Głównym atutem wynajmowanej kawalerki był na pewno salon. Utrzymany w jasnych barwach i z wyjściem na balkon, które kusiło, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Jeżeli można było tak nazywać mieszaninę spalin i dymu w Nowym Jorku. Mimo wszystko, nie zmieniłbym tego miasta na nic innego. Zabawne, że ktoś urodzony w małej mieścinie, od początku wiedział, że jego miejsce jest w dużych metropoliach, takie jak to. Było to niczym przeznaczenie.
Wyszedłem z filiżanką gorącej kawy na zewnątrz, obserwując ruch na ulicy. Kamienica była położona w niebezpieczniejszej dzielnicy miasta, przez co często dochodziło do strzelanin. Jednak dzięki cieszącej się złą opinią okolicy, cena mieszkania była o wiele niższa. Potrafiłem się bronić, więc nie widziałem w tym problemu. To był najmniejszy z moich kłopotów.
Dzieci biegały w kurtkach po chodniku, szukając pozostałości śniegu, który zdążył się już roztopić. W tym roku zima nie była tak siarczysta, co mogło być spowodowane ociepleniem klimatu. Mówili o tym we wszystkich wiadomościach, jak gdyby ktokolwiek miał się tym zainteresować. I tak umrzemy zanim dojdzie do tej katastrofy.
Odetchnąłem cicho, obserwując jak mój oddech zamienia się w parę. Czuć było w powietrzu chłód, ale przez zbliżającą się wiosnę, nie był tak dotkliwy jak na wcześniej. Wkrótce gołe drzewa pokryją się zielenią, a zima odejdzie w niebyt. Jeżeli miałbym być szczery, bałem się tego momentu. Ilekroć dostrzegałem zmiany pory roku, dopadały mnie wyrzuty sumienia. Minęło tak wiele czasu, a nadal nie udało mi się jej odnaleźć.
Mój pobyt na balkonie, przerwał dzwonek do drzwi. Odłożyłem niemal nietkniętą filiżankę napoju, aby wpuścić wyczekiwanego gościa.
— Nie było bezpieczniejszej okolicy? — zapytał Bruce, rozglądając się z niepokojem na boki.
— Nie czujesz tego dreszczyku emocji? — zażartowałem, lecz po moich słowach, padły z ulicy strzały.
— Niespecjalnie — przyznał słabo, wchodzą do środka. — Na wszelki wypadek, będę się trzymał z dala od okien.
— Traktuj to w takim razie jak kolejną misją. Wydostanie się z mieszkania niedoszłego Hawkeye'a żywym.
— Nie wiem skąd u ciebie to poczucie humoru.
— Nie mogę się wiecznie smęcić — odparłem niewzruszony, dostrzegając jego pytający wzrok. — Podobno są kłopoty. Jak zawsze zresztą, kiedy wzywasz mnie.
— Co innego miałem zrobić, skoro na moich barkach spoczywa okłamywanie wszystkich, że Avengers zrezygnowali z roli bohaterów? — powiedział zniechęcony, siadając na kanapie. Pod jego ciężarem, odezwał się metaliczny dźwięk sprężyn. — Zostałem sam.
— A Thor? — Ilekroć jego imię padało z moich ust, wypluwałem je z siebie niczym jad. — Nadal nie wrócił?
Pokręcił przecząco głową.
— Jest źle. Od porwania Alex Odenail pół roku temu, wszyscy momentalnie zniknęli! Nadal nie mogę się skontaktować z Fury'm, po Thorze nie ma śladu, a ta cała organizacja z Panem B na czele rozpłynęła się w powietrzu! Co według ciebie mam zrobić? — dokończył zrezygnowany, chowając twarz w dłoniach.
— Z twojego tonu wnioskuję, że były kolejne ataki na Stark Tower — mruknąłem, przeczesując dłonią włosy. — To nie wygląda dobrze.
— Co ty nie powiesz?! Od kiedy ogłosiłem w mediach, że Avengers odchodzą na emeryturę, są ciągłe zamieszki pod wieżą.
— Nie spodziewałem się, że mieszkańcy miasta tak się załamią. Wyładować swój strach przed odejściem Avengers, poprzez manifestacje czy ataki na Stark Tower. — Pokręciłem z niedowierzaniem głową. — Media nie przestają o tym trąbić — dodałem, napotykając ponure spojrzenie Bruce'a. — Minął już miesiąc od twojego ogłoszenia, a nie przestają tego żywo komentować.
CZYTASZ
Pozory Mylą
Fanfiction- Myśl optymistycznie. - Ściga mnie drużyna Avengers oraz policja z całego miasta, bo uważają mnie za słynnego przestępcę Kameleona. Co niby widzisz w tym pozytywnego? - Masz u swojego boku, przystojnego ochroniarza - odparł z uśmiechem Clint Barton...