Kiedy tylko Draco teleportował się pod bramy Hogwartu, przez całe jego ciało przeszedł nieprzyjemny i zimny dreszcz. Zdecydowanie niespodobała mu się przekazana przez Narcyzę wiadomość.
Lucjusz Malfoy jest ojcem Dracona, to fakt nie do podwarzenia, ale dla młodego Ślizgona życie pod jednym dachem z tym bezwzględnym mężczyzną nie było przyjemnym spędzaniem czasu czy szczęśliwym dzieciństwem. Jego życie od samego początku nie należało do niego. Zawsze musiał robić to czego chcieli od niego inni.
Co prawda, za czasów Czarnego Pana był śmierciożercą i starał się wiernie mu służyć, nie bez powodu na jednym z jego bladych przedramion znajdował się mroczny znak, który stał się równocześnie wyznacznikiem jego pozycji wśród sługusów Toma Riddle'a. Zapracował na to. Chciał stać się kimś wielkim, a jak wiadomo, dla śmierciożercy to najwyższy zaszczyt, tym bardziej, że tylko Ci najwierniejsi, stając przed obliczem Voldemorta mieli jakiekolwiek szanse na przeżycie.
Malfoy należał właśnie do takich osób. Był wierny. Jeśli nie najwierniejszy. Było to nie bez przyczyny. Bał się. Właśnie tak, Draco Malfoy czegoś się bał . Wolał patrzeć na cierpienie innych lub też sam je powodować niż narazić własne życie dla dobra ogółu.
Niejednokrotnie młody arystokrata wraz ze swoją ciotką, Bellatrix Lestrange torturował i upokażał ludzi, najczęściej mugolskiego pochodzenia, napawając się ich wrzaskami i błaganiem o szybką śmierć, koniec końców mordował ich z zimną krwią, niczym maszyna stworzona do zabijania. To właśnie ta kobieta nauczyła go wszystkiego. Pokazała co znaczy nienawidzić, co znaczy być silnym i nieugiętym, a co najważniejsze, jak czerpać przyjemność z czyjegoś cierpienia.
Z każdym dniem stawał się coraz gorszy. Przestał dopuszczać do siebie pozytywne emocje, sprawianie bólu i wywoływanie łez stało się jego codziennością. Draco w przeciągu kilku lat stał się bezlitosny i żądny śmierci, niemal tak samo jak jego ojciec. Widok zmaltretowanych, martwych ciał jego ofiar wywoływał w nim uczucie euforii. Stał się bezwzględny, tak jak życzył sobie tego jego ojciec, napawał się władzą, którą miał nad szlamami, które zabijał. Z dnia na dzień podobało mu się to coraz bardziej.
***
Hermiona, wbrew pozorom nie należała do grupy ciekawskich osób, ale w tym wypadku coś niewytłumaczalnego kazało jej przyjrzeć się uważniej, zaistniałej przed chwilą sytuacji.
-Co ten Malfoy znowu kombinuje? - Szepnęła pod nosem gdy zobaczyła blondyna, który właśnie wracał do szkoły rozglądając się dookoła.
Szła kilka kroków za chłopakiem, wcześniej używszy zaklęcia kameleona, jednak jej obserwacje nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Draco wrócił prosto do swojego dormitorium, co nieco rozczarowało brązowo - oką Gryfonkę.
Stała pod drzwiami jego pokoju jeszcze przez chwile po czym zdjęła z siebie zaklęcie i ruszyła w kierunku kanapy stojącej przed kominkiem, od tego zabawiania się w detektywa strasznie zmarzła więc postanowiła jak najszybciej się ogrzać.
W tym samym czasie pewien platynowy blondyn wyszedł ze swojej komnaty, ubrany w luźne dresowe spodnie i czarną koszulkę przylegającą do jego torsu, która uwydatniała jego wyrzeźbione mięśnie. Hermiona widziała go w takim wydaniu po raz pierwszy, chcąc czy nie chcąc była zmuszona przyznać, że chłopak stał się naprawdę przystojny od czasu gdy dane jej było zobaczyć go ostatnim razem.
- Gdzie się szlajałeś, Malfoy? - To pytanie wślizgnęło się na usta Gryfonki zanim zdàrzyła przemyśleć to czy w ogóle chce go o to zapytać.
Ślizgon spojrzał na nią pogardliwie i prychnął.
- Nie Twoja sprawa, Granger. Powiedział chłodno. - Rodzice Ci nie mówili, że nie powinny interesować Cię sprawy, które nie dotyczą Ciebie? - Zapytał, ale wcale nie zamierzał czekać na odpowiedź. Ruszył w stronę łazienki, ale zatrzymał się w pół kroku słysząc za sobą jej głos.
CZYTASZ
Karaluch i Szlama [Dramione]
FanfictionMinął ponad rok odkąd jasna strona wygrała wojnę o Hogwart. Wydawać by się mogło, że wszystko wróciło do normy a nawet w niektórych przypadkach uległo znacznej poprawie. Tylko stosunki między Ślizgonami a Gryffonami pozostawały niezmienne Większość...