Rozdział II

7.9K 413 6
                                    

Niełatwo jest być najstarszym synem w rodzinie. Niełatwo także być nim w rodzie Czarnych Wilków. Obowiązki i ogromna odpowiedzialność za stado - to właśnie dostałem w spadku od ojca. A on, szczęśliwy, że może w końcu odpocząć, pozostawił mnie w nowym położeniu zupełnie samego.

- Poradzisz sobie synu, wierzymy w ciebie - powtarzał.
Jednak jego słowa były kroplą w morzu w porównaniu do tego, z czym tak naprawdę przyszło mi się zmierzyć.

Wybór nowego Alfy był prosty, z góry założony. Zawsze przypadał najstarszemu z rodu. Stąd mój młodszy brat, Leo, nie miał nawet szans na to stanowisko. A szkoda, bo uważam, że o wiele bardziej by się na nim sprawdził. Od zawsze miał lepszy kontakt z pozostałymi i świetnie radził sobie w rozwiązywaniu konfliktów. Tymczasem ja, zamknięty w sobie i na ogół ponury Liam, miałem odtąd stanąć na czele naszej wioski.

Na pierwsze poważne zadanie nie musiałem długo czekać, bo to właśnie na mnie spłynęły przygotowania do corocznego Dnia Słońca. Co prawda mam jeszcze miesiąc, wolę jednak wcześniej wszystko zaplanować. Nie mogę polec na samym początku, to nie przystoi przywódcy. Stąd, gdy tylko świt przedarł się przez zasłony, zacząłem sporządzać listę. Należy
znaleźć chętnych do wykonania kolorowych proporczyków i serpentyn, aby przystroić nimi drzewa. Słodkościami ma zająć się pani Anastasia, najlepsza w tym fachu z całego Sundale. Od lat prowadzi malutką piekarnię, a jej wypieki niezmiennie cieszą mieszkańców. Przydałoby się jeszcze coś dla najmłodszych, w końcu pod grubym, czarnym futrem kryje się odrobina czułości.

Sundale jest niewielką miejscowością, położoną między pasmami górskimi. Znalazło się tu nawet miejsce na własną szkołę. Znacznie ułatwiło to codzienne funkcjonowanie, zarówno dzieciakom, jak i rodzicom. Dojazdy do najbliższej placówki potrafiły zająć, szczególnie w śnieżne dni, całe godziny. Nie był to jednak jedyny powód do jej budowy. Nasze dzieciaki musiały ukrywać tożsamość. Swe wilcze ja chowały głęboko, żyjąc w strachu przed odkryciem prawdy przez ludzkie dzieci. Uciszając wilczą naturę zaczynały powoli odzwyczajać się od niej, uznawać za coś nienaturalnego, sprzecznego z przyjętymi normami. Dlatego mój ojciec, widząc jakie spustoszenie sieje w młodych umysłach porównywanie się do ludzi, zarządził budowę szkoły. To właśnie do niej postanowiłem się wybrać, aby dokończyć planowanie Dnia Słońca.

Po wejściu do środka, znów poczułem się mały. Te same znajome korytarze, te same dziecięce twarze. Zapach kredy i książek. Podszedłem do niewielkich szafek stojących dalej w tym samym miejscu. Wciąż pamiętam numerek mojej... Niebieskie drzwiczki nr 101. Przejechałem dłonią po metalowej fakturze. Tak samo zimnej, jak wtedy.

- Liam?

Odwróciłem się w poszukiwaniu znajomego głosu. Potrząsnąłem nerwowo głową i wyprostowałem się, wracając myślami na ziemię. Jesteś teraz Alfą, zachowuj się jak Alfa. W otwartych drzwiach stanęła pani dyrektor. Nic się nie zmieniła. Dalej jest zadbaną i pełną inteligencji kobietą.

- Pani dyrektor, właśnie pani szukałem. Organizuję tegoroczny Dzień Słońca i zastanawiałem się, czy dzieciaki nie zajęłyby się przygotowaniem proporczyków na tę okazję. Pokażmy młode talenty całej wiosce.

Spojrzała się na mnie swymi spokojnymi oczami.
- Nasz najlepszy uczeń Alfą. Kto by pomyślał, że tak wydoroślejesz. Cała szkoła ci kibicuje, Liamie. Dekoracjami się nie martw, jestem pewna, że każdy chętnie się zaangażuje.

Skinąłem w podziękowaniu głową i udałem się w stronę wyjścia. Na odchodne usłyszałem jeszcze:
- Nigdy nie zapomnij o swoim wewnętrznym dziecku, Liamie.

Nie odwracałem się. Nie mogłem pokazać zaczerwienionych oczu, wypełniających się powoli łzami. W głębi duszy wiem jednak, że się uśmiechnęła. Zawsze była serdeczna.

Po intensywnym dniu lubię dać upust emocjom. Zamieniam się w wilka i nie oglądam się za siebie. To mój moment, moja chwila. Zmysły wyostrzają się. Doznania stają się intensywne. Wdycham chłód wieczoru, czuję jak wypełnia moje płuca. Wiatr przyjemnie rozdziela pasma sierści.

Tym razem nie kontroluję ciała. Pozwalam mu dotrzeć tam, gdzie ma ochotę. To się nazywa wolność. Biegnę więc przed siebie, mijam kolejne pagórki. Zza drzew wyłania się przyjemne zacisze. Leśna polana, tego mi potrzeba. W tle słychać hukanie sowy. Niesamowicie jest znów poczuć się sobą.
W nocy jest coś niezwykłego. Kryje w sobie o wiele więcej niż przeszywającą na wskroś ciemność. Ale trzeba umieć patrzeć, aby dostrzec to, co na pierwszy rzut oka wydaje się nieobecne. Studyjne światło księżyca, migoczące z oddali gwiazdy. Woń traw i kwiatów. Budzącej się do życia wiosny. Przekrzykujące się żaby i unoszące się z lekkością świetliki.

Coś jeszcze przykuło moją uwagę. I nie był to wcale wyraźny zapach ziół. To, co poczułem nie należy do lasu. Rozglądając się dookoła zdałem sobie sprawę z tego, gdzie jestem. Przekroczyłem umowną granicę. To terytorium ludzi, a jeden z nich właśnie nieudolnie próbuje ukryć swoją obecność za wątłym krzewem. Wyczuł mnie. Wie, że i ja go dostrzegłem. Chcę zawrócić, ale instynkt jest silniejszy. Powoli przesuwam się w jego stronę. Moje masywne łapy twardo stąpają po ziemi. Krok jest dumny, ale spokojny.

Dosięga mnie nieznany dotąd zapach. Jest uzależniający. Kształty stają się coraz bardziej wyraźne i rzeczywiste. To dziewczyna. Piękna postać o jasnych włosach. Platyna wylewa się falami na drobne ciało. Czuję jej oddech. Przyspieszony i nierówny. Wiem, że nie mogę wykonać kolejnego ruchu. To ją wystraszy, zacznie panikować i już nigdy nie postawi nogi na tych terenach. Wiem, że muszę się wycofać, no dalej. Idź już stąd.

Pachnie różami. Jest w niej coś przyciągającego. Stoimy tak naprzeciwko siebie. Żadne się nie porusza. Żadne nie ucieka. Na moment zatrzymał się czas. Powietrze zgęstniało. Ma tak zmysłową talię.

NAZNACZENI OGNIEMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz