wzrok, kiedy zobaczyłam jak robi się cały czerwony. - No, Mal, przecież dopiero pouczałeś mnie co do tego, że podoba mi się Travis. Co masz teraz do powiedzenia?

- Ja... ja... - zaczął się jąkać, a ja śmiać. - Przyznałaś, że ci się podoba! - krzyknął po chwili.

- Tak. I oczekuję tego samego w zamian - odparłam, wiedząc, że już z nim wygrałam.

Nie był w stanie dłużej się kłócić, bo i tak bym to od niego wyciągnęła. Za długo go znałam. A on mnie. Wiedział, że do tego dojdę. I wiedział również, że lepiej z nim będzie, gdy dowiem się tego właśnie od niego, a nie jakiejś innej osoby.

- Valentina Diaz - szepnął bardzo cicho, ale zdołałam go usłyszeć.

- Ta od Afrodyty?! - krzyknęłam zdziwiona, bo...

Przyznam szczerze, nie myślałam, że mój brat zakocha się w córce Afrodyty. Zawsze uważał, że to nie jest... w porządku, ponieważ mogą używać czarów, wpływając na uczucia. No i przede wszystkim ważniejszy jest dla nich wygląd, niż rozum.

- Krzycz głośniej, jeszcze wszyscy cię nie usłyszeli - mruknął, kręcąc głową.

- Ale Mal! Dopiero teraz mi mówisz... i że to Diaz. Ostatnio nawijałeś dość negatywnie o dzieciach tej bogini. A Valentina jest akurat... no, taka bardzo afrodytowa - powiedziałam. - I się dziwisz, że się zdziwiłam! Znaczy... dziwisz, że jestem zszokowana. To lepiej brzmi - poprawiłam się szybko, zastanawiając się, czy ja naprawdę tej głupoty nie przejęłam od Travisa.

Travis.

- Mal... co ja powinnam zrobić? - spytałam nieco ciszej, powracając myślami do Trava.

- Jak to co? To on jest chłopakiem, on powinien wykonać pierwszy krok - powiedział, jakby to była najoczywistszy rzecz na świecie.

Żeby to było takie łatwe. Przecież nie jest powiedziane, że on się we mnie zakochał!

Widząc moją powątpiewającą minę, dodał:

- Pomóż mu się obudzić. On to zrobi dla ciebie, Rea. Uwierz w siebie.

- Ale, Trav... znaczy Mal... - jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi.

Myliłam się, nic mi nie wychodziło. A co dopiero coś takiego! Jak mam dowiedzieć się czy mnie kocha i oczekiwać, że on to sam zrobi. To brzmiało nierealnie! Nie byłoby to możliwe, chyba że Afrodyta i Eros maczaliby w tym palce, czego nie chciałam.

- Myślisz o nim ciągle? - spytał, podnosząc lekko brwi.

- Ja się o niego martwię, Malcolm. Boję się, że on się nie wybudzi. Nie wyobrażam sobie dnia bez niego - powiedziałam i odkryłam twarz, patrząc w szare oczy brata. - Zakochałam się w nim i mam problem. Zrobiłabym dla niego wszystko, ale w tej chwili jestem bezradna. Nie wiem co robić, Mal - szepnęłam na co on mnie mocno przytulił, a ja wtuliłam się w niego.

Wiedział czego nienawidzę. Strachu i bezsilności. Każde dziecko Ateny tego nie lubiło, bo pokazywało to, że jest się słabym. Ale ja szczególnie krytykowałam te uczucia. Bałam się, że kiedy będę bezradna, wszystko może się posypać. Że w jakimś ważnym momencie przez to, że nie będę nic wiedziała, ktoś może umrzeć. Tak jak Michael Yew. Miałam na niego uważać, w czasie bitwy o Manhattan. Ruszyłam z domkiem Apollina na jeden z mostów. I Michael zaginął. Przeze mnie. Bo byłam bezradna.

- Bądź przy nim. To najlepsze co możesz zrobić - szepnął mi nad uchem, a ja westchnęłam, powstrzymując łzy.

- Dziękuję, Mal - odparłam podnosząc się. Już zamierzałam odejść, ale sobie o czymś przypomniałam. - Jesteś chłopakiem. To ty wykonasz pierwszy ruch w stosunku do Valentiny.

Zanim zdołał to jakoś skomentować, odbiegłam w stronę infirmerii. Otworzyłam cicho drzwi i podeszłam do łóżka Travisa. Usiadłam na jego krańcu i spojrzałam na chłopaka. Jego klatka piersiowa powoli unosiła się i opadała. Spał.

Ale kiedy się obudzi?

Delikatnie odgarnęłam włosy z jego oczu i zaczęłam gładzić jego policzek.

Martwiłam się. Najzwyczajniej w świecie bałam się o niego. Bałam się, że on się nie obudzi. I nie zobaczę jego uśmiechu i iskierek w oczach.

Zaczęłam szybko mrugać, aby odgonić łzy. Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości, nie teraz.

- Travis... obudzisz się, no nie? Czekam na ciebie tutaj, Trav. I obiecałam cię nie zostawiać. I ty też miałeś mnie nie zostawiać. Proszę, obudź się, Trav... błagam... zrób to dla brata. Dla nas wszystkich. Dla mnie - szeptałam. - Otwórz te oczy, Travis! - podniosłam głos, zanosząc się płaczem. - Bo ja nie dam rady sama. Jedno nie da rady bez drugiego, pamiętasz? Bo ja cię kocham, Trav. Obudź się. Proszę...

Ale to nie był film, na którym gdy tylko powie się "kocham cię" wszystkie smutki i problemy znikają. Travis nie otworzył oczu. Nadal się nie budził. To nic nie dało, bo on nadal spał. I nie zapowiadało się na jego pobudkę.

I will also steal your heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz