Rozdział 6

447 23 2
                                    

Stała przy dziobie ogromnego statku. Za dnia wyglądał zupełnie inaczej niż w nocy - dopiero teraz można było dostrzec te wszystkie zdobienia, pozłacane ozdoby, lśniącą piracką flagę....

Stała oparta o maszt, wpatrując się w zamyśleniu w spokojne, błękitne morze. Praktycznie było je widać z każdej strony - znaleźli się bardzo daleko od jakiegokolwiek lądu. Jednak z tej strony wyglądało najlepiej - na tle wschodzącego słońca. Wciągnęła powoli rześkie, świeże powietrze do płuc. W końcu poczuła się naprawdę wolna, niezależna, szczęśliwa...

- Wstawaj do cholery! Rusz w końcu swój zad!

Lisa nagle obudziła się, podnosząc głowę z stosu blaszanych blach i garów, na których jeszcze przed chwilą drzemała. Zrobiła to ciut za gwałtownie, przez co rozległ się po całej kuchni huk spadających na marmurową podłogę naczyń, przez co się całkowicie rozbudziła. Szybko się podniosła i zaczęła zbierać porozwalane gary, jednak od razu usłyszała ten sam głos, który wyrwał ją ze snu:

- Zostaw to teraz, potem pozbierasz to, co rozwaliłaś! - warknął niezmiennie spokojnym głosem Tenebris. Dopiero teraz zauważyła, że przyglądał się jej poczynaniom od samego początku, stojąc w drzwiach kuchni z grobowym wyrazem twarzy. Szybko wstała, rozcierając sobie łokcie i ruszyła za mężczyzna, zmierzając na górny pokład. Dziewczyna spojrzała na swoje ubranie - wyglądała jak ostatnia sierota, albo jak po dobrej imprezie - całe ubranie i twarz były czarne, od tych brudów i sadzy, pochodzących z tych piekielnie brudnych naczyń, z którymi męczyła się chyba z pół nocy... A przynajmniej do momentu, aż zasnęła ze zmęczenia.

W końcu udało im się na zewnątrz. Statek dalej znajdował się w porcie. Woda była spokojna. W oddali było słychać głosy mew. Na horyzoncie wschodziło pomarańczowe słońce.

- Dopiero świta? - spytała zdezorientowana Lisa.

- Normalnie zaczynasz ze mną ćwiczenia, kiedy słońce jest w zenicie, ale muszę przestawić cię załodze. Nic nie mów, nie rób min, nie chojrakuj, najlepiej gap się bezmyślnie w ich obrzydliwe gęby. Mają teraz kaca i lepiej nikogo z nich nie denerwować. Nie zapominaj, kim tutaj dla nich jesteś...

- Kapitan też będzie? -w końcu odważyła się odezwać Lisa.

- Nie, on nigdy nie opuszcza swojej kajuty, kiedy świeci słońce - odparł beznamiętnie Tenebris, po czym zaprowadził ją na sam środek pokładu, gdzie zdążył już się zgromadzić spory tłum piratów. Mężczyzna obrzucił ich wszystkich pogardliwym spojrzeniem. Od razu było widać, że kompletnie tutaj nie pasuje... Albo nikogo nie lubi, co jest równie prawdopodobne.

Dopiero po chwili doszła do wniosku, że muszą na kogoś. Nie trudno było jej się domyślić, że tym kimś musiał być ten drugi rekrut.  I miała rację - po paru minutach pojawił się niski, mniej więcej w wieku Lisy, chłopak. Miał krótkie, brązowe włosy i niebieskie oczy. Miał minę, która idealnie odzwierciedlała aktualne uczucia Lisy - strach, zmieszany z lekkim zażenowaniem. W końcu doszedł ślimaczym krokiem doszedł do miejsca, w który znajdowała się Lisa z Tenebrisem, czyli na sam środek zgrupowania. Tenebris westchnął głęboko, przewracając oczami, po czym chwycił rękę obojga rekrutów, po czym uniósł je wysoko do góry.

- Zamknąć się i słuchać, jeśli mam nie wrzeszczeć! - warknął, przekrzykując resztę pirackich głosów. Niektórzy z nich odpowiedzieli złowrogimi spojrzeniami lub wyciągnięciem zza pazuch sztyletów, jakby chcieli pokazać, że oni również mają, ale swój, lepszy sposób na krzyk, który bardzo musiał drażnić ich skacowane łby. Mimo to, niczym niewzruszony Tenebris kontynuował:

- Oto nowi rekruci!

- Nazwa służba pokładowa lepiej brzmi - mruknął ktoś zza pleców Lisy. Niestety, w duchu, musiała przyznać mu rację. Z tego, co wydedukowała z wypowiedzi Tenebrisa, czeka na nią jeszcze wiele, bardzo wiele zmywania i ćwiczeń z mentorem. Z tego, co czytała, chyba trzeba było na statku spędzić gdzieś z rok, aby starać się o bycie piratem. Co prawda, było w tym jedno "jednak", ale tylko odnośnie jakiejś specjalnej sytuacji, która, patrząc na załogę, niezbyt szybko, o ile w ogóle miała nastąpić. A więc czekały ją tylko jeszcze trzysta sześćdziesiąt cztery dni zmywania tych garów! Bosko! Jakby ktoś ze znajomych z Little Princeton zapytałby, jakie doświadczenia nabrała po roku spędzonym statku, jedyne, co mogłaby odpowiedzieć to to, że umie już zmywać najbardziej spleśniałe naczynia, jakie widział świat. O ile już wtedy będzie umiała. Jak na razie szło jej naprawdę ciężko - w ciągu tych około trzech godzin udało się jej umyć zaledwie jeden wielki gar i dwie, miedziane misy. Mimo wszystko, był to dość imponujący wynik, biorąc pod uwagę to, że w pałacu bardzo rzadko miała okazję zmywać. Dla niej najważniejszym obowiązkiem było dotrzymywanie towarzystwa księżniczce Cecilii.

Nigdy nie zadzieraj z panią kapitan!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz