Czułem się jak kretyn, stojąc przed pięknym budynkiem otoczonym drzewami i bujną roślinnością wszelakiej maści. Patrzyłem w ogromne wrota i jak pierwszoroczny Puchon, bałem się wejść do środka. Gdyby ojciec mnie przyłapał...
Wiedziałem, że śpię. Nie tylko dlatego, że wszystko wokół było zamazane. Nad głównymi drzwiami witał mnie napis: Hotel Śpij dobrze zaprasza. Po paru głębszych wdechach zmusiłem nogi, by zrobiły najpierw jeden, drugi i kolejny krok. Wreszcie znalazłem się w jakimś zapuszczonym holu, skąd dobiegł mnie smród pleśni i stęchlizny. Prawie zwymiotowałem, więc zatkałem nos. Spojrzałem najpierw na prawo, a później na lewo i prawie jęknąłem z frustracji. Przede mną piętrzyły się schody i widziałem miliony opustoszałych, wąskich korytarzy. Szczerze mówiąc, nie miałem pojęcia, gdzie aktualnie się znajdowałem. Może gdybym władał jakoś nad tym snem, przeniósłbym się do klubu ze striptizem albo w jeszcze bardziej przyjemne miejsce, o ile takie gdziekolwiek istniało.
Nogi same poprowadziły mnie schodami do góry. Kiedy minąłem już dwudzieste piąte piętro, miałem dość. Nie byłem jednak aż tak bardzo zmęczony. Tak naprawdę to mogłem pokonać jeszcze dwa razy taki dystans, ale po co? Nie widziałem żadnego celu w dążeniu na ślepo i plątaniu się w przejściach pomiędzy pokojami, z których czasami dochodziły dziwaczne dźwięki. Czasami przystawałem i bezczelnie podsłuchiwałem, jeżeli owe odgłosy zamieniały się w przyjemne dla uszu pojękiwania i krzyki.
Zabini od zawsze mi powtarzał, że jestem zboczony, ale cóż, taki przywilej dojrzewania. I wcale nie chciałem tego zmieniać. Właściwie gdybym mógł, pozostałbym w swojej siedemnastoletniej skórze do końca życia.
Wreszcie wdrapawszy się na czterdzieste ósme piętro i znalazłszy odpowiedni numer drzwi do pokoju, wszedłem do środka, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. I od razu przymknąłem oczy. Słońce bezczelnie przyświeciło mi w twarz niezwykle jaskrawymi promieniami. Zacząłem łzawić. Kiedy wreszcie mój wzrok przyzwyczaił się do otoczenia, przyuważyłem kształty, które dopiero po chwili zaczęły się wyostrzać. Pojawił się biały dom, zadbany ogród, duży garaż i podjazd do niego. Nie zabrakło również parki pawi. Zapewne, jeżeli trafiłem do własnego domu, musiałem je zwędzić ojcu. W głowie wyobraziłem sobie komiczną scenę, kiedy Lucjusz przypadkiem odkrywa brak swoich ulubionych zwierząt, które wypuszczał jedynie po to, by wzbudzić zazdrość u innych. Moim zdaniem było to lekko bezsensowne. W końcu kto, na Merlina, chciałby hodować pawie?
Nagle dobiegł do mnie głośny śmiech dziecka.
Z przeczuciem, że jakiś smarkacz włamał się na moją posesję, poszedłem na tyły domu. Szedłem szybko, zastanawiając się, jaką klątwę rzucić, ale dotarłszy na miejsce, natychmiast się zatrzymałem. W szoku patrzyłem na Granger i Weasleyównę wylegujące się na leżakach na trawie. Kobiety, wyglądały na około trzydzieści lat, rozmawiały wesoło i popijały coś ze szklanek. Po zapachu wyczułem, że Wiewiórka miała drinka, ale Granger piła chyba zwykły sok pomarańczowy. Pytanie brzmiało, czy przez całe życie Granger będzie tak świętoszkowata, że nie pokusi nawet się na piwo kremowe?
Podszedłem bliżej, ale na szczęście nikt mnie nie zauważył. Nawet dziecko, bawiące się w piaskownicy. Budowało zamek z piasku, ale mógłbym przysiąc, że wspomagało się trochę magią. Robiło to jednak nieświadomie, więc może miało jakoś z pięć, sześć lat. Nie więcej.
- Chcecie coś z grilla, dziewczyny?
Co tutaj robił Blaise Zabini? Czyżbym śnił właśnie o kumplu z dormitorium? Poczułem wstręt i obrzydzenie.
- Ja dziękuję – uśmiechnęła się Ginny. – Ale mógłbyś przynieść szklankę wody?
Wody? Przecież masz jeszcze połowę drinka, kobieto!
- Nie ma problemu, kochanie.
Kochanie? Merlinie! Czy Blaise i Weasleyówna to małżeństwo? Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, ponieważ zauważyłem na serdecznym palcu dziewczyny złotą obrączkę.
Zabini kiwnął głową, przyjmując zamówienie, ale zamiast wejść z powrotem do domu, by je zrealizować, podszedł do dziecka, wziął go za nogi i podrzucił do góry. Chłopiec zaczął piszczeć z radości i się śmiać, a wiercił się tak mocno, że krótkie blond włosy opadły mu na oczy. Wreszcie Zabini postawił dzieciaka przy Granger i salutując – serio, salutując? – zniknął mi z pola widzenia.
Niespodziewanie rozległ się dźwięk dzwonka.
Granger poderwała się do góry i przygładziła letnią sukienkę. Założyła na głowę również kapelusz, który wcześniej leżał na trawie. Weasley wywróciła oczami.
- To Harry – powiedziała. – Ciekawa jestem, kogo przyprowadzi tym razem. Obstawiam brunetkę w mini.
Zanim jednak Granger zdążyła odpowiedzieć, na ogrodzie na tyłach naprawdę pojawił się Potter. Obok niego, pod ramieniem, szła jakaś szczupła kobieta. Twarzy jednak nie widziałem, bo była rozmazana.
Usłyszałem szumienie, kiedy się przedstawiała.
Ktoś nagle pojawił się tuż za moimi plecami. Odwróciłem się na pięcie i... w szoku patrzyłem prosto na siebie. Tyle że moja kopia była niesamowicie szczęśliwa, a uśmiech miała szeroki chyba na pół twarzy. Prawie jęknąłem z irytacji. Nigdy w życiu się tak nie uśmiechałem. Nie wolno mi było, bo wyglądało to naprawdę przerażająco. Jednak nikt z obecnych nie doszedł do podobnych wniosków, zachowywali się równie niedorzecznie co wcześniej. Nadal byli zbyt radości, co powoli zaczęło mnie denerwować.
Nigdy nie myślałem, że dożyję chwili, kiedy dosłownie osłupieję. Moja niedorobiona kopia to jeszcze nic, ale niedorobiona kopia całująca Hermionę Granger to stuprocentowy powód do wytrzeszczenia oczu, opadnięcia szczęki i nagłego okrzyku wyrywającego się z piersi.
Cieszyłem się, że aktualnie spałem, bo inaczej bym zemdlał.
Potem żałowałem, że jednak tego nie zrobiłem, ponieważ chwilę później Draco-kopia-Malfoy trzymał na rękach tego chłopca i mierzwił mu włosy.
- Ale ty urosłeś, synku.
Kopia nadal coś mówił, ale na szczęście słyszałem tylko ciche burczenie.
- Draco – zaczęła Granger i mimowolnie odwróciłem się w jej stronę. Podobnie jak kopia – już od dawna chciałam ci coś powiedzieć...
Szykowałem się na najlepsze i jednocześnie najgorsze dla Draco-kopii-Malfoya. Granger go zdradzała? Wydała wszystkie oszczędności? Zabiła kogoś? Jest chora na śmiertelną chorobę? Postanowiła uciec od rodziny i żyć chwilą za marne grosze, tułając się po ulicach i pubach?
- Tak?
- Jestem w ciąży.
Hę? Znowu? Przecież macie już jednego dzieciaka. Granger i droga kopio, czy wy wiecie, do czego służą prezerwatywy?
- Wspaniale, kolejny Malfoy w rodzinie – szczerze ucieszył się Draco-kopia-Malfoy. – Wypijmy za to, panowie!
Najpierw pocałował Granger w usta, a później uniósł wyżej butelkę piwa, z której wychylił łyk. Nieśpiesznie on, Zabini i Potter zaczęli rozmowę o quidditchu, ale kopia co chwila rzucał zadowolone spojrzenie żonie, a półuśmiech nie opuścił jego twarzy jeszcze przez bardzo, bardzo długo...
A mnie to cholernie irytowało.
To był mój pierwszy sen o Hermionie i właściwie sam początek historii. Podobny miałem może jeszcze ze dwa razy w życiu, ale dopiero jakieś dobre paręnaście lat później. Wtedy nie marzyłem o niczym innym tylko o powrocie do Hogwartu, do tych siedemnastu lat i do niej, kobiety, która na zawsze zmieniła moje życie...
Okej, więc po kolei. Mam nadzieję, że prolog w formie snu się spodobał i aż tak bardzo Was nie zniechęci do dalszego czytania. Części będę wstawiać raczej nieregularnie, bo nie wiem, kiedy znajdę czas na poprawki. Z góry dziękuję za jakiekolwiek komentarze i gwiazdki (mam nadzieję, że się pojawią? :P) Aha, chciałabym się jeszcze Wam pochwalić - wczoraj udało mi się obronić pracę magisterską, z czego jestem niesamowicie dumna! xD W każdym razie do następnego!
CZYTASZ
Kto pierwszy powie "kocham" - przegrywa || HP, Dramione ✔
FanficHistoria oczami Dracona Malfoya; bogata w liczne komentarze i sarkastyczne uwagi dotyczące nie tylko Hermiony Granger, ale również problemów dojrzewania i odkrywania w sobie nieznanych do tej pory uczuć. Opowieść o za szybkim dorastaniu, braniu odpo...