Wirująca, czarna przestrzeń, a pośród niej ja.
Biegnę, spieszę się jak nigdy dotąd. Mięśnie palą mnie od wysiłku. W końcu dostrzegam czarno-żółtą plamę. Rozpaczliwie wyciągam ku niej rękę.
Jeszcze... Tylko... Trochę...Gwałtownie uchyliłem oczy, po czym natychmiastowo je zamknąłem. Przetarłem powieki i kilkukrotnie zamrugałem. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do wpadających przez okno promieni słonecznych, zerwałem się z łóżka i pobiegłem do łazienki, uprzednio zabierając z krzesła wczoraj przygotowane ubrania. Wziąłem szybki, chłodny prysznic, aby zmyć ze swojego ciała pozostałości po nocy, które objawiały się pod postacią mokrych pach i smrodu potu. Owinąłem się w pasie ręcznikiem i stanąłem przed lustrem.
W odbiciu zobaczyłem wysokiego, uśmiechniętego dziewiętnastolatka o delikatnie opalonej cerze. Mój uśmiech był równy i perliście biały, a oczy intensywnie błękitne, radosne. Pod jednym z nich widniał malutki pieprzyk. Szybko przeczesałem palcami moje idealnie czarne włosy o krótkich bokach i lekko przydługim tyle oraz grzywce. Byłem atrakcyjnym, fajnym i wyjątkowo lubianym człowiekiem. Nie uważałem się za nie wiadomo kogo. Po prostu znałem poczucie własnej wartości. Jako przyszły pedagog musiałem mieć świadomość o swoich mocnych stronach, aby być w stanie pomóc innym. Nawet z wysoką samooceną każdego dnia powtarzałem w myślach, w czym jestem dobry i co w sobie lubię.
— Lubię w tobie tak wiele rzeczy, że chyba szybciej byłoby mi wymienić te, których nie lubię, przystojniaku — powiedziałem do odbicia. Pokazałem na nie palcami wskazującymi obu rąk, jednocześnie puszczając samemu sobie oczko. — Mam na imię Dallas i mieszkam w Dallas.
Mam przyjaciół, wspaniałą mamę, jestem świetnym kapitanem szkolnej drużyny koszykówki i wymiatam na desce. Moje życie jest... Cudowne.
Byłem taki szczęśliwy... Tak, szczęśliwy... Aż do niedawna.
Uśmiech przygasł na mojej twarzy. Byłem bezgranicznie szczęśliwy aż do momentu, w którym nie zaczęły męczyć mnie te sny. Ciągle czegoś w nich szukałem, nie wiedziałem czego... A właściwie nie pamiętałem. Tak mi się zdawało. Po takich nocach czułem się zagubiony, ciągle migały mi przed oczami te głupie, żółte plamy. Nie miałem pojęcia, co to mogło oznaczać, ale... Czegoś zdecydowanie mi brakowało.
Dałbym praktycznie wszystko, aby pozbyć się tego paskudnego uczucia, które zaburzało harmonię mojego bytu.
Poirytowany tym wszystkim wyszedłem z łazienki, wcześniej jeszcze brutalnie wyżywając się na moich niewinnych dziąsłach za pomocą szczoteczki do zębów o wyjątkowo twardym włosiu. To nie był dobry pomysł, jednak czułem się cholernie sfrustrowany.
Zbiegłem na dół, gładząc językiem starte dziąsła. Pierwszym, co zobaczyłem, była mama krzątająca się w kuchni.
— Cześć, skarbie. Jak się masz? — przywitała mnie.
Choć była skupiona na przyrządzaniu śniadania, dodatkowo stała odwrócona tyłem, od razu wyczuła moją obecność.
— Skąd wiedziałaś, że tu jestem? Jak ty to robisz? — zapytałem z podziwem.
Mama odwróciła się w moją stronę i posłała mi sarkastyczny uśmiech.
— Nie trzeba być wróżką, aby się tego domyślić. Zbiegając po schodach, robisz gorszy hałas, niż stado słoni — zachichotała.
— Ha, ha, ha, bardzo zabawne — skwitowałem jej słowa, przewracając oczami.
— W salonie już czeka na ciebie śniadanie. Idź szybko, abyś się nie spóźnił do szkoły.
— A czy ja kiedykolwiek się spóźniłem? — spytałem, wzruszając ramionami.
— W tym roku na szczęście jeszcze nie. A teraz idź zjeść jeśli nie chcesz spóźnić się po raz pierwszy już w dzień rozpoczęcia roku.
— Masz rację, mamo — stwierdziłem. — Kocham cię. — objąłem ją i pocałowałem w policzek. Aby to zrobić, musiałem się delikatnie schylić, bo mama, choć niską kobietą nie była, sięgała mi zaledwie do ramion.
Uśmiechnęła się nieswojo.
— Ja Ciebie też... — odpowiedziała posępnie.
— Coś nie tak...? — spytałem.
— Nie, to nic... Po prostu jestem trochę zmęczona. Nocne zmiany trochę wyczerpują — posłała mi niepewny uśmiech.
Wiedziałem, że jednak było coś nie tak. Mama nie potrafiła kłamać.
— Mamo, połóż się... Tyle razy ci mówiłem, że naprawdę nie musisz robić dla mnie śniadania. Jestem już duży, niedługo będę dorosły. Potrafię zrobić sobie kanapkę.
— Wiem... Ale chcę to robić, dopóki mogę.
— Będziesz mogła tak długo, jak tylko zapragniesz — stwierdziłem. — Tylko błagam, nie po dziesięciogodzinnym, nocnym dyżurze, dobrze?
— Nie. Wtedy robi się je najlepiej — stwierdziła żartobliwie. Poczochrała mnie po włosach i klepnęła w ramię.
Z uśmiechem udałem się do salonu. Na stole czekały na mnie świeże grzanki z masłem, serem, szynką, szklanka soku i miseczka sałatki warzywnej. Obok nich stał niewielki pucharek wypełniony grubo pokrojonymi plasterkami banana w polewie czekoladowej.
Ten widok ponownie zepsuł mi humor.
Nie, żebym miał coś do bananów, ale... Żółty i czarny. No, nie do końca żółty, bo tak jasny, że prawie biały. No i nie czarny, bo bardzo ciemny brązowy, ale jednak.
Awersja do tego kolorystycznego połączenia zwiększała się we mnie z każdym następnym identycznym snem.
Usiadłem na fotelu obitym miękkim, błękitnym materiałem, na którym widniały liczne przetarcia. Mimo tego, że siedzisko miało już trochę lat i było nieźle znoszone, wciąż siedziało się na nim niezwykle wygodnie. Oboje z mamą mieliśmy do niego sentyment i nie byliśmy w stanie wymienić na nowy.
Oparłem się, wziąłem talerz do ręki i zacząłem jeść. Zrobiło się dziwnie cicho, czego nie lubiłem, więc sięgnąłem po pilota i włączyłem telewizor.
— Na ciało ofiary brutalnego morderstwa natrafiono półtora tygodnia temu. Przy zwłokach znaleziono dokumenty zawierające personalia zmarłego. Bliscy już wcześniej potwierdzili tożsamość... — ryknął telewizor na cały regulator.
Podskoczyłem na fotelu, przez co pilot wypadł mi z ręki, a kanapka nieomal zsunęła się z talerza. Błyskawicznie się po niego schyliłem i ściszyłem odbiornik.
Na ekranie wyświetlano wyłożony kostką plac. Wokół zgromadziło się kilka radiowozów, migające czerwono-niebieskie światła oślepiały. Teren został ogrodzony ŻÓŁTO—CZARNĄ taśmą policyjną, gdzieś nad miejscem wypadku przeleciał helikopter. Na dole ekranu przemykał czerwony pasek:
CZYTASZ
Jak Znienawidziłem Trójkąty REAKTYWEJSZYN
FanfictionTypowy, schematyczny Billdip, w którym Dipper bezmyślnie podpisuje pakt z Billem, a demon później go gwa... ZARAZ, ZARAZ! STOP, CIĘCIE! Owszem, kiedyś JZT było takie. Ba! Właściwie zaczęło modę na tego typu opowiadania na polskim Wattpadzie. Sta...