III. Pomóż mi...

471 35 9
                                    

Otwieram powoli oczy. Od razu je zamykam z powodu rażącego, białego światła. Ponawiam próbę. Kilka razy mrugam... Wszystko jest niewyraźne.
Co się dzieje? Gdzie ja jestem?
Chwila... Co się stało?
Słyszę jakieś głosy. Są zniekształcone. Po chwili zmysły wracają mi do normalności.
Zauważam wenflon w mojej ręce.
- Dzieńdobry, Aurelu. Widzę, że już się obudziłeś. - usłyszałem łagodny głos jakiejś starszej kobiety - Jesteś w szpitalu.
Przypominam sobie wszystko. Adama, nudności i... upadek. No tak. Zemdlałem.
- Ile spałem?
- Dwa dni. I obawiam się, że trochę tu jeszcze poleżysz. Twój organizm jest na granicy wytrzymałości. Zadzwoniliśmy już do twoich rodziców, lecz powiedzieli, że nie mogą przyjechać. Nie podawali powodu. Za to masz innego gościa. Czeka na korytarzu. Zawołać go? - pyta prawdopodobnie pielęgniarka.
- A kto to jest?
- Adam, twój brat.
Serio podał się za mojego brata? Naprawdę?
- Tak, proszę go wpuścić.
Pielęgniarka wychodzi, kilka sekund po tym pojawia się Adam. Jego mina była zmartwiona. Miał małe sińce pod oczami.
- Dlaczego tu przyszedłeś? - zacząłem słabym głosem.
- Bo się martwiłem.
- Przecież mnie praktycznie nie znasz.
Pewnie się przejął, bo ja taki biedny, wychudzony, z anoreksją, a ten lubi pomagać takim, jak ja. Pewnie będzie mnie traktował jak upośledzonego albo jakbym był z porcelany, "bo ja taki biedny".
- No i co? Lubię cię. - odpowiedział. - Jak się czujesz?
Standardowe pytanie.
- Może być. - skłamałem. Standardowa odpowiedź. Mów innym, że jest dobrze. Unikniesz zbędnych pytań. - Śmieszne jest to, że odwiedził mnie w szpitalu chłopak, który zna mnie kilka dni, a moi właśni rodzice się nie pofatygowali. - zaśmiałem się sarkastycznie, chociaż zaczęły mi się zbierać łzy w oczach. Ale z ciebie mięczak, Aurel. Jesteś żałosny. Taki niemęski.
Podszedł do mojego łóżka i usiadł na krześle obok. Patrzył się na mnie smutnym i współczującym wzrokiem przez kilka minut.
- Masz tyle bólu w oczach. Podziwiam cię, że jeszcze nie zrezygnowałeś. - zaczął ściszonym głosem.
- Nie zrezygnowałem z czego? - spytałem, chociaż dobrze wiedziałem, o co chodzi.
- Z życia. - odwrócił wzrok na okno.
Kolejne kilka minut ciszy.
- Dlaczego się mną w ogóle interesujesz? Po co? Nikt się mną nie interesuje. Nikt nigdy się mną nie interesował.
- I dlatego właśnie ja to robię. - odparł ciepłym tonem.
- Zostałem odepchnięty nawet przez własną rodzinę, rozumiesz?! Jestem pieprzonym śmieciem! Nic niewartym beztalenciem!
Zanosiłem się w spazmach płaczu, drąc się na niego.. Przecież nic nie zrobił. Jestem takim idiotą.
Szybko mnie przytulił i zaczął głaskać po głowie.
- Ciii, już dobrze... Już dobrze. Dla mnie jesteś wspaniałą osobą. Nie myśl tak o sobie więcej.
- Czuję się teraz jak taka mała, szlochająca kupka nieszczęścia. - wyszeptałem pociągając nosem po jakimś czasie wtulania się w niego.
- A ja czuję, jakbym taką kupkę przytulał.
Po niespełna pięciu minutach do sali weszła pielęgniarka, tym razem inna. Była w podeszłym wieku i miała ostre rysy twarzy. Adam się ode mnie odsunął, a ja otarłem łzy.
- Aurelu, twoi rodzice zadecydowali, że pójdziesz do ośrodka psychiatrycznego, ponieważ nasi specjaliści stwierdzili u ciebie anoreksję. - powiedziała oschłym, beznamiętnym tonem.
Zlał mnie zimny pot.
- Dobrze. Czy mogłaby pani zostawić nas jeszcze na chwilkę samych? - powiedziałem z wyczuwalną lekką paniką w głosie.
- Oczywiście. - odparła i opuściła pomieszczenie.
- Muszę stąd uciec! Pomożesz mi? Błagam! - panikowałem coraz bardziej.
- Dobrze, dobrze. Uspokój się. Oddychaj. - powiedział spokojnym, kojącym głosem. Podszedł do okna. - Jesteśmy na parterze, wyjdziemy przez okno. Pewnie to babsko czatuje na korytarzu przed salą.
- Okej, słuszna uwaga. - odpowiadam szybko. Zbliżam się do okna i je otwieram. Energicznie wchodzę na parapet i skaczę, by następnie wylądować na trawie po drugiej stronie. Po chwili dołączył do mnie Adam.
- Przyjechałem tutaj samochodem. Chodź. - ruszył na parking, a ja poszedłem w jego ślady. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Po kilku minutach pojazd zatrzymał się pod moim domem.
Wysiedliśmy z niego, wyciągnąłem zapasowe klucze spod wycieraczki i weszliśmy do budynku.
- Dziękuję. Uratowałeś mnie. - powiedziałem, kiedy zamknąłem już drzwi.
- Mam sposób, jak mi się za to odwdzięczysz.. - odparł z uśmiechem.
- Kawa?
- Czytasz mi w myślach - odpowiedział ze śmiechem.

••••••••••••••••••••••••••••••
Co sądzicie? Moim zdaniem robi się trochę ciekawiej. Myślę, że nie poszło mi tak źle. I jak coś to spokojnie, to nie będzie żadna błyskawiczna miłość i nie zaczną się całować w czwartym rozdziale XD Gdyby były jakieś błędy stylistyczne to piszcie.

Can't Die, Dead Inside.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz