Rozdział II

371 30 1
                                    

Victoria wyprzedziła mnie pytaniem skierowanym do Emmy czy idzie na imprezę, bo sam chciałem ją o to zapytać. Miałem nadzieję, że się zgodzi.
- Jasne, z wielką chęcią. O której? - powiedziała Emma
- O 20, oczywiście masz wstęp do miejca dla vipów, bo rozumiem że chcesz dołączyć do klubu? - zapytałem z zalotym uśmiechem.
- O tak.
- Świetnie - powiedziała Vic - możesz przyjść w piątek trochę wcześniej do mnie to razem coś dla mnie wybierzemy, bo widzę że masz dobry gust.
- Okej, będę u Ciebie koło 18:30. A teraz muszę lecieć, papa - powiedziała Emma, przytulając mnie i Vic na pożegnanie.
Szliśmy z Victorią razem w stronę internatu, jednak wtedy przypomniało mi się, że jestem umówiony z niebieskowłosą dziewczyną.
- Vic, przypomniało mi się że mam jedną rzecz do załatwienia, więc muszę szybko lecieć.
- Dobrze Nathan, tylko nie rób nic głupiego - powiedziała z troską w głosie.
Wiedziałem że się o mnie martwi. Chociaż ona przejmowała się tym, jak się czuję. Przytuliłem blondynkę i pobiegłem. Kiedy dotarłem do pokoju, szybko wyciągnąłem schowany pistolet i włożyłem pod bluzę. Wiedziałem, że jak mnie sprowokuje to może się to źle skończyć. Wyszedłem w pośpiechu z pokoju, uważnie zamykając drzwi. Zbyt dużo rzeczy o których nikt nie mógł się dowiedzieć kryło się tam. Ruszyłem w kierunku szkolnej łazienki.
Wszedłem i ujrzałem niebieskiego motyla... Zupełnie jak włosy tej dziewczyny. Rozejrzałem się, czy nikogo nie ma.
- W porządku Nathan... Nie denerwuj się... Wszystko dobrze stary. Policz do trzech... - mówiłem sam do siebie.
Położyłem ręce na umywalce, próbując się opanować. Jednak choroba coraz bardziej dawała o sobie znać.
- Nie bój się... Rządzisz tą szkołą... Gdybym chciał, rozwaliłbym ją... Ty tu rządzisz - mówiłem dalej do siebie, starając się uspokoić.
- Więc czego chcesz? - zapytałem, gdy kątem oka zobaczyłem wchodzącą dziewczynę do łazienki.
- Mam nadzieję, że sprawdziłeś okolicę, jak to mówi mój ojczym... A teraz porozmawiajmy o interesach - powiedziała.
- Nic dla ciebie nie mam - odpowiedziałem czując, że zaraz mogę zrobić coś głupiego.
- Zła odpowiedź. Masz mnóstwo hajsu.
- Moja rodzina jest dziana, nie ja.
- Biedny, bogaty dzieciaczek. Wiem, że sprzedawałeś dragi dzieciakom ze szkoły. Założę się, że twoja szanowana rodzina, pomogłaby mi, jeśli bym do nich poszła. Już widzę te nagłówki.
- Nie mieszaj ich w to szmato - denerowowałem się coraz bardziej.
- Mogę rozgadać, że Nathan Prescott jest płaczącym gówniarzem, gadającym do siebie.
Wtedy nie wytrzymałem. Wyciągnąłem pistolet, mimo że w głębi serca nie chciałem tego robić.
- Nie masz kurwa pojęcia kim jestem i z kim zadzierasz! - wykrzyczałem.
- Skąd to masz? Co robisz? Odłóż to!
- Nigdy nie mów mi, co mam robić. Wkurzają mnie ludzie, którzy próbują mnie kontrolować!
- Będziesz miał za to o wiele większe problemy niż za prochy.
- Nikt nawet nie zatęskni "punkówo", co?
- Trzymaj tę broń z dala ode mnie, psycholu!
Już naciskałem spust, kiedy zadzwonił alarm przeciwpożarowy.
- No nie... - powiedziałem, a niebieskowłosa odepchnęła mnie i upadłem na ziemię.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj szajbusie! - powiedziała i uciekła.
Kiedy wstawałem, zobaczyłem podarte zdjęcie Max... Maxine Caulfield.
- Kolejny chujowy dzień - powiedziałem do siebie.
Mam nadzieję, że ta mała szmata Max nie wygada nic dyrektorowi, ale i tak znajdę ją niedługo i powiem jej co mam do powiedzenia.
Wyszedłem ze szkoły tak wkurwiony, jak nigdy. Jeszcze ją dorwę...
Wszedłem do pokoju i położyłem się na łóżku, rozmyślając o tym co się stało i co by się stało, gdyby ten alarm przeciwpożarowy się nie włączył. W sumie jestem za to wdzięczny Max. Gdyby nie ona, najprawdopodobniej zabił bym ją. Ale przecież nie mogę pokazać tego Max, że jej dziękuję. Nie może się domyśleć, że coś jest ze mną nie tak. Schowałem pistolet, żeby znowu nie ponieść się chwili, gadając z Max. Ponownie wyszedłem z pokoju, zamykając je ostrożnie i poszedłem na parking. Od razu ją zauważyłem, stojącą z tym nerdem Warrenem.
- Max Caulfield, prawda? Jesteś jedną z fanek fotografii Jeffersona- powiedziałem, po czym przesunąłem Warrena.
- Jestem jedną z jego uczennic - powiedziała spokojnie. Aż za spokojnie.
- Walić to. Wiem, że lubisz robić fotki, zwłaszcza gdy jesteś schowana w kiblu. Gadaj co widziałaś, natychmiast! Gadaj dziwko! - znowu się wkurwiłem.
- O czym ty mówisz? - zapytała jak by nic nie wiedziała, aż mi się zachciało śmiać.
- Wiem, że jesteś tu nowa ale nie pogrywaj ze mną.
- Nie jestem tu nowa. Mieszkam tu od wielu lat.
- W takim razie powinnaś wiedzieć, że ta dziura należy do Prescottów.
- Nie musisz się mną przejmować... Martw się o siebie - i tutaj chyba trafiła w mój słaby punkt. Będę się przejmować tą kłótnią i mieć jebane wyrzuty sumienia potem, ale teraz nie potrafię się opanować.
- Nie analizuj mnie! Mam od tego ludzi. Martw się sobą, Max Caulfield.
- Odsuń się, Nathanie Prescott.
- Mówisz mi, co mam robić? - zapytałem z agresją w głosie.
- Odsuń się od niej koleś! - wtrącił się Warren. O matko jak się boję, jeszcze mi coś zrobi! - pomyślałem i zaśmiałem się w myślach.
Walnąłem go w głowę, a on upadł.
- Zostaw go! - krzyknęła Max.
- Nikt mi nie będzie rozkazywał. Ani rodzice, ani dyrektor ani ta suka z kibla! - zacząłem szarpać Max.
- Przestań! Natychmiast! - powiedziała i podrapała mnie na policzku.
Nagle podjechał samochód.
- Max?
- Chloe?
- No nie, znowu ty! - myślałem że wybuchne gdy zobaczyłem tą niebieskowłosą suke w aucie.
- Warren!
- Uciekaj, zajmę się tym - krzyknął i pociągnął mnie, a ja upadłem na ziemię. Myślał że pokaże Max jaki to on jest cudowny czy co? Zacząłem okładać go pięściami, a kiedy zobaczyłem że Max wsiada do samochodu szybko wstałem.
- Wracajcie szmaty! Nawet nie próbujcie uciekać! Nikt ze mną nie zadziera! Nikt! - wykrzyczałem, po czym zacząłem kopać opone. Wtedy nawet nie zdawałem sobie, jak bardzo to boli.
Jebane szmaty odjechały i wtedy na parking przybiegł "ochroniarz".
- Co tu się wyrabia? - zapytał.
- Nie twoja sprawa - powiedziałem i odeszłem. Wiedział, żeby lepiej nie wdawać się ze mną w kłótnie.
Musiałem odreagować, więc wróciłem do pokoju po fajki i pieniądze, po czym wróciłem na parking żeby pojechać do sklepu po wódkę. Po drodze spotkałem Emmę.
- Hej Nathan.
- O, cześć Emma - powiedziałem ze sztucznym uśmiechem.
- Co ci się stało w policzek? - zapytała.
Kurwa. Zapomniałem o nim.
- A nic takiego, skomplikowana historia.
- No dobrze, jak nie chcesz mówić to nie mów. Gdzie się wybierasz? - widziałem troskę w jej oczach.
- Do sklepu, muszę się napić - powiedziałem szczerze.
- Ooo, co za zbieg okoliczności, ja tak samo - zaśmiała się.
- Oh, jak chcesz możesz jechać ze mną.
- Będzie mi bardzo miło.
- To wsiadaj - otworzyłem jej drzwi, po czym przeszedłem na drugą stronę auta i też wsiadłem.
Ruszyliśmy i nastała niezręczna cisza, jednak ona po chwili zaczęła rozmowę.
- Mogę zapalić? - zapytała niepewnie.
- Tak, tak - powiedziałem skupiony na jeździe.
- Okej - wyciągnęła papierosa i go podpaliła - co takiego się stało że musisz się napić?
Zauważyłem, że uśmiechnęła się pod nosem.
- A dużo się dzisiaj wydarzyło i ogólnie jakoś tak, a ty?
- To samo - posłała mi promieniujący uśmiech.
Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do marketu. Kupiliśmy to co chcieliśmy i wróciliśmy do internatu. Postanowiłem zaprosić ją do mnie, bo zawsze lepiej jest się napić razem.
- Wow, bardzo ładnie tu masz - powiedziała z zachwytem.
Zdziwiłem się, ponieważ mam w pokoju dość mroczną atmosferę, a jednak komuś się to spodobało. Żeby tylko wiedziała, co się tu naprawdę kryje.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej hej :3 Wiem, że rozdział miał być kilka dni temu ale jakoś nie miałam weny :p Mam nadzieję że się podobał ^^ Wiem, że miało być tak że Nathan i Chloe się nie znają, ale jednak to zmieniłam i możliwe że jeszcze zmienię to, że ciemnia nie istnieje, ale się zastanawiam. A Wy jak myślicie? Następny rozdział pewnie będzie za około tydzień. Zostawiajcie gwiazdki i komentarze ;3

Fake smile || Nathan PrescottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz